Rozdział 18.

2.3K 94 28
                                    

Od kilku godzin był przytomny, wciąż znajdując się w skrzydle szpitalnym. Od Hermiony dowiedział się, że to Goyle go powalił i złamał mu nos. Obiecał sobie, że zemści się na Ślizgonie. Obiecał sobie również, że już nigdy więcej nie zbliży się do Malfoya, nie po tym, co odstawiał przez ostatnie dni. Jeszcze nigdy tyle jadu nie wylewało się z ust blondyna, jakby specjalnie trafiając w każdy czuły punkt Harry'ego. Teraz był w stanie uwierzyć w to, co w niedziele powiedziała mu przyjaciółka. Malfoy tylko się nim bawił i gdy mu się znudził, wszystko wróciło na stary tor. Chciał go nienawidzić, jednak jego głęboko skrywane uczucia nie pozwalały mu na to. Wciąż miał mikroskopijną nadzieję, że kiedyś to sobie wyjaśnią. Może będą się nawet z tego śmiać. Teraz jedynie zaśmiał się gorzko nad absurdalnością swoich myśli.

— To się nigdy nie wydarzy. – powiedział cicho sam do siebie.

— Rozmawianie z samym sobą jest pierwszą oznaką szaleństwa. – głos po jego prawej stronie oderwał go z rozmyślań.

— Czego chcesz, Malfoy? – warknął w stronę blondyna. Co on tu do cholery robił w środku nocy? Chyba nie miał zamiaru go zabić?

Draco jakby nie słysząc tonu głosu bruneta rozsiadł się wygodnie na twardym krześle przy łóżku Pottera.

— Porozmawiać. Wyjaśnić kilka rzeczy. – mówił spokojnie, obserwując zielone oczy, które w tym momencie ciskały błyskawice. Nawet go to zbytnio nie zdziwiło.

— Nie mamy co wyjaśniać. Dla mnie sprawa jest jasna. Hermiona powiedziała mi o waszej rozmowie. – Ślizgon skrzywił się nieznacznie.

— To.. – zaczął, ale nie wiedział jak ująć w słowa to, co chciał powiedzieć. – To wszystko było tylko grą. Nie miałem tego na myśli. Ani słów, jakie powiedziałem Granger, ani niczego co mówiłem tobie na korytarzach. Musiałem.. – znowu się zaciął. Cholera nigdy nie miał takich problemów z wysławianiem się. – Musiałem chronić swoją rodzinę. I siebie również.

— Co masz na myśli? – Gryfon usiadł na łóżku. Wciąż był niewyobrażalnie zły na Malfoya, ale ciekawość wzięła górę.

Malfoy westchnął cicho i rzucił na nich Muffliato, aby mieć pewność, że nikt ich nie podsłucha, mimo tego, że w szpitalu leżał jedynie Potter.

— Jak uważasz, co zrobiłby Czarny Pan, gdyby się dowiedział o nas? Co ja wyprawiam z jego największym wrogiem, osobą, którą ma zamiar zabić przy najbliższej okazji? Jaki gniew dosięgnął by mnie i moich rodziców, gdyby to wszystko się wydało? Pansy uświadomiła mnie o tym kilka tygodni temu, dlatego tak się zachowywałem. Nie mogłem skazać mojej rodziny na smierć. Musiałem ich uchronić przed tym, co by się stało, tego mogłem być pewien. Wiem, że to co robiłem było złe. Ale musiałem... musiałem udawać, że to mnie nie rusza. Miałem nadzieje, że mnie znienawidzisz, że przestaniesz na mnie patrzeć tym wyczekującym odpowiedzi wzrokiem. Bo ja nie mogłem ci ich dać, to było zbyt niebezpieczne. Wtedy mógłbyś mnie przekonać, że wszystko będzie dobrze, ale nie dałbyś mi pewności, że tak będzie. Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że moi rodzice są w niebezpieczeństwie? Przecież nienawidzisz mojego ojca, przez niego... twój ojciec chrzestny nie żyje. Jaką ochronę mógłbyś im zapewnić ze względu na mnie? To wszystko było po prostu nierealne. A ja nie mogłem ryzykować, nie tak. Po moich rodzicach Czarny Pan zapewne zabiłby mnie. Albo zmusił mnie, żeby cię mu oddał. Tego bym nie przeżył, Harry, nie dałbym rady żyć ze świadomością, że cię zdradziłem. Dlatego tak się zachowywałem.

Harry wpatrywał się w Ślizgona z jawnym niedowierzaniem. Nigdy nie spodziewał się po nim takiej szczerości, a teraz, kiedy wszystko wyjaśnił, rozumiał go. Czy on sam nie byłby zdolny chronić swojej rodziny, gdyby jego rodzice dalej żyli? A przyjaciele? Dla nich zrobiłby naprawdę wszystko. Nawet za cenę złamanego serca.

Mgiełka jego oczu. || DRARRYWhere stories live. Discover now