3.

252 24 11
                                    

Harry ocknął się, czując, jakby miał najgorszego kaca w życiu. Bolało go dosłownie wszystko, jakby ktoś rąbał jego ciało i kości siekierą na czele z głową. Przez chwilę nie docierało do niego, gdzie się w ogóle znajdował, jednak powoli w jego świadomości pojawiały się jakieś porozrzucane fragmenty. Pamiętał, że szykował się do wyjścia, ubierając garnitur, pamiętał, jak Louis krzyczał do niego coś, co dotyczyło Caspra i to, jak wiązał szatynowi krawat. Pamiętał uśmiechniętego Zayna czekającego na swoich ukochanych przy ołtarzu i to jak Daniel obiecywał mu, że będzie mógł zostać kilka dni dłużej, dodając, że chętnie pomoże mu w opiece nad Casprem. Po chwili dotarło do niego, że pamiętał też jakichś zamaskowanych ludzi i chyba właśnie w tym momencie to wszystko złożyło się w jedną całość – był na weselu chłopaków i ktoś tu przyszedł. 

Niechętnie podniósł się z ziemi, miał jednak wrażenie, że ból trochę ustępował, a kiedy udało mu się uklęknąć, rozejrzał się uważnie dookoła. Wokół kłębiło się pełno ludzi. Niektórzy leżeli jeszcze nieprzytomnie na trawie, a ci, którym udało się wybudzić, jak jemu, siedzieli oglądani uważnie przez ratowników medycznych. Tak, to dotarło do Harry’ego dopiero po chwili, to byli ratownicy medyczni, nie miał jednak pojęcia, skąd się tutaj wzięli i co wydarzyło się pomiędzy przysięgą Zayna a tą chwilą. 

– Harry? Wszystko w porządku? – usłyszał głos mulata i odwrócił się w tamtą stronę, co sprawiło, że skrzywił się na nagły ból głowy, który ustąpił tak szybko, jak się pojawi. 

– Tak, myślę, że tak – odpowiedział. – A ty? Jest okej? 

Malik skinął głową, przytakując cicho. Klęczał na ziemi obok niego próbując ocucić nieprzytomnego Caspra. 

– Co się stało? – dopytał jeszcze Harry, jednak mulat wzruszył ramionami. 

– Nie mam pojęcia – odpowiedział. 

Styles przytaknął tylko, po czym rozejrzał się uważnie. 

– Gdzie Louis? – powiedział cicho bardziej do siebie niż żeby ktokolwiek miał to usłyszeć. – I gdzie Niall? – dodał lokalizując niedaleko leżącego na trawie nieprzytomnego Liama. 

Wstał powoli. Czuł, że nogi miał miękkie jak z waty, jednak musiał znaleźć tę dwójkę. Miał nadzieję, że skoro część gości już się wybudziła, to oni również i pewnie teraz kręcą się gdzieś, pomagając innym. Całkowicie zapomniał o Danielu, z którym przecież tutaj przyszedł i ruszył chwiejnie pomiędzy tłum. Z każdym krokiem czuł się coraz pewniej i coraz bardziej przytomny, jakby to, czym go otumanili, przestawało działać. Obszedł dokładnie cały ogród, sprawdzając każde możliwe miejsce, jednak nigdzie nie widział ani Nialla, ani Louisa. W końcu nie wytrzymał i podszedł do któregoś z pracowników hotelowych, którzy również krzątali się pomiędzy gośćmi, starając się im pomóc. 

– Przepraszam – zagadnął. – Szukam dwóch osób, nie mogę ich tutaj znaleźć. Blondyn, miał brać tutaj ślub i szatyn, był jednym z gości, siedział z przodu. 

Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, po czym skrzywił się lekko.

– Nie wiem, proszę zapytać kogoś z ochrony. Przyszedłem tutaj już po tym incydencie. Wiem tylko, że jakaś zamaskowana grupa wtargnęła na tę uroczystość.

Harry skrzywił się lekko, jednak pokiwał głową. 

– Mimo to dziękuję – odpowiedział i ruszył dalej na poszukiwania. Pamięć już mu wracała i sam pamiętał, że weszło tutaj kilku ludzi, jednak nie miał pojęcia, kim mogli być. 

Przez chwilę zastanowił się, czy jednak nie powinien pomóc tutaj przy przywracaniu do życia gości, jednak ostatecznie uznał, że skoro jest tu tylu ratowników, to są pod wystarczająco dobrą opieką, a dla niego ważniejsze było znalezienie tej dwójki. Przeszedł przez ogród i wszedł do sali, w której miała się odbywać cała impreza, żeby szybko wyjść z niej drugimi drzwiami. Postanowił poszukać kogoś, kto może będzie bardziej zorientowany w sytuacji. Podszedł do recepcji, a mężczyzna stojący po drugiej stronie kontuaru spojrzał na niego pytająco. 

– W czym mogę pomóc? – zagadnął.

– Szukam… – zawahał się Harry. – Blondyna, który miał brać tutaj ślub i jeszcze jednej osoby. Nie wychodzili czasami? 

Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie, a Harry już wiedział, że coś było nie tak. 

– Jeśli chodzi o blondyna, to… – zawahał się. – Myślę, że policja już się tym zajęła – powiedział i Harry poczuł, jak dziwny skurcz przerażenia skręca mu żołądek. 

Policja? Jeszcze tego im tu brakowało. 

– Słucham? – zapytał. – Policja? To co się z nim stało? 

– Ludzie, którzy wtargnęli tutaj – odezwał się mężczyzna, po czym znowu zawahał się przez chwilę, nie mając pojęcia czy może to powiedzieć. – Widziałem, jak go wyprowadzali, to tyle. 

Harry otworzył usta w niedowierzaniu. Był przerażony i zszokowany, bo czy ten mężczyzna właśnie zasugerował mu, że porwano Nialla? Nie mógł w to uwierzyć. To było całkowicie nierealne i uznałby pewnie, że sobie z niego żartuje, gdyby nie to, że dobrze wiedział, kim byli Niall, Louis i Zayn, i tylko to sprawiało, że był w stanie uwierzyć w tę sytuację. Musiał jak najszybciej powiedzieć o tym Malikowi. 

– A ten drugi? – zapytał. – Był gościem. Szatyn, ubrany w garnitur, jego też ktoś porwał? 

– Ja nie… – zaczął mężczyzna, ale Harry nie wytrzymał dłużej. 

– To mój narzeczony. Gadaj, co się z nim stało – nakazał, a tamten spojrzał na niego przez chwilę całkowicie zdezorientowany, a w jego oczach Harry widział coraz większe przerażenie i z każdą chwilą był coraz bardziej przekonany, że Louis też zniknął. 

– Ja… – zająknął się mężczyzna. – Znaczy on… Widziałem, jak wychodził – powiedział w końcu, wgapiając się w wejściowe drzwi i Harry momentalnie ruszył w tamtym kierunku. 

Obracały się leniwie, a kiedy wszedł pomiędzy skrzydła, wydawało mu się, że to zajęło wieki, zanim udało mu się wyjść na ulicę. Zamarł momentalnie, widząc pełno karetek stojących przed hotelem i tak, zdecydowanie były tam również dwa radiowozy. 

– Louis? – odezwał się cicho, rozglądając się dookoła. 

Nie miał pojęcia, gdzie mógł być szatyn, jednak jego uwagę przyciągnęło małe zamieszanie przy jednej z karetek. Podszedł tam odruchowo i przepchnął się pomiędzy tłumem gapiów, którzy już zdążyli się tutaj zebrać. Nie wiedział, co się tutaj wydarzyło, ale ratownicy wpychali do karetki jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę leżącego na łóżku. Był cały zakrwawiony i Harry nie miał pojęcia, kim był, a przynajmniej przez chwilę, bo zaraz uderzyło to w niego tak mocno, że omal nie zemdlał z przerażenia. 

– Louis – wyszeptał, żeby po chwili krzyknąć imię szatyna. – Louis! 

Podbiegł do niego, jednak jeden z ratowników zatrzymał go. 

– Proszę się odsunąć – nakazał, ale Harry absolutnie nie widział takiej możliwości.

– To mój narzeczony – oznajmił. – Muszę jechać z nim. Co mu się stało? 

– Nie mamy czasu, proszę się odsunąć – powtórzył mężczyzna i Harry poczuł, jak w tym momencie całkowicie puszczają mu nerwy. Złapał jego bluzę i potrząsnął nim. 

– To mój narzeczony, mów, co mu się stało! – praktycznie krzyknął, a ratownik spojrzał na niego zdezorientowany. 

– Potrącił go samochód – powiedział po chwili. – Musimy go zawieźć do szpitala, proszę się odsunąć. 

Strącił jego dłonie i Harry mógł jedynie patrzeć, jak zamykają mu przed nosem drzwi ambulansu, po czym ten odjeżdża jakby nigdy nic. Czuł, jak kolana uginają się pod nim i chwilę później już siedział na środku ulicy, zanosząc się płaczem. Nie miał pojęcia, jak długo tu był, ale w pewnym momencie czyjeś ramiona owinęły się wokół niego. 

– Harry? – usłyszał jakiś głos, który nie do końca rozpoznawał, ale spojrzał na jego właściciela, zauważając też, że zgromadzony wokół tłum już zdążył się rozejść. – Co się stało? – dopytał jeszcze Daniel, jednak on nie umiał odpowiedzieć, nawet nie miał to siły.










Upsik 😇🤣

Partners in crime. Made in JapanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz