3️⃣Rozdział 3: Jabłka i pomarańcze

54 7 0
                                    

"Życie nie jest zobowiązane dawać nam to, czego oczekujemy. Bierzemy to, co nam daje i jesteśmy wdzięczni, że nie jest jeszcze gorzej."

~Margaret Mitchell "Przeminęło z wiatrem"

***

Patrząc z perspektywy czasu na następne kilka dni, które nastąpiły po jej "diagnozie", Liz wspominała je jak rozmazane, albo wycięte z resztek jej normalnego życia. Wszystko, co czyniła, czyniła jak w transie: posłusznie zażywała zalecane leki, postępowała zgodnie z poleceniami lekarza i monotonnie przytakiwała na słowa matki, według której stan Liz od czasu ich ostatniej wizyty w szpitalu uległ już znacznej poprawie. Dziewczyna nie widziała szczególnej różnicy, ale nie miała serca wspominać o tym matce.

Pani Stone w kilka dni przybyły dziesiątki nowych, siwych włosów na głowie, a jedynym, co zdawało się ją uspokajać było wydawanie Liz poleceń, które w jej mniemaniu miały poprawić stan córki.

Dziewczyna nie protestowała.

Doktor Brentson uważa, że nie powinnaś się zbytnio przemęczać.

Więc Liz przestała wbiegać po schodach i zrezygnowała z szybkich spacerów do biblioteki.

Doktor Brentson powiedział, że nie możesz wychodzić z domu bez inhalatora.

Liz zaczęła więc wszywać sobie w sukienki niezgrabne kieszonki, do których mogła włożyć nieporeczne urządzenie.

Doktor Brentson twierdzi, że jakakolwiek infekcja może tylko twój stan pogorszyć.

Pilnowała się wobec tego jak nigdy dotąd, starając się nie przegrzewać i nie wyziębiać, zażywając całą masę suplementów i witamin, posłusznie przyjmując przygotowane przez matkę pełnowartościowe posiłki.

Doktor Brentson...

Liz słyszała to imię kilkadziesiąt razy dziennie, a za każdym kolejnym momentem, kiedy pani Stone wypowiadała je z ogromną dozą autorytetu, miała coraz większą ochotę wykrzyczeć na całe gardło swoją irytację.

Oczywiście, niczego takiego nie zrobiła i tłumiła wszystkie emocje w sobie.

Irytował ją sposób, w jaki wszyscy ją traktowali. Jakby była delikatnym jajkiem, które w każdej chwili może się rozlecieć i które samo nie potrafi o siebie zadbać.

Kate była dla niej milsza, niż zwykle i przestała nawet spierać się ciągle z Rickiem, który wprowadził się do nich kilka tygodni temu.

Na dodatek wszyscy przypominali jej ciągle o "jej stanie", co według Liz brzmiało conajmniej komicznie. Jakby zwracali się do kobiety w ciąży.

Cała ta sytuacja była dla niej cholernie męcząca.

Na początku miała w planach powiedzieć Harry'emu o tym, co wydarzyło się w szpitalu i jak wygląda jej sytuacja. Wracając do Little Whinging ułożyła sobie nawet w głowie całą ich rozmowę - kiedy i w jaki sposób mu to oznajmi, starając się przy tym zbagatelizować sprawę na tyle, na ile będzie to możliwe. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, uznając, że nie zniosłaby na sobie wzroku kolejnej zmartwionej osoby i niekończącej się serii męczących pytań.

Kiedy Harry poruszył więc temat jej badań, odpowiedziała wymijająco:

- To tylko niewielkie nasilenie. Nie ma się czym martwić.

Nie była pewna, czy jej uwierzył, ale nie poruszył więcej tego tematu, a Liz z wdzięcznością opowiedziała mu o wszystkim innym. Z przyjemnością wsłuchiwała się w jego głęboki głos, napawała się dźwiękiem jego śmiechu i obserwowała radosne iskierki, igrające w jego zielonych oczach. Harry nie mówił wiele, ale zdążyła się już do tego przyzwyczaić i sama jego obecność wydawała się działać na nią w dziwnie kojący sposób. Lubiła spędzać z nim czas, a on zdawał się nie mieć nic przeciwko jej towarzystwu i to wystarczało. Bez rozmyślania nad przyszłością, nad tym co może, albo musi się wydarzyć, uciekając od niewygodnych pytań i niewygodnych odpowiedzi.

O czym szepczą gwiazdy? |Harry Potter Fanfiction|Where stories live. Discover now