Rozdział 3.

2.7K 155 74
                                    

Draco obudził się z ogromnym bólem głowy. Otworzył oczy, orientując się, ze nie jest już w skrzydle szpitalnym, a w swoim własnym dormitorium. Co do kurwy. Usiadł powoli, od razu krzywiąc się na pulsujący ból w okolicach czaszki, spowodowany ruchem. Na szafce obok łóżka zobaczył pergamin, a obok kilka fiolek. Pansy. Zawsze wiedziała jak mu pomóc, kiedy naprawdę tego potrzebował. Wziął najpierw eliksir przeciwbólowy, czując ulgę, gdy głowa przestała mu tak nieprzyjemnie pulsować. Następnie eliksir uspokajający. Tylko tak potrafił funkcjonować, odkąd trafiło go to cholerne zaklęcie. Czuł, że z dnia na dzień ciężej jest mu walczyć z jego skutkami. Oczywiście, że pamiętał co robił, jasność umysłu odzyskał w tej samej chwili, w której pozbył się bólu. Skrzywił się na wspomnienie, które dotarło do niego wraz z resztą. Pieprzony Potter i te jego pieprzone, słodkie usta. Miał ochotę krzyczeć, ale wydał z siebie tylko głośny jęk irytacji. Nie może przecież napadać na tego idiotę na korytarzach. Jeśli będą z nim Gryfoni, dostanie o wiele gorszymi klątwami od tej, której skutki właśnie przeżywał. Świadomość, że jego obiekt chwilowej fascynacji prawdopodobnie nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć powodowała gorsze samopoczucie. Przecież musi dać upust tym wszystkim emocjom, jakie się w nim kłębiły, żeby nie popaść w obłęd. Spojrzał na dół i zaklął szpetnie, widząc, że jego mały przyjaciel nie wyglada na niezadowolonego.

— Niech cię szlag, Potter. – warknął, wsuwając swoją dłoń pod kołdrę. Przed oczami miał już tylko wspomnienie ust i zapachu Gryfona.

***

Obudził się wcześniej, po nieprzespanej nocy i usiadł na łóżku. Rozejrzał się po dormitorium. Wszyscy jeszcze spali, czyli do śniadania zostało jeszcze trochę czasu. Zebrał się z łóżka, poszedł do łazienki, a wychodząc był już ubrany i gotowy do wyjścia. Wziął swoją torbę, szybko zerkając jeszcze na Mapę Huncwotów. Malfoy był w lochach. Odetchnął cicho i ruszył do wyjścia, aby poczekać na resztę w Pokoju Wspólnym. Siedząc na kanapie przed kominkiem rozmyślał o dniu wczorajszym. Dotknął delikatnie swoich ust, na wspomnienie tych miękkich, zaborczych blondyna. Sam nie wiedział, czy ten wymuszony pocałunek go obrzydzał, czy podniecał. Czuł, że magia zaklęcia zadziałała również i na niego, on sam poczuł przez ten krótki moment jej moc. Zastanawiał się, czy to oto chodziło, kiedy w książkach było napisane o „obustronnej przyjemności". Odetchnął cicho, jednocześnie nie chcąc i chcąc się o tym przekonać. Możliwe, że razem z Malfoyem trafią do Świętego Munga na oddział dla osób z problemami psychicznymi, on bynajmniej nie z powodu rzuconej na niego klątwy. Z rozmyślań oderwał go odgłos butów, więc spojrzał w kierunku schodów.

— Ginny, cześć. – przywitał się, uśmiechając się do dziewczyny.

— Cześć, co tak wcześnie tutaj? – ruda przysiadła się do niego na kanapę, posyłając mu piękny uśmiech.

— Obudziłem się i stwierdziłem, że chrapanie twojego brata to nie jest coś, do czego chciałbym się relaksować z rana. – zaśmiał się, a Ginny poszła w jego ślady.

- Tak, tu muszę przyznać ci racje. – powiedziała rozbawiona.

***

Po obiedzie cała trójka udała się na błonia. Pogoda dzisiaj dopisywała, więc większość uczniów przebywała na zewnątrz, czerpiąc z promieni słonecznych jak najwiecej ciepła. Hermiona jak zwykle czytała jakąś „lekką" książkę, Harry i Ron grali w Eksplodującego Durnia. Do uszu Pottera dobiegł syk, który nie miał nic związanego z wężem.

— Potter. – syk powtórzył się. Obejrzał się za siebie i zobaczył Parkinson, skrytą za drzewem. Westchnął pod nosem.

— Poczekajcie, muszę coś załatwić. – mruknął, po czym wstał i skierował się za dziewczyną. Po chwili znalazł się bezpiecznie poza wzrokiem Rona, patrząc na Ślizgonkę z krzywym wyrazem. – Czego chcesz?

Mgiełka jego oczu. || DRARRYOù les histoires vivent. Découvrez maintenant