| Trzy tygodnie później |
Mijał dzień za dniem. Za każdym razem, gdy miałam iść szukać przyjaciół, coś mnie przed tym powstrzymywało. Jakaś tajemnicza siła, która kazała mi siedzieć w miejscu. Może był to strach przed dinozaurami, czekającymi w środku puszczy? A może obawa, że już mnie tam nie chcą? Nie przyszli mnie w końcu szukać. Może nawet nie wiedzą, że żyję? Nie żebym teraz się nad sobą użalała, ale... prawda jest taka, że cholernie się boję. Wolę zostać tutaj z Daviesem, niż znowu narażać swoje życie, albo co gorsza stanąć z nimi twarzą w twarz.
Jeżeli drzwi są dobrze zabarykadowane, a teren dokładnie sprawdzony to może być tu bardzo bezpiecznie. Poza tym naprawdę polubiłam tego chłopaka. Jest miły, zabawny, ogarnięty i niezwykle dojrzały. Po prostu ideał na jaki można się natknąć na opuszczonej wyspie, pełnej krwiożerczych dinozaurów.
Martwiło mnie jedynie to, że w ciągu dnia gdzieś się wymykał, a jak wracał to siedział w schowku i nie wychodził z niego do wieczora. Nie zamierzałam oczywiście wnikać co takiego robił. Już wystarczająco mu się narzuciłam.
Całe dwa tygodnie spędziłam między innymi na chodzeniu po sklepach. Udało mi się znaleźć na przykład plecak turystyczny z logiem parku, dwie koszulki o dwa rozmiary na mnie za duże, także z logiem parku, zwykłe chusteczki, których zgarnęłam kilka paczek, podpaski z których chyba najbardziej się ucieszyłam i mydło w łazienkach publicznych. Wszystko miałam schowane w plecaku i traktowałam to jak mój skarb.
Chodziłam też po małych atrakcjach, obserwując mechanizmy jakimi działają. Raz też jeden rozebrałam i schowałam do plecaka.
Szukałam też jedzenia, żeby jakkolwiek pomóc Deviesowi. Pozwolił mi tu zostać, więc warto, żebym jakkolwiek się do czegoś przyczyniła. Przez pierwszy tydzień głównie żywiliśmy się mrożonkami i batonikami proteinowymi. Marzyłam, żeby pewnego dnia znaleźć coś innego, bo Main Street było naprawdę duże. W końcu natknęłam się na jakąś restaurację, a skoro była ona to musiała być też kuchnia. Wzięłam stamtąd garnek, kilka paczek kaszy i jakieś przyprawy.
Jeszcze tego samego dnia nazbieraliśmy sporo suchego chrustu i rozpaliliśmy ognisko, przy pomocy pamiątkowej zapalniczki z dinozaurem dającym okejke. Chyba zachowam ją sobie na później. Może się przydać. Przez to wszystko co nas spotkało czułam się jak w post apokaliptycznym filmie o zombie, w którym bohaterowie starają się za wszelką cenę przeżyć przy pomocy znalezionych rzeczy. Brakuje nam tylko psa towarzysza. Davies powiedział, że to naprawdę fajny pomysł na serię filmową i że chętnie, by taką obejrzał. W pełni się z nim zgodziłam. Gdy ognisko całkiem już się rozpaliło, ułożyliśmy kuchnię polową z kilku większych kawałków drewna i wreszcie ugotowaliśmy jakiś w miarę normalny obiad. Kasza wymieszana z przyprawami nie była naszym szczytem pragnień, ale zawsze było to coś. Nie będę marudzić.
Przez resztę dni raczej się mijaliśmy Spędzaliśmy razem wieczory w zabarykadowanym szafką sklepie, a gdy wstawałam o poranku jego już nie było. Każdy robił wtedy swoje, spotykaliśmy się dopiero na obiedzie, a potem znów rozchodziliśmy się na dwie różne strony.
Dzisiaj zrobiliśmy wyjątek. Zdecydowaliśmy się spędzić dzień razem na dachu, żeby porozmawiać i odpocząć myślami od tego wszystkiego. Tak naprawdę to Davies wpadł na ten pomysł, a ja szybko go poparłam. Niebo w części było przysłonięte chmurami, co dawało czasami przyjemne odcięcie od słońca.
– Jak masz na imię? – zapytałam, zaskakując tym samą siebie. Odwróciłam się na bok w jego kierunku. Leżeliśmy sobie, opalając się i odpoczywając. Dawno nie czułam się tak błogo i dobrze. – Znamy się ponad dwa tygodnie i jeszcze mi go nie zdradziłeś. – Uśmiechnęłam się jak najbardziej przekonującym uśmiechem. Spojrzał w moim kierunku, jakby już dawno spodziewał się tego pytania.

CZYTASZ
TACY SAMI • Obóz Kredowy | Kenji Kon
Fanfiction❝ Jesteśmy tacy sami, Kenji. Różni nas jednak jeszcze więcej. ❞ © SindSwayer 2021 | zawieszona |