Wychodzę sama na drogę: 31.07.2017r. (poniedziałek)

0 0 0
                                    

Mieszane emocje wobec WSZYSTKIEGO (czytaj: zbieraniny rzeczy, które obchodzą mnie bądź nie) źle wpływają na moje samopoczucie. No i ten gorąc!!! Za każdym razem, rok w rok to samo. Chwieję się, bo mam ochotę zemdleć. A teraz jeszcze chwieję się, bo jestem zestresowana.

Może to nieadekwatne, przesadzone i niesprawiedliwe, ale myślę o ostatnim widzeniu się z Janem Meilensteinem i dochodzę do wniosku, że jego reakcja zabolała mnie nieco. Owszem, w pierwszych godzinach po tym zdarzeniu, kiedy tylko ono mi się przypomniało, uśmiechałam się ironicznie.

...Bo Jan wyszedł przede mną jako człowiek pozbawiony godności, honoru i dobrych manier. Tym incydentem urealnił swój własny obraz w mojej głowie, a może: przypomniał mi o jego prawdziwym „ja". Za czasów licealnych postrzegałam go jako chodzący umysł, taki wyidealizowany, poprawny, stonowany, choć wierzyłam w jego przemianę na lepsze; w przemianę po latach, mimo, że on i tak na co dzień był milczący. Tymczasem zachował się tak, jak w gimnazjum. Zapomniałam, jak bardzo był wtedy pozbawiony wyżej wymienionej godności, honoru i dobrych manier. On wciąż ma wstrętny charakter. Nie zmieniło się nic, bo on AŻ TAK WOLNO się zmienia.

Może na darmo chcę sądzić, że on zmienia się, tylko wolno; może obiektywnie on nie zmienia się wcale.

Teraz czuję lekkie przerażenie, gdy tylko pomyślę o tamtym piekle na twarzy obojętności w oczach, które przecież mnie rozpoznały i całej tej ignorancji, co jest dla mnie najgorzej wyglądającą na tym świecie rzeczą. I to mnie przeraża, bo ja, Amelija Dasza Riekowa, jestem lustrzanym odbiciem Jana Kowalskiego-Meilensteina. Stałam się taka sama, jak on:

Po pierwsze, straciłam zdolność do kochania w sposób romantyczny. Nie ma już dla mnie miłości, w której imię mogłabym/chciałabym się poświęcać, zaczęło być do dla mnie niepraktyczne. Może i mam ochotę związać się z Aureliuszem, może i nawet coś do niego czuję... ale „to coś" nigdy nie będzie perfekcyjną, książkową miłością. Będzie miłością pozytywistyczną, a nie romantyczną. Będziemy świetnie spędzać ze sobą czas, poświęcimy dla siebie życie, będzie nam razem dobrze, choć nigdy nie poczuję drżenia rąk, nigdy serce nie wyskoczy z mojej klatki piersiowej na widok rzeczy, które dla mnie zrobi. (Może tak powinna jednak wyglądać miłość?)

Po drugie, nie jestem pewna, czy to dobra chwila na wejście w związek. Zaraz szkoła. Będę się hardo uczyć do matury. Wierzę, że dobrze napiszę te politechniczne przedmioty i choć urodziłam się humanistką, to w myśl powiedzenia „to, co trudne rozwija", przez te kilka miesięcy chcę skupić się na nauce. Życie Jana zdaje się opierać na nauce, nigdy nie wszedł w żaden związek, nigdy nie zdawał się być na to gotów. Może jest to powiązane z jego odpowiedzialnością, zdolnością przewidywania? Ze względu na swoje plany wiedział, że miłość by go rozpraszała, że byłaby niepraktyczna...

Po trzecie, straszny dupek ze mnie. Nazywając Jana dupkiem, nazywam tak również siebie, a to wszystko przez moją osobistą ignorancję, bezuczuciowość. Spójrzmy chociażby na sposób, w jaki pożegnałam się z Lewijem przed opuszczeniem Matczynej Drogi. Zrobiłam to jako tako niegodnie, byle jak. I to nie przez to, że go nie lubiłam. Tak wyszło i tyle. (Jan też mógł pomyśleć w ten sposób; „odrzuciłem ją bezsłownie, bo tak wyszło"). Co więcej, jeśli mam być szczera, nie jest mi jakoś mocno żal Antoniny. Grzegorza też nie. Ale potencjalnego braku tysiaka w moim portfelu już tak.

Od samego początku, kiedy to kłóciłam się o kwestię finansową pogrzebu Grzegorza z ojcem i z Radziem, upierałam się, że za nic płacić nie będę. I nie zapłaciłam. A jednak, mam czyste sumienie, bo to ja poszłam do księdza Niedomy, by uzgodnić formalności.

Zaprosił mnie do siebie na plebanię. Rozmawialiśmy o wyjeździe do Rosji, o korepetycjach, no i o pogrzebie. Opisałam mu sytuację i uznał, że może pokryć koszty związane z pochówkiem; zapłaci za jakąś najtańszą trumnę i inne tego typu rzeczy. Pogrzeb nie będzie luksusowy, wybredni mieliby na co narzekać, choć Niedoma uznał, że nie taka jest istota pogrzebu, by pałał luksusem. Owszem, może i Jakubowy był dupkiem, może i zostawił rodzinę i uciekł, może opuścił lubowską parafię, ale przed Bogiem wszyscy są sobie równi. Niedoma wie, jaka jest moja sytuacja, nie wytyka mi niechęci oddania tysiąca złoty na pogrzeb tego człowieka, a do tego proponuje mi pracę na plebanii, a od listopada w swoim antykwariacie, czy nie jest to cudowne?

Już ja sobie wyobrażam najbliższy rok...

Zacznijmy od tego, że chcę się wyprowadzić. Cholera, powinnam wspomnieć o tym na początku tej notatki, w końcu to kamień milowy, zapewne bardziej znaczący od minięcia się z Janem na ulicy...

Celestia z mojej klasy (mieszkająca w Złotej Wektorowej) wynosi się z domu rodzinnego do kamienicy, choć i tak leży on w tej samej miejscowości. Szukała współlokatorów, by podzielić się kosztami; ja i Sergiusz się do niej zgłosiliśmy.

Ja chciałabym ograniczyć kontakt z rodziną, a on u siebie czuje się źle.

Wprowadzamy się do niej na początku września, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Nawet nie widzieliśmy tego mieszkania na żywo, ale ze względu na desperację jesteśmy pewni, że chcemy się tam ugościć. Czekam, aż będę mogła położyć się na zielonej trawie za kamienicą o zachodzie słońca, zrównać się z ziemią, zachwycać się biologiczną sztuką, czuć, jak ziemia mnie chłonie, że jestem z nią na jednakowym poziomie. I czuć, że wszystko jest takie, jakim być powinno; dobrym.


PRZYSTANEK POLITECHNIKA [ZAKOŃCZONE]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora