C H A P T E R. IV

914 56 169
                                    

— Bo cię nienawidzę. — uśmiechnęłam się szeroko, po czym odwróciłam i powolnym krokiem zeszłam na dół.

Potrzebowałam się rozluźnić, więc postanowiłam wyjść. Nie obchodziło mnie to, co zamierza zrobić, sama się wszystkim zajmę.

— Madison? Czy jest jakieś miejsce, oprócz pokoju, w którym Ottillie często przesiadywała? — zapytałam z nadzieją. Kobieta westchnęła i słabo uśmiechnęła się do mnie.

— Ottillie lubiła przesiadywać w garażu. O tam. — Obróciła się w stronę okna i wskazała palcem, na średniej wielkości czarny kontener, znajdujący się za domem. — Prosiła, abym pod żadnym warunkiem tam nie wchodziła, więc tego nie robiłam, ale teraz... Mam nadzieję, że znajdziecie tam coś pożytecznego — mruknęła, zaciskając szczękę, starając się nie popłakać. Poczułam żal i ogrom współczucia, kiedy wpatrywałam się, w kobietę, która usilnie starła się nie rozpłakać.

Widać było, że ta śmierć była dla niej jak cios prosto w serce.

Zostawiłam ją samą i wyszłam, nie wiedząc co mam zrobić. Skrzywiłam się, czując niebywały chłód, gdy ubrana wyszłam na taras. Z torebki wyciągnęłam paczkę papierosów oraz bordową zapalniczkę, po czym powolnym krokiem ruszyłam przed siebie.

Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się mocno.

— Jak duże sekrety ukrywałaś tutaj, Ottillie? — zapytałam, patrząc na kontener, znajdujący się naprzeciwko mnie. Nie pierwszy raz odnoszę wrażenie, że ktoś tutaj kłamie, tylko kto?

— Musiałaś mieć naprawdę duże tajemnice, skoro zaprowadziły cię prosto do grobu.

— Ty naprawdę jesteś psychopatką — usłyszałam za plecami. Pokręciłam głową w niedowierzaniu i obróciłam się w stronę głosu.

Za jakie grzechy?

— Oczywiście, że nią jestem. Gdybym była zdrowa, z pewnością nie zostałabym prokuratorką — odparłam coraz bardziej zirytowana. — Poza tym ty też do najzdrowszych nie należysz, bo przecież kto normalny, cały czas chodzi w idealnych garniturach! A to akurat dziwne, bo przecież cały ten popieprzony świat jest niedoskonały.

— Ironia, nieprawdaż? — burkną i przechylił delikatnie głowę, gdy kącik jego ust drgnął. Przewróciłam oczami, wypuszczając dym z ust. Uśmiechnęłam się lekko, gdy dostrzegłam, że na twarzy mężczyzny zagościł grymas.

— Krok bliżej śmierci. — wyjaśniłam, wzruszając ramionami, na co oczywiście musiał przewrócić oczami. — Czy ty zawsze jesteś taki nieprzyjemny?

— Jestem przyjemny dla osób, które lubię — odparł, spoglądając na mnie chłodno. — Jak możesz się domyślić, z pewnością nie należysz do tego grona.

— I vice versa. — odrzekłam niemalże od razu.

— To co? Wchodzimy? — zapytał Michael, nie zwracając uwagi na moją wypowiedź.

— Oczywiście. — Rzuciłam niedopałek na ziemię, po czym przydeptałam go butem i podeszłam jeszcze bliżej. Schyliłam się, widząc średniej wielkości kamień, który wyglądał, jakby był odkruszony, od jakiegoś większego głazu. Jednakże większą moją uwagę przykuł napis: Spem omnem relinquite qui huc intratis. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wciągnęłam chusteczkę i go podniosłam.

— Znasz dobrze Łacinę? — zapytałam i podeszłam do niego, pokazując mu moją zdobycz.

— Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie. — wytłumaczył, na co otworzyłam szerzej oczy i wróciłam do miejsca, w którym znalazłam głaz.

The Covenant of Silence [+18]Where stories live. Discover now