Rozdział 2.

3.3K 148 88
                                    

Następnego dnia przy śniadaniu Harry uważnie obserwował stół Slytherinu. Draco wydawał się być spokojny, jednak nie odzywał się zbyt wiele do swoich towarzyszy, a jedzenie od niechcenia trafiało do jego ust. Obok niego siedziała Parkinson, uważnie go obserwując, a po jego drugiej stronie Zabini. Ciemnoskóry chłopak pił swój napój ze stoickim spokojem, ale oczy były uważne, a za każdym razem, kiedy usłyszał jakieś kąśliwości w kierunku blondyna, ciskały gromy, co skutecznie powstrzymywało osobę chętną do żartów przed kontynuowaniem. Malfoy uniósł swój wzrok, obserwując ludzi w Wielkiej Sali, a gdy spotkał się on z tymi zielonymi oczami, zamarł. Przez moment nic się nie działo, lecz po chwili usta chłopaka delikatnie się rozchyliły, a spojrzenie stało się mętne. Mocny łokieć w żebra od dziewczyny siedzącej obok skutecznie go obudził.

— Panuj nad sobą, Draco. – powiedziała Pansy cicho, schylając się do swojego talerza, za chwile kontynuując swoją rozmowę z Milicentą Bulstrode.

Gryfon widział, jak blondyn wzdycha głośno, a następnie odkłada sztućce, wstaje od stołu i kieruje się w stronę wyjścia z Sali. Przez chwile pomyślał, aby zaczepić chłopaka i spytać się, czy znalazł już sposób, żeby obejść klątwę, ale zastanowił się nad tym trochę dłużej. Przecież wyraźnie było widać, że Malfoy od samego patrzenia traci zmysły, a co dopiero gdyby Gryfon był obok niego. Nie, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł, musi dzisiaj znowu udać się do biblioteki z Hermioną i pomyśleć nad rozwiązaniem. Szturchnięcie w ramie obudziło go z rozmyślań.

— Co tak patrzysz na te drzwi? – spytał go Ron. Obrócił głowę w stronę swoich przyjaciół i spotkało go zdziwione spojrzenie rudzielca oraz zmartwione Hermiony.

— Zamyśliłem się. – odpowiedział prosto, po czym zaczął się podnosić ze swojego miejsca. – Idziemy? Zaraz zaczyna się lekcja.

Przyjaciele pokiwali zgodnie głowami i razem ruszyli w stronę klasy transmutacji. Potter obawiał się tej lekcji, mieli ją ze Ślizgonami, a tak naprawdę nie wiedział, czego może się spodziewać po Malfoyu. Po dzwonku oznaczającym początek lekcji, McGonagall wpuściła uczniów do klasy, a wszyscy jak na komendę zajęli swoje miejsca, zdając sobie sprawę, że nauczycielki nie powinno się drażnić z samego rana. Drzwi z klasy otworzyły się jednak chwile po tym, jak kobieta zaczęła swój wykład.

— Panie Malfoy, może mi pan wyjaśnić, dlaczego przyszedł pan na lekcje spóźniony? Od prefektów naczelnych oczekuje się punktualności. – powiedziała swoim jakże znanym, chłodnym głosem. Gryfonśka cześć klasy zachichotała, jednak kobieta uciszyła ich ruchem ręki, nie odrywając wzroku od winowajcy.

— Przepraszam, źle się poczułem, musiałem udać się skrzydła szpitalnego po eliksir. – powiedział, gdy już siedział w swojej ławce i patrzył na nauczycielkę ze spokojem. Jego nienaganna postawa nie okazywała zdenerwowania i drżenia, jakie odczuwał w środku.

— Rozumiem. Mam jednak nadzieje, że to się nie powtórzy. – stwierdziła, a następnie kontynuowała swój wykład, nie odejmując Ślizgonowi punktów za spóźnienie.

— Gdybym to ja się spóźnił na lekcje Snape'a od razu dałby mi minus dziesięć punktów i szlaban. – stwierdził kwaśno Ron, na co Harry pokiwał jedynie głową. Cóż, chłopak ma racje, ale kto by się chciał o to kłócić z tak surowym nauczycielem, jakim jest McGonagall.

Wzrok Pottera prawie cała lekcje skupiony był na plecach Malfoya, a w głowie tliło się wiele pytań, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Po godzinnym wykładzie, druga cześć zajęć polegała na ćwiczeniach. Mieli przetransmutować kamienie w kwiaty. Większa cześć klasy oczywiście miała problemy, jak to zawsze bywało na tych lekcjach, jednak największe zdziwienie osób zebranych wywołał fakt, iż różdżka Malfoya z kamyka zamiast kwiatka, stworzyła bagienną plamę na jego stanowisku pracy. Blondyn zaczął widocznie drżeć na całym ciele, a jego zdenerwowanie rosło z każdą sekundą.

Mgiełka jego oczu. || DRARRYWhere stories live. Discover now