prolog

1K 65 5
                                    

Rutyna.

Strefa komfortu od zawsze była dla mnie pojęciem bardziej znanym niż obcym. Trzymałem się rzeczy bezpiecznych, a te niosące za sobą ryzyko omijałem szerokim łukiem. Przez siedemnaście lat mojego życia nauczyłem się, że sprawdzone ścieżki nie powinny być szkodliwe. Ciekawość, nowość i kontrowersje mogły skończyć się niepotrzebnymi problemami. Z drugiej strony, z tyłu głowy rodziła się myśl, że te mniej odkryte szlaki stanowiły źródło adrenaliny, dreszczyku emocji i poczucia pełni życia. Krótko mówiąc, wyjście ze strefy komfortu mogło oznaczać początek czegoś wspaniałego, ale równie dobrze koniec i niechybną katastrofę. Ja wolałem pozostać nudny i monotonny, ale spokojny.

Przynajmniej do czasu.

Ostatni raz poprawiłem kołnierzyk koszuli na którą nałożyłem białą bluzę i energicznie zarzuciłem plecak na jedno ramię. W pośpiechu zbiegłem po schodach, a sekundę później znalazłem się na dole. Chwyciłem za leżące na stole jabłko i z braku czasu wybiegłem na zewnątrz, rzucając szybkie pożegnanie domownikom. Zwinnym ruchem umieściłem bezprzewodowe słuchawki w uszach i puściłem swoją ukochaną playlistę. Złapałem za kierownicę czarnego roweru, a już chwilę później znalazłem się na pojeździe szybko pedałując. Kolejny wietrzny dzień powodował, że kosmyki moich włosów przestały ze mną współpracować. Nerwowo potrząsałem głową by odzyskać pełną widoczność, ale oczywiście nawet to nie poskutkowało.

W taki sposób prezentował się mój każdy poranek. Ja, Tony Evans, chłopak solidnie spóźniony na zajęcia szkolne właśnie skręciłem w jedną z bardziej ruchliwych uliczek miasteczka Hillsview.

Miasteczko Hillsview... Mógłbym napisać cały referat o tym specyficznym miejscu, ale warto zacząć od ogółów. Było położone między kilkoma wzgórzami. Dawało wrażenie "odciętego" od reszty świata. Zawsze towarzyszył mu wiatr, niezależnie od pory roku. Mogliśmy pochwalić się małym, ceglanym ratuszem z wielkim zegarem i rynkiem głównym otoczonym kwiatami. Posiadaliśmy jedno kino, kręgielnie, parę sklepów i dworzec kolejowy. Moim ulubionym miejscem był park uraczony pięknymi stawami i fontannami. Było też lodowisko w zimę i basen w lecie oraz skatepark. Na mapach Hillsview prezentowała się jeszcze jedna pozycja, aczkolwiek żadnen "prawowity" mieszkaniec się nią nie chwalił. "Nędzarnia". Tak to nazwano. Dzielnica, której każdy unikał jak ognia. Zamieszkana głównie przez złodziei, kanciarzy i tych, których raczej nie chcielibyście spotkać na swojej drodze. To w zasadzie tyle. Nic nadzwyczajnego, a jednak jakimś cudem przyciągało uwagę turystów. Może to z powodu starodawnego stylu budynków i klimatu niczym z lat osiemdziesiątych? Nawet ubiór panował tu odmienny. Szczerze to czasami wydawało mi się, że to miejsce zatrzymało się w czasie. Było inne niż to co widziałem w internecie. Rządziło się własnymi zasadami i wytworzyło niepowtarzalny pogląd na świat. Każdy się tu znał i wiedział o sobie wszystko, a co gorsza żadnen szczegół nie pozostawał tajemnicą. Plotki roznosiły się tu szybko i potrafiły załatwić kogoś jak niespodziewane pchnięcie sztyletem. Nie ważne, czy owe plotki były prawdą, czy też nie.

Ustalone przez społeczeństwo standardy nie pozwalały się wyróżniać. Oczywiście była możliwość naginania regól, ale trzeba było liczyć się ze spojrzeniami ludzi i brakiem respektu. Większość z nas po prostu przystosowała się do reszty, obierając za cel chęć spokojnego życia. Jednak w historii zawsze znajdowały się jakieś wyjątki.
Dlatego właśnie dzieliliśmy się na dwie grupy. Na tych, którzy kochali to miejsce oraz tych, którzy go nienawidzili i już dawno zostali okrzyknięci mianem "wyrzutów".

Do której z grup należałem ja?

Jak już wspominałem moje imię to Tony. Siedemnaście lat, orzechowe oczy, blond włosy (niektórzy uważali, że były lekko rude, ale ja się z tym nigdy nie godziłem).  Całkiem normalnie, prawda? Jednak z pewnego powodu stałem się wzorem do naśladowania. Od kiedy pamiętałem wszyscy kręcili się wokół mnie. Słyszałem masę komplementów od starszych pań, wychodzących na drewniany taras zawsze kiedy jechałem do szkoły. "Porządny, poukładany młodzieniec". To były słowa, które obijały się o moje uszy częściej niż cokolwiek innego.

•zachód słońca• /bxb/Where stories live. Discover now