Rozdział 4 - Epicentrum bez ucieczki

276 23 12
                                    

Louis czuł jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, niekontrolowanie siadając ponownie na kamienistej plaży. Schował głowę między dłonie, oddychając głęboko, a łzy kołowały się w jego błękitnych tęczówkach. Serce podchodziło mu do gardła, a głośny krzyk pragnący, wydostać się na zewnątrz, zjadał go od środka. Klatka falowała w uczuciu strachu i jednoczesnego bólu. Tak bardzo tego nienawidził. Miał świadomość, że to także przez takie sytuacje miał problem z ludźmi. Bał się zwyczajnie reakcji na coś, nad czym nie miał zupełnej kontroli, zawsze uciekając chwilę przed epicentrum ataku, lecz nie tym razem. 

Harry stał dosłownie przez chwilę, nieco oszołomiony zastałym obrazkiem przed nim, po czym bez zastanowienia kucnął obok chłopaka, kładąc mu dłoń na ramieniu. Louis nawet na to nie zareagował, będąc w zupełnie innym świecie. Był odcięty, próbując się uspokoić na siłę, co nigdy nie było dobrym pomysłem. Lekkie uniesienie głowy niższego, spowodowało mocny ucisk w sercu wyższego. Po bladych policzkach zaczęły spływać stróżki łez. Louis oddychał coraz szybciej, a Harry nie wiedział zupełnie co ma zrobić, w jaki sposób może mu pomóc. Pierwszy raz był świadkiem czegoś tak innego, co uniemożliwiało mu dobrze skoncentrowaną pomoc. 

- Ej, ej, spójrz na mnie. Kolego, spójrz na mnie - zaczął najspokojniej jak tylko potrafił. Widział, że dodatkowy stres wcale tu nie pomoże. Jednak Louis nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, więc obrał inny kierunek działania, siadając naprzeciwko niego. 

Ostrożnie załapał jego dłonie w swoje, jednak drgania wciąż targały ich rękami. Szorstkie i małe palce znalazły się w jego tych drugich, dużych i delikatnych. Gdy po paru sekundach niższy ich nie zabrał, będąc zamroczony, upewnił się, że musi działać. Delikatnie ścisnął jego ręce, mówiąc do niego. 

- No już, wdech i wydech. Powoli… - szepnął, głaszcząc kciukiem jego chłodną skórę. Wciąż nie reagował, wpatrując się jedynie uparcie w swoje kolana. Jego twarz, choć pod osłoną mroku, wydawała się niesamowicie blada. Oddech falował jak szalony, a łzy dalej ciekły po jego ostrej żuchwie. - Kolego, spokojnie. Jeszcze raz, spróbuj za mną, wdech i wydech… - mówił wciąż do niego, czekając na jakąkolwiek reakcje. Chciał za wszelką cenę go uspokoić. 

Powtórzył tak jeszcze parę razy, gdy ku jego zaskoczeniu chłopak, zaczął go słuchać. Oddech powoli się uspokajał, łzy zaczęły zasychać na jego policzkach, a usta przestawały się już trząść. Louis zaczął powoli podnosić ku Harry'emu wzrok i momentalnie zastygł w bezruchu. Gdy świadomość dotarła do niego, szybko wyrwał dłonie, jak poparzony. 

Harry wciąż wpatrzony w niego, nawet nie zauważył, kiedy Bruce wbiegł w ich dwójkę, ciągnąć go za szerszą nogawkę jego jeansów. Błękitnooki od razu wstał przestraszony i zaczął odciągać swojego psa, ciągnąć go za smycz. 

- Zostaw, Bruce, zostaw! - krzyknął lekko, próbując zebrać powierzę w płucach, a przynajmniej tak wyglądał. Pies o dziwo posłuchał się, od razu odrywając swoje zęby ze spodni chłopak. Niestety, kawałek jasnych jeansów utknął mu w pyszczku, a nogawka właściciela spodni została częściowo naderwana. 

- Wydawałeś się zdecydowanie milszym psiakiem - uśmiechnął się Harry, dotykając poszarpanych brzegów swojej nogawki. 

- Ja... przepraszam… nie wiem co mu się dzisiaj stało, on taki nie jest - sapnął niższy lekko podenerwowany, nie odważając się nawet spojrzeć wyższemu w oczy. Pies podszedł do Louisa i posłusznie usiadł obok jego nogi. 

- Nie szkodzi, to tylko spodnie. Już w porządku? - zapytał z troską, puszczając swoją nogawkę. Próbował za wszelką cenę spojrzeć się w oczy temu chłopakowi, jednak to graniczyło z cudem. 

- Ja już pójdę, przepraszam za spodnie - szepnął Louis cicho, odchodząc jak najszybciej się dało z psem u nogi w kierunku wyjścia z plaży. Harry nie chciał dać za wygraną. Nie mógł być pewny bezpiecznego powrotu do domu, tego oto chłopaka. Nie po takim ataku. 

- Może mógłbym Cię odprowadzić? Nie jestem pewny, czy czujesz się dobrze - zapytał spokojnie, czekając na reakcję. Niższy początkowo nie reagował na słowa chłopaka, który podążał za nim, dalej bez zainteresowania zakładając smycz swojemu psu. Szybko otrzepał z piachu buty, które leżały porzucone na początku plaży i założył je na nogi, nie patrząc na zalegający na nich mokry piasek. Chciał uciec i już nigdy nie spotkać się z takim upokorzeniem w oczach innej osoby.

- Proszę Cię, daj mi spokój. Dziękuję za pomoc, ale dam sobie radę - oświadczył ponownie oschle, skierowany po raz pierwszy w kierunku wyższego chłopaka. 

Harry dopiero wtedy spostrzegł jak piękne oczy posiadał tajemniczy chłopak. Miał błękitne tęczówki, które przez zalegające łzy lśniły w świetle lamp, niczym diamenty. Mocno zarysowane kości policzkowe i wąskie usta, które niemal od razu rzuciły mu się w oczy. 

Louis także po raz pierwszy spojrzał także szczegółowo na towarzysza przed sobą. Dostrzegł duże, żabie oczy i mały dołeczek formujący się po jednej stronie twarzy.

- Nie wyglądasz najlepiej. Wolałbym być pewny, że… - powiedział zielonooki, zaczynając kroczyć za niższym. Szedł z nim ramię w ramię pewną odległość, nim tamten zatrzymał się jak słup soli. 

- Daj mi spokój! - krzyknął w złości Louis. Bruce niespokojnie spojrzał się na Harrego to na Louisa, wyglądając jakby chciał zrozumieć całą sytuację. Chłopak spuścił wzrok, znów tracąc kontakt z wyższym, a klatka zaczęła falować ponownie. 

- Przepraszam, po prostu chciałem pomóc - sapnął cicho kręconowłosy, powoli się wycofując. 

Louis dobrze widział, że zachowywał się jak niewdzięczny bachor, mając w tym swój cel. Chciał się pozbyć natrętnego chłopaka za wszelką cenę. Czuł w głosie wyższego lekkie zawiedzenie, ale nie mógł nic na to poradzić. Zawsze był sam, nie potrzebował nikogo do pomocy, zwłaszcza po ataku. 

Był tego pewny tak bardzo, wyuczony błędami przeszłości. 

Ale czy na pewno to było słuszne? 

Harry zaczął odchodzić, odwracając się całkowicie od Louisa. Powoli zaczął podążać w odwrotnym kierunku, bo co innego mu zostało. Gdy nagle ku jego zaskoczeniu poczuł przy swoich nogach, coś puchatego. Odwrócił się zdezorientowany, spostrzegając radośnie merdającego ogonem psa, ocierającego się o jego nogi. Uśmiechnął się sam do siebie, a głośne nawoływanie zaczęło ponownie docierać do uszu zielonookiego. Kucnął przy psie, głaszcząc go za uchem, co najwidoczniej mu się spodobało, gdyż jego ogonek mógłby napędzić mały wiatraczek. 

- Bruce, chodź! - krzyknął rozzłoszczony właściciel. Cień lampy padał na wysoką sylwetkę kawałek dalej, a pies radośnie podskakiwał, ku jego zawiedzeniu. Nie miał pojęcia co ciągnie go do tego człowieka, stając się zwyczajnie zazdrosny. 

- Nie wydaje się chętny - zaśmiał się Harry, wciąż głaszcząc czarną kulkę za uchem. 

- Gdybyś go nie głaskał, może być się posłuchał - prychnął zirytowany niższy, krzyżując swoje dłonie na klatce. 

- Sam do mnie przybiegł. Najwidoczniej nie tylko moje spodnie przypadły mu do gustu - wyszczerzył się, ukazując dwa dołeczki na twarzy, co na swój sposób zafascynowało Louisa, ale za wszelką cenę nie chciał dać po sobie tego poznać. 

- Wracaj… - sapnął zrezygnowany, podchodząc mimo swoich leków bliżej do chłopaka. W końcu chodziło o jego psa, jego przyjaciela, który tamtego dnia miał ewidentny problem z życiem, nie tylko on zresztą. 

- No leć już do pana, psino - powtórzył radośnie, Harry, klepiąc go po grzbiecie, lekko nakierowując w stronę właściciela. 

- Jak mogłeś? Co z tobą jest nie tak dzisiaj? - zaczął dopytywać, głaszcząc zazdrośnie swojego psa. 

Harry nie wiele myśląc odszedł ponownie w swoim kierunku, nie zwracając już większej uwagi na nich. Nie chciał już bardziej zaostrzać sytuacji, a pójście do domu było jedynym rozwiązaniem. 

Ludzka intuicja potrafi zawodzić, psia nigdy

Why it is so hard to last? || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz