1️⃣Rozdział 12: Ostatnie pożegnania

43 4 0
                                    

„[...] pomyślałem, że jedyne co mogłoby mi dać zadowolenie, to gdybym podpalił cały świat i spłonął razem z nim."

~Carlos Ruiz Zafon „Gra Anioła"

***

- Psst! Psst, Kate! Śpisz?

Nie było odpowiedzi.

Liz wysunęła nogę spod kołdry, stawiając ją na przyjemnie chłodnej, drewnianej podłodze. Wstała ostrożnie, uważając by nie stawać na skrzypiących deskach.

Nie mogła spać i miała dość samolubną nadzieję, że jej siostra przechodzi przez to samo. Wydawało się jednak, że Kate chyba po raz pierwszy od ostatniego tygodnia zapadła w swój zwyczajny, twardy sen.

W pokoju, w domu babci, w którym zatrzymywały się ilekroć przyjeżdżały do niej na wakacje panowały egipskie ciemności. Liz, nauczona doświadczeniem, cichaczem przemknęła się obok łóżka siostry, podchodząc do otwartego okna, przez które wpadało przyjemne nocne powietrze.

Odgarnęła zasłonę, wysuwając głowę i zamykając oczy. Świerszcze wygrywały cudowne melodie, gdzieś w oddali zahuczała sowa, zaszeleściły liście posadzonych w ogrodzie drzew.

Uśmiechnęła się na słodką harmonię tych dźwięków, zmuszając się do odwrócenia od nich swojej uwagi. Powietrze było chłodne jak na sierpień, jakby chciało przypomnieć wszystkim o zbliżającej się jesieni. Wzięła głęboki oddech, wyczuwając znajomy zapach babiego lata – skoszonej trawy i rozkwitających dalii.

Gdzieś w oddali paliły się uliczne latarnie, kilka pobliskich posesji oświetlonych było ogrodowymi lampkami, a kiedy spojrzała w niebo...

Wow.

Setki tysięcy, nie, miliony gwiazd, rozrzuconych w nieładzie odznaczało się na atłasowo granatowym niebie. Widok zapierał dech w piersiach i potrzebowała chwili, by ogarnąć go w całej okazałości. Tutaj, z dala od dużych skupisk sztucznego światła, potęga kosmosu zdawała się większa niż gdziekolwiek indziej.

Zadrżała i nie miała już pojęcia czy to z powodu szoku, czy rzeczywistego zimna. Nie przejęła się tym jednak, otwierając okno jeszcze szerzej i bezszelestnie wdrapała się na parapet, usadawiając się na jego zewnętrznej stronie.

Bose stopy zwisały jej bezwładnie i mogła prawie poczuć zimną rosę osadzoną na niedbale przyciętych krzakach. Miała na sobie tylko cienką koszulę nocną, która w żaden sposób nie mogła jej ochronić przed nasilającym się wiatrem.

Szczęknęła zębami i mogła niemal usłyszeć karcący głos Babci Jo, powtarzającej od lat te same słowa.

- Beth, nie drżyj tu jak jakaś osika, tylko wracaj do domu po ciepły sweter i przyzwoite buty. I to migiem. Nie będziemy sterczeć tu przecież całą noc. – I mówiąc to mrugała z chytrym uśmieszkiem, a Liz wiedziała, że wcale nie miałaby nic przeciwko spędzenia nocy na nauce astronomii, którą mogła dzielić ze swoją wnuczką.

To było naprawdę miłe, słyszeć w głowie jej głos, móc wyobrażać sobie, że wciąż tu jest, udawać, że nic się nie zmieniło.

- Beth – szepnęła cicho, jakby wypowiadała to słowo po raz pierwszy. – Beth.

Imię brzmiało słodko i boleśnie jednocześnie, ale wypowiadanie go, wsłuchiwanie się w jego dźwięk, unoszący się w powietrzu, dawało niewyobrażalne ukojenie.

Babcia Jo była jedyną osobą, która tak się do niej zwracała. Nie miała pojęcia dlaczego, nigdy się jej o to nie spytała i boleśnie zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie miała ku temu okazji.

O czym szepczą gwiazdy? |Harry Potter Fanfiction|Where stories live. Discover now