Rozdział 24 - Nie zawiedź siebie

206 17 12
                                    

Niższy czuł się spokojny, poczuł się bezpiecznie, gdy duże ramiona otulały jego sylwetkę, a cudowny zapach drażnił jego zmysły. Harry pachniał domem, to było jedyne co mogło przyjść na myśl wtedy Louisowi. Choć nigdy go nie posiadał, wtedy poczuł, że mógłby go mieć, ale wciąż nie rozumiał tak wielu rzeczy, za to Harry był już pewien.

- W porządku? - zapytał cicho Harry, przejeżdżając kciukiem po jego karku, na co chłopak powoli zaczął się odklejać od jego klatki.

- Dziękuję, to... naprawdę jest piękne - powiedział wdzięcznie niższy, pociągając ze wzruszeniem nosem.

- Będę dumny, jeśli będziesz go miał zawsze przy sobie - oświadczył Harry, trzymając za barki chłopaka, który nie wyglądał jakby chciał uciec z tego uścisku, co budowało już dumę w jego oczach.

- Będzie moim talizmanem szczęścia - uśmiechnął się skromnie niższy i wkładając ostrożnie do pudełeczka, wyrwał się z objęć wyższego, choć nie bardzo tego chciał. Udał się na górę i położył prezent na stoliku, tuż przy jego łóżku.

Do godziny piętnastej zdążyli zjeść obiad, nakarmić Bruca, trochę porozmawiać i obejrzeć dwa filmy. Kolejno do wpół do siedemnastej wypełniali dokumentu, które otrzymał Louis podczas rozmowy. Studiowali każde pojedyncze słowo i czytali między wierszami, chcąc jak najlepiej zapoznać się z treścią. Zamierzali je odesłać kolejnego dnia. Louis dopiero po ukończeniu poczuł ulgę. Westchnął cicho i spojrzał na Harrego. Obaj siedzieli na dywanie w salonie, a przed nimi leżał laptop. Bruce krzątał się z kąta w kąt, jednak tym razem nie przeszkadzając w niczym.

- Dziękuję za pomoc, sam bym pewnie tego nie ogarnął - uśmiechnął się niższy z wdzięcznością.

- Nie ma problemu, będę się już zbierał do pracy - oświadczył Harry powoli i bardzo niechętnie opuszczając chłopaka. Ten skinął głową na znak zgody.

Gdy kręconowłosy udał się do pracy, Louis od razu położył się na sofie i wyciągnął z kieszeni breloczek, który zdążył już w niej wylądować. Pomyślał, że przyniesie mu szczęście podczas wypełniania tylu dokumentów. Zaczął już wtedy traktować go jako talizman swojego szczęścia. Obracał go co raz zerkając na tekst, który tak bardzo wyrył się w jego głowie. Nawet nie wie, kiedy sen otulił jego ciało.

Za dziesięć siedemnasta zielonooki chłopak wysiadał już z auta, by udać się do małej, pracowniczej kuchni. Po drodze spotkał szefa, który przywitał się z nim, po czym wyruszył w trasę w interesach.

Chłopak od razu zabrał się do pracy. Pokroił cytrynę na grusze kawałeczki i obrał starannie granata, wrzucając go do fioletowej miseczki. Starł skórkę pomarańczy na małe sprężynki, które miały zdobić dno szklanek. Podszedł do szafki i wyjął z niej małe parasolki, które były specjalnie dodawane do dna drinka, jako fikuśna ozdobą wbita w jakiś owoc.

- No witam kolegę. Jak się dziś czujemy? - zapytał nagle wesoło dobrze znany mu głos. Blondwłosy chłopak wszedł szybko do kuchni, zamykając za sobą drzwi.

- Niall? Kto Cię wpuścił? - zachichotał. Odłożył na bok nóż i podszedł do chłopaka, od razu przytulając go po bratersku.

- Jakże cudowne przywitanie, Haroldzie. Po ostatnim koncercie jestem tu mile widziany - wysapał chłopak, klepiąc go po plecach. Spojrzał się na wyższego ściągając brwi. - Za rzadko się ostatnio widujemy - oznajmił, wpatrując się w zdezorientowaną minę przyjaciela.

- Owszem, ale wiesz Louis... - zaczął zielonooki.

- Louis, to Louis tamto. Harry mam wrażenie, że nasze ostatnie wiadomości krążą tylko wokół niego, a co z tobą? Kiedy odpoczniesz? - wtrącił nieco zmartwiony blondyn.

Why it is so hard to last? || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz