35.

423 32 1
                                    


Przez kolejne dwa dni dziewczyna nie potrafiła dojść do siebie. Nie potrafiła spać, ani jeść. Miała zapłakane oczy, a pod nimi sine wory, które pokazywały jej wewnętrzny stan psychiczny. Dalej nie dopuszczała do siebie tego co się stało. Za każdym razem kiedy o tym pomyślała łzy płynęły jej po policzkach. Nie chciała z nikim rozmawiać, nic nie mówiła. Od momentu w którym ujrzała babcie w trumnie... Ani jedno słowo nie wyszło z jej ust.

Clint bardzo przejął się stanem Alice. Mimo tego, że nie chciała towarzystwa innych, przychodził do niej, przynosząc jedzenie i ciepłą herbatę, taką jaką lubiła.

Tak było również teraz. Szedł właśnie po schodach do góry z omletem i herbatą. Usłyszał szloch dziewczyny, dlatego przed wejściem, zawahał się. Nie wiedział, czy będzie teraz chciała jego towarzystwa. On nie lubił pokazywać swoich emocji. Na początku bardzo dobrze mu szło zakładanie masek. Dopiero ona nauczyła go, że przy bliskich osobach, warto tę maskę zdjąć.

Wszedł powoli do środka. Widząc ją zapłakaną i opatuloną kocem, położył jedzenie na małej szafce i usiadł obok Alice. Chciał coś powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale miał pustkę w głowie.

Tak jak ona, oparł się o ścianę, wcześniej kładąc za plecy poduszkę. Przysunął się bliżej niej i otoczył ją swoimi ramionami. Nie protestowała. Chyba potrzebowała tego. Wtuliła się w niego i próbowała się uspokoić.

– Rozumiem cię Alice – zaczął głaskać jej włosy – Wiem, że ona nie chciała żebyś się załamywała... – powiedział – Zawsze będzie tutaj – dodał ciszej, wskazując palcem na serce dziewczyny.

Zauważył, że ona ściska coś w ręce. Delikatnie dotknął jej dłoni i po upewnieniu się, że dziewczyna nie będzie protestować, otworzył ją. Trzymała naszyjnik. Od razu wiedział ile on dla niej znaczy, jaką ma wartość. Dostała go od babci, w jej ostatnie godziny życia.

– Założyć ci?

Potwierdziła nieznacznie głową. Usiadła i uniosła do góry włosy, które od dłuższego czasu były w nieładzie. Kiedy naszyjnik był już na swoim miejscu, Alice podziękowała skinieniem głowy, a jej nieobecny wzrok skierował się ku ziemi.

– Przyniosłem kolację. Jak chcesz... to łazienka jest już wolna – nie lubił patrzeć na nią w tym stanie – Może zimny prysznic w jakimś stopniu pomoże, poczujesz się lepiej.

– Dziękuję – jej odpowiedź zdziwiła Clinta, w końcu nie odzywała się przez dłuższy czas. Nawet się na to nie zanosiło – Dziękuję, że mimo tego jak się zachowuję, jesteś przy mnie. Jesteś kochany.

W jego sercu zrobiło się ciepło. Nie spodziewał się, że usłyszy z ust dziewczyny takie słowa.

– W końcu jesteśmy przyjaciółmi. Zawszę będę przy tobie, tak jak ty byłaś przy mnie. Pamiętasz? – popatrzył się z lekkim uśmiechem na nią – Dzięki tobie tutaj jestem. To ty mnie pocieszałaś jak byłem w totalnym dołku, jak czułem się jak śmieć. Nikt nie zauważył co się dzieje. Jednak ty jesteś wyjątkowa. Dzięki tobie wydostałem się z tych wszystkich tajemnic... z noszenia masek przed przyjaciółmi. To ja powinienem tobie dziękować.

Alice przytuliła Clinta. Między nimi była wyjątkowa więź. Darzyli siebie niezwykłą ufnością.

– Nie wiem, czy dam jutro radę – no tak, jutro ma odbyć się pogrzeb babci.

– Będę cały czas obok ciebie.

~*~

To był najtrudniejszy, najgorszy dzień dla niej. Patrząc na trumnę zjeżdżającą w głąb ziemi, miała wrażenie, że razem z babcią, chowają też jej duszę. Z każdym centymetrem, jej łkanie było coraz głośniejsze. Wyrzuciła z siebie ciche "nie... nie zabieraj mi jej", skierowane w górę. Gdyby nie silne ramiona Clinta, dawno byłaby już skulona na ziemi.

Dlaczego akurat jej babcia? Dlaczego odejść musiał człowiek, który był dla niej wzorem do naśladowania? Człowiek o dobrym sercu? Dlaczego umierać musiały dobre osoby?

Kiedy usłyszała cichy dźwięk uderzenia trumny o ziemię, kolejny raz zapłakała. Miała wrażenie, że coś rozdziera ją od środka... Doszło do niej, że naprawdę jej już nie ma.

Jej kochanej babci już nie ma...


Zawsze tu będę || AvengersTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon