Rozdział piąty.

267 18 1
                                    

Carlos

Poszedłem z Sandy do kawiarni, by chociaż na chwilę oderwać myśli od tego, co się dzieje od ostatnich kilku dni.

Zacząłem przeglądać strony o duchach i w zasadzie w ogóle mi to nie pomogło. Nie znalazłem niczego, czego nie znałbym już z horrorów. Poza tym pewnie pochopnie założyłem, że to duch lub co gorsza opętanie. Po prostu czasem wydaje mi się, że coś słyszę, ale to pewnie nic nie oznacza.

Ta cała sytuacja na cmentarzu też pewnie była, tylko grą mojej wyobraźni. Lepiej będzie dać temu spokój.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała nagle Sandy, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Oczywiście, że tak - powiedziałem, udając oburzenie. - Jak w ogóle możesz podejrzewać, że nie?

Dziewczyna spojrzała na mnie krytycznie.

- Taaak? W takim razie o czym właśnie mówiłam?

Nie miałem pojęcia. Wyłączyłem się w momencie, gdy zaczęła opowiadać o tym co ostatnio zdołała upolować na wyprzedaży. Obawiałem się, że może zadać to pytanie, ale postanowiłem liczyć na łut szczęścia, które jak zwykle mnie zawiodło.

- Ok. Tu mnie masz - przyznałem.

- Wiedziałam. Ostatnio jesteś jakiś nieswój. Co się dzieje? Nadal przeżywasz tę bójkę?

Ja nadal nie wiedziałem, o jaką bójkę chodzi. Wolałem jednak się do tego nie przyznawać. Na razie było normalnie i miałem nadzieję, że tak zostanie.

Wtedy do kawiarni wszedł Maxa. Niby nic dziwnego, bo z tego co słyszałem, to zaczął tu pracować. Spojrzał w moją stronę, a w jego oczach zobaczyłem autentyczne obrzydzenie. Nie miałem pojęcia dlaczego.

Nie chciałem widzieć u niego takiej niechęci, poczułem się dziwnie.


Caleb

Kiedy zobaczyłem Maxa, szybko wstałem od stolika. Od razu chciałem ruszyć w jego stronę, ale zatrzymała mnie Sandy. Dlaczego ona zawsze musi wszystko psuć?

Obrzuciłem ją wrogi spojrzeniem, co wyraźnie jej się nie spodobało. Natychmiast puściła moją rękę.

- Gdzie idziesz? - zapytała, próbując ukryć zakłopotanie.

- Widziałem Maxa - wyjaśniłem. - Muszę z nim pogadać.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł, żeby rozmawiać z chłopakiem swojego zmarłego brata - powiedziała to słowo z takim naciskiem, że miałem ochotę ją uderzyć. - On też jest w żałobie, bo stracił kogoś bliskiego.

Zacisnąłem zęby, żeby nie odpowiedzieć jej czegoś niemiłego.

- Nie będę z tobą rozmawiać - warknąłem tylko.

- Czemu? Myślisz, że nie rozumiem, jak się czujesz?

Jasne, że nie. Nikt tego nie rozumie.

- Nie rozumiesz. Nie ma w ogóle szans, żebyś zrozumiała - stwierdziłem i odwróciłem się napięcie.

- Carlos! - krzyknęła, tracąc już do mnie cierpliwość. Szkoda tylko, że zwróciła tym wrzaskiem uwagę wszystkich w kawiarni na nas. Niechętnie zwróciłem na nią wzrok. Wyglądała, jakby ledwo powstrzymywała się od płaczu. - Jeśli teraz odejdziesz od tego stolika, to z nami koniec.

Ta groźba jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia. Odwróciłem się ponownie w stronę zaplecza, za którego drzwiami chwilę temu zniknął Max.

- Powinienem to zrobić już dawno - odparłem obojętnie i ruszyłem przed siebie.

Pomimo tabliczki z napisem: ''Nieupoważnionym wstęp wzbroniony'' wszedłem do środka. Znalezienie Maxa nie zajęło mi dużo czasu. Na początku mnie zignorował, nie przerywając zakładania firmowej koszulki z logo kawiarni.

- Klientom nie wolno wchodzić na zaplecze - mruknął, nie patrząc na mnie.

- Muszę z tobą rozmawiać - powiedziałem, próbując zachować spokój.

Odwrócił się w moim kierunku. Patrzył na mnie z taką wrogością, że to aż bolało.

- Co tym razem? - warknął.

Wziąłem głęboki oddech. 

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ja to Caleb. - Zrobiłem krok do przodu, a on się cofnął, więc stanąłem w miejscu. To zabolało. 

- Mówiłem ci, żebyś przestał tak żartować.

- Nie żartuje. - Widziałem, że dla niego to też było trudne, ale musiałem go jakoś przekonać.

- Caleb zginął w pożarze - powiedział, a w jego głosie słyszałem ból.

- Tak, ale jednak tu jestem. Wiem, że to szalone, ale...

- Nie udawaj go! Nie możesz go zastąpić! - krzyknął.

Może źle do tego podchodzę, ale nie widziałem, co innego mogę zrobić. Na pewno nie zamierzałem odpuścić. Nie ma mowy. Trudno będzie mu w to uwierzyć, ale ja nie zamierzam się poddać.

Jeszcze raz odetchnąłem, żeby się uspokoić.

- Gdybym nie był Calebem skąd wiedziałbym o tym, że na naszą rocznicę dałeś mi granatową koszulkę z tęczą na ramieniu? - zapytałem, zmieniając strategię. - Miałem ją na sobie tamtego dnia... Szkoda, że się spaliła.

- Przestań...

- A pamiętasz jak chciałem cię poderwać i zaproponowałem korki z matmy? Poszliśmy do ciebie do domu. Tak się stresowałeś, że oblałeś mnie kawą, gdy zacząłem z tobą flirtować. Została mi bli... - Spojrzałem na dłoń, ale śladu po poparzeniu już tam nie było. - No tak, nie mam jej tu.

- Przestań!

Udało mi się zrobić kilka kroków do przodu. Max na mnie nie patrzył.

- Albo że w ostatnie walentynki...

- Wyjdź! - Jeszcze nigdy nie słyszałem u niego takiego gniewu.

Nie wiedziałem, co mam robić. Zawsze byłem wygadany, a teraz kiedy potrzebowałem przekonać mojego chłopaka, że wcale nie umarłem, że nadal tu jestem, nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.

- Max...

- Caleb nie powinien ci tego wszystkiego mówić - warknął, patrząc na mnie pełnymi łez oczami.

Nigdy nie zdradzałem bratu szczegółów na temat naszego związku. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego.

- Nie mówiłem o tym Carlosowi - zapewniłem go. - Proszę, Max, musisz mi uwierzyć.

- Wynocha stąd! - Wskazał mi drzwi.

Nie wierzył mi. A ja nie miałem pojęcia jak mam to zmienić. Zależy mi tylko na tym, żeby Max mi uwierzył.

Jeśli tego nie zrobi, to będzie koniec.


Carlos

Obudziłem się na łóżku w pokoju Caleba. Nie pamiętałem niczego po tym jak Sandy zaczęła temat bójki w kawiarni, a potem do środka wszedł Max. Spojrzałem w stronę okna, był już późny wieczór. To znaczy, że minęło dobre kilka godzin.

Kolejna luka w pamięci. Nie jest dobrze.

- Mam poważny problem... - mruknąłem cicho do siebie.

Nadal żyję (BL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz