ROZDZIAŁ 13.

584 38 0
                                    

Soyaka siedząc w pokoju dziennym, wpatrywała się w płonący ogień w ceglanym kominku.

Ich salon nie było tak ogromny i bogaty jak ten należący do księcia, ale Neptoniczka naprawdę lubiła tu przesiadywać. Powodem była cisza. Zazwyczaj reszta jej oddziału przebywała w tym czasie na piętrze w swoich komnatach, zajmując się własnymi sprawami.

Z głównego pomieszczenia nigdy nie była słychać ich głosów, więc była księżniczka Shan-Feyi mogła swobodnie się tu relaksować. Niestety tym razem było inaczej.

Jej wrażliwe uszy były dręczone przez ciche pomruki brązowowłosej Zoyry, siedzącej na kolanach Ronana. Nieznajoma całkowicie poddała się pieszczotom jasnowłosego mężczyzny. Flornik muskał ustami linie żuchwy. Lizał jej szyję i wycałowywał odkryty obojczyk, a ona cały czas pojękiwała.

— Poszukaj sobie ustronnego miejsca, głupcze — rozkazała ostrym, przepełnionym władczością tonem. Zabrzmiała jak jej własna matka rozkazująca swoim sługom.

Ronan nie ruszył się nawet o cal.

— Już — warknęła szorstko, z okrucieństwem na jakie zdobyć się mogą jedynie Zoyry jej pokroju.

Soyaka mogłaby przysiąc, że nowo przybyła dziewczyna podskoczyła ze strachu. Aż za bardzo. Zbyt... teatralnie.

— Zazdrosna, Soyako? — Wreszcie na nią spojrzał. Uniósł jedną jasną brew. — Mogłabyś do nas dołączyć, jeśli cię to tak bardzo uwiera. Ślicznotka nie będzie miała nic przeciwko.

Shan-Feyka zaśmiała się gorzko, udając rozbawienie. Prędzej Moran zamarznie niż Soyaka dotknie tego nieśmiertelnego.

— Czy ty właściwie wiesz jak ona się nazywa? — zapytała.

Ronan pobladł. Spojrzał się na piękność siedzącą na jego kolanach w sposób, jakby próbował wyczytać imię z jej myśli. Było to niedorzeczne, bo nikt w ich świecie nie posiadał takich umiejętności.

— Misae Wen — odpowiedziała bez zająknięcia, ale jednak brzmiało to nienaturalnie. To imię nie pasowało do niej. Ta kobieta coś ukrywała. Soyaka była tego całkowicie pewna.

— Piękne imię — szepnął Terra, a zaraz potem powrócił do pieszczenia szyi szatynki. Nie dostrzegł tego samego, co białowłosa.

Neptoniczka przechyliła głowę, spoglądając na dwójkę Zoyr z zaciekawieniem.

— Skąd pochodzisz? — spytała chłodno nieznajomej. Nie miała być to uprzejma rozmowa, tylko przesłuchanie.

Język mężczyzny przerwał swoją wędrówkę po szyi Misae.

— Moja... moja rodzina pochodzi z Shan-Feyi, ale ja urodziłam się i wychowałam na terenie Krasnoyevu. — Podrapała się po obojczyku. — W... w tej wiosce, w której znalazł mnie... twój przyjaciel.

Brzmiało to całkiem wiarygodnie, ale Soyaka nie zamierzała odpuszczać.

— Nie jest moim przyjacielem — sprzeciwiła się od razu.

— Ależ jestem! — wykrzyknął Ronan. Jego głowa znajdywała się teraz daleko od skóry szatynki.

— Nie, nie jesteś.

— Znamy się sto dwuksiężycy, a ty dalej jesteś wredną jędzą.

Soyaka całkowicie zignorowała jego przytyk. Zaczęła udawać, że blondwłosego Zoyry nie ma w tym pomieszczeniu. Z powrotem zwróciła się do brązowowłosej nieśmiertelnej.

— Czemu twoi rodzicie nie wrócili do ojczyzny? — naskoczyła na nią.

Misae zamrugała. Jej oczy zrobiły się szkliste.

Niewolnica SłońcaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon