Wtorek, godzina siedemnasta dziesięć. Przygotowania trwają w najlepsze. Louis się zgodził. Harry mógłby przyrównać to do większych sukcesów w swoim życiu. Drzwi łazienki co chwila zamykały się i otwierały w tą i z powrotem. Kręconowłosy biegał co sekundę do lustra, przymierzając wszystkie koszule, które wpadły mu w dłonie. Szafa otworzona na zewnątrz wylewała się spod natłoku ubrań, które zdążył wyciągnąć, zagradzając całkiem sporą powierzchnię swojego pokoju.
- Każde twoje wyjście tak wygląda? - zachichotał Louis, wpatrując się w bałagan na podłodze. Siedział już od dziesięciu minut przygotowany na wygodnym łóżku, obserwując przemieszczającego się chłopaka. Bruce co chwila zrywał się z miejsca i plątał się między długimi nogami Harrego.
- Nie do końca. Po prostu chcę dzisiaj wyglądać dobrze - uśmiechnął się przelotnie, ponownie zakopując się w gąszczu ubrań. Błękitnooki podszedł do niego i usiadł po turecku tuż obok. Bym nieco zmieszany, gdyż sądził, że chłopak zawsze wyglądał dobrze, ale za żadne skarby by mu przecież tego nie powiedział. Włożył dłonie w ten cały bałagan, od razu napotykając piękną, zieloną koszulę. Była nieco ciemniejsza, niż oczy kręconowłosego. Wyciągnął ją ze stosu, oglądając to z przodu to z tyłu. Miała małą, ozdobną kieszonkę z przodu.
- Może ta? - zapytał niższy, podając mu ją. Wyższy zmierzył wzrokiem koszulę, to chłopaka i stwierdził, że to może być to. Skoro on ją wybrał, to założy właśnie ją.
- W porządku - uśmiechnął się szeroko. Od razu odebrał rzecz z dłoni niższego, biegnąc w szybkim tempie do łazienki, a Louis za nim.
Harry był na tyle roztargniony tamtego dnia, że nie zauważał wielu rzeczy. Czas płynął mu przez palce, a on zdezorientowany biegał od pomieszczenia do pomieszczenia. Nie zwrócił uwagi, że tym razem Louis podążył za nim, więc w biegu zaczął się rozbierać. Zrzucił z siebie koszulę w serduszka, która była nieco zbyt dziecięca, co stwierdził po czasie. Przelotnie spojrzał w lustro i dopiero wtedy go spostrzegł, spotykając się wzrokiem z nieco zaskoczoną twarzą błękitnookiego. Miał on na sobie koszulę zapinaną na guziki. Gruba, czarno czerwona krata nieco powiększała jego wąskie ramiona, a ciemne luźniejsze jeansy delikatnie okalały jego nogi.
Speszony Louis od razu spuścił wzrok. Lekko się zarumienił jak to miał zwyczaju i zaczął się oddalać. Harry niewiele myśląc postanowił go zatrzymać. Przecież to, że nie miał na sobie koszuli, wcale nie było tak istotne, a przynajmniej tak twierdził. Nie pomyślał jednak jak bardzo spieszyło to niższego. Złapał go za dłoń, nim zdążył się oddalić całkowicie.
- Zaczekaj, miałem pokazać Ci kiedyś tatuaże. Pamiętasz? - zapytał niższym głosem. Błękitnooki jedynie skinął głową i niepewnie z zaróżowionymi policzkami, postawił mały krok w przód, ostrożnie do niego ponownie podchodząc.
Stali naprzeciw siebie. Louis tak bardzo bał się podnieść wzrok. Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu zaraz z piersi, a wirujące tornada w brzuchu spowodują, że zwymiotuje. Tak bardzo nie potrafił określić co się działo. Z trudnością przełykał nawet ślinę, która miał wrażenie, że ugrzęzła mu gdzieś na środku przełyku. Harry uniósł jego podbródek, przez co chłopak zmuszony był spojrzeć na jego nagi tors. Nie, żeby mu się to nie podobało, ale stres zrobił swoje.
- Spójrz, na ziemi ich nie znajdziesz - uśmiechnął się subtelnie wyższy. - Ten zrobiłem na osiemnaste urodziny. Czułem się wtedy taki wolny i szczęśliwy, jak on - powiedział, pokazując dłonią na wielkiego motyla po środku klatki.
Louis wpatrywał się w różnej grubości kreski, które otulały jego ciało. Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, żeby go dotknąć. Nie wiedział czy to właściwie, ale ciepło bijące od chłopaka tak go przyciągało, że dłoń sama zaczęła podnosić się w geście. Miał wrażenie, że nim z minuty na minutę coś próbuje nim zawładnąć. Nie myśląc położył swoją małą dłoń na jego klatce, ostrożnie gładząc krawędzie tatuażu opuszkiem palca.
Gdy tylko dłoń Louisa zetknęła się z ciałem Harrego, ten delikatnie westchnął, biorąc głębszy oddech. Przyjemny, delikatny i chłodny dotyk na jego ciele rozchodził się przyjemnie, z każdym milimetrem, przemierzony przez rękę błękitnookiego. Małe palce podążały za każdą linią, a jego oddech nieco przyspieszał. Za bardzo to rozumiał, to jak oddziaływał na niego dotyk niższego. Rozumiał wszystko, ale nie chciał go wystraszyć. Nie zmieniając faktu, że nie chciał wcale kończyć tej chwili.
- Bolało? - zapytał cicho Louis. Ostrożnie, ale niechętnie odrywając od niego swą dłoń. Spojrzał na nieco ciężej oddychającego wyższego, nie za rozumiejąc co się dzieje. - W porządku? - zapytał.
- Tak, po prostu twój… - zaczął Harry -... a zresztą, nieistotne - westchnął, nie chcąc wystraszyć chłopaka. Był gotowy powiedzieć co siedzi w nim odkąd Louis się wprowadził, lecz to było mogło być niszczące, czego za nic nie chciał. Chłopak przed nim był zbyt kruchy, to nie była dobra opcja na tamtą chwilę, nie żeby podejrzewał, że owa szybko nadejdzie.
- Harry, twój głos się trzęsie - dodał cicho, nie spuszczając wzroku z oczu chłopaka. Louis nie wiedział skąd wzięło się w nim tyle odwagi by nie spuścić wzroku. Po raz pierwszy poczuł niepewność w chłopaku obok. Może to go nieco zmobilizowało.
- Wybacz - odparł równie ciężko, czując zbyt duże oddziaływanie bliskości chłopaka na niego.
- To nic takiego, chyba - uśmiechnął się niepewnie niższy. Spuścił swój wzrok, ponownie lądując na jego klatce. Nieco wyżej, tuż pod obojczykami po obu stronach mieściły się dwie litery G i A. Ponownie dotknął tatuaży.
- Gemma to moja siostra, a Anne, mama - szepnął ciężko przez dotyk na swoim ciele. Nie mógł za nic się powstrzymać, ale ta faktura dłoni, była tak wciągająca i zarazem kojąca, że zapragnął więcej.
- Nie powinienem Cię dotykać - szepnął cicho Louis, od razu zabierać swoją dłoń. Harry zatracony w dotyku wcale nie chciał by to uczucie zniknęło, więc ponownie złapał jego rękę w locie.
- To nic złego, to… to jest miłe - powiedział stłumionym i spragnionym głosem. Louis już nie odpowiedział, powoli odsuwając się od chłopaka i wyślizgując mu się z dłoni.
- Powinniśmy się już zbierać - oświadczył niższy, bojąc się dalszych konsekwencji bliskości. Po raz pierwszy był w takiej sytuacji, ale był zbyt niedoświadczony, by brnąć w to dalej.
- Tak… - wyższy spojrzał na zegarek -... racja - dodał szybko. Włożył na siebie koszulę i szybko przeczesując końcówki włosów olejkiem zakończył przygotowania. Dwa, małe pryśnięcia ulubionymi perfumami, zakończyły opadające emocje.
Bez słów udali się na zewnątrz, prosto do samochodu chłopaka. W zupełnej ciszy odjechali, bojąc się coś zniszczyć. Zniszczyć coś co powstało, coś co mogło mieć szansę zdaniem Harrego, i coś co było takie inne i nowe dla Louisa. Po piętnastu minutach klub Zahara przywitał ich swoim złotym szyldem i migoczącymi światełkami, odbijającymi się na wszelki strony.
Dotyk zbliża ludzi, cielesność odkrywa naszą wrażliwość, a słowa są pięknym dodatkiem do poznawania ludzkości.
CZYTASZ
Why it is so hard to last? || Larry
FanfictionLouis od początku musiał walczyć z trudnościami losu. Strach podszyty jego nieśmiałością paraliżował go do tego stopnia, że zamykał się w sobie. Dorosłe życie również nie przyniosło niczego, co mogłoby zapisać się w jego pamięci, jako coś dobrego. P...