8

327 29 7
                                    

Piątki zazwyczaj kojarzyły się z czymś beztroskim i przyjemnym. Teoretycznie mógłbym się zgodzić z tym stwierdzeniem, jednak w moim przypadku nie każdy piątek był taki kolorowy. Co kilka tygodni ten dzień zamieniał się w koszmar. Tym razem nie było inaczej.

Jak zwykle wstałem rano, naszykowałem się do szkoły i wyruszyłem w stronę placówki. Niby normalnie się poruszałem, mówiłem i funkcjonowałem, ale tak naprawdę myślami odbiegałem daleko. Żaden mijający mnie człowiek się nie liczył, lekcje zamieniały się w kłębki niezrozumiałych słów wypowiedzianych przez profesorów, a w mojej głowie nieznośnie krążyła tylko jedna treść. Tego dnia miała odbyć się rutynowa kontrola w szpitalu połączona z rehabilitacją Millie.

Każda mijająca minuta sprawiała, że odczuwałem to nieprzyjemne napięcie w sercu coraz mocniej. Całe moje ciało było drętwe, tak jakby chciało się przygotować do nadchodzącego popołudnia.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko kontrola i koloryzowałem całą sprawę, ale dla naszej rodziny to było coś o wiele cięższego niż zwykły wypad do szpitala. Bowiem z każdą wizytą dowiadowywaliśmy się nowej, zazwyczaj niezbyt pozytywnej, informacji o stanie mojej siostry i postępach choroby. Każda rehabilitacja wiązała się z jej bólem i płaczem. Dlatego właśnie wraz z rodzicami przeklinaliśmy te cholerne piątki, które kojarzyły się tylko z cierpieniem i niewyobrażalnym strachem Millie.

Po usłyszeniu ostatniego dzwonka udałem się do domu. Przysiągłbym, że droga powrotna trwała całą wieczność. W salonie już czekali na mnie wszyscy domownicy. Mama i tata krzątali się i pakowali ostatnie potrzebne rzeczy z namalowanymi na twarzach grobowymi minami, a w samym środku tego wszystkiego była Millie z blado-siną cerą i trzęsącymi się rękami. Uniosła zdecydowanie zbyt zmęczone jak na dziecko oczy ku mojej osobie i jej twarz nieznacznie rozpromieniała.

Zebrałem w sobie odwagę i pewność siebie, które desperacko budowałem w ciągu całego dnia, żeby rozciągnąć usta w uśmiechu. Może i był wymuszony, ale zawsze dokładałem największych starań, żeby wyglądał na najszczerszy uśmiech na świecie. W końcu jak mogłem wspierać Millie, dodawać jej otuchy i siły, skoro sam wyglądałem na przerażonego? Nauczyłem się tryskać aż nazbyt przesadnym optymizmem, żeby podtrzymać moją małą i kruchą siostrę, która łamała się w oczach.

- Hej, mała, a co to za mina? No już, rozchmurz się. -podszedłem bliżej dziewczynki. Poczochrałem ją po głowie na co się roześmiała. Może niezbyt głośno, ale jednak- Zobaczysz, wizyta minie w mgnieniu oka.

- Dobrze, że jesteś Tony. -odezwał się tata, który najwidoczniej był już gotowy do drogi- Pora się zbierać, bo się spóźnimy.

Niechętnie przytaknąłem i chwyciłem za rączki od wózka. Udaliśmy się do auta, gdzie wraz z Millie zajęliśmy miejsce na tyłach. Pojazd ciężko ruszył z miejsca, a już chwilę później znaleźliśmy się na odcinku drogi, który prowadził do szpitala w Hillsview. Kątem oka spojrzałem na dziewczynkę, która bez słowa przyglądała się obrazowi za oknem. Oparła swoją brodę o małą, szczupłą dłoń, a jej twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji.

Teoretycznie nie miałem obowiązku uczestniczenia w tych kontrolach. Mogłem po prostu zostać w domu i czekać na powrót rodziny. Wiedziałem jednak, że moja obecność była niezwykle pomocna dla Millie. Zawsze desperacko szukała mnie wzrokiem i znajdowała pocieszenie w moim udawanym uśmiechu. Nie mógłbym zostawić jej samej, na pastwę losu, mimo iż to wszystko przyprawiało mnie o dreszcze, a moje gardło nieprzyjemnie się zaciskało. Czasami wydawało mi się, że dziewczyna była o wiele silniejsza niż ja.

Udało nam się dotrzeć do miejsca docelowego bez większych przeszkód. Szybko odnaleźliśmy doskonale nam znany gabinet. Tutaj nasze drogi się rozdzielały. Millie musiała iść na badania, przy których mogli być tylko rodzice. Następnie była kierowana do sali rehabilitacyjnej, którą mogłem obserwować z korytarza przez wielką, szklaną szybę. Ostatni raz poklepałem siostrę po głowie, a następnie cała trójka zniknęła za drzwiami. Usiadłem na jednym z krzesełek w poczekalni. Moja noga niekontrolowanie zaczęła obijać się o podłogę, przez co po całym korytarzu niosło się puste echo. Obijało się o moje uszy. Było nie do zniesienia, ale z drugiej strony przynosiło niewyjaśnione ukojenie. Gapiłem się ślepo na szybę, w oczekiwaniu aż pojawi się za nią siostra. Badanie jak zwykle trwało dłuższą chwilę, ale końcowo do pomieszczenia wkroczyła fizjoterapeutka wraz z blondynką.

•zachód słońca• /bxb/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz