prolog

460 25 23
                                    

1 września 1939 roku.

Rudy doskonale pamiętał ten dzień. Pamiętał go, ale nie tak jak inni ludzie, tylko ze względu na wybuch wojny. Nie znaczy to, że wojna była przez to dla niego mniej ważna, że nie miała dla niego aż tak wielkiego znaczenia. Wręcz przeciwnie — wiadomość o napaści na Polskę dotknęła go wielce, a on przejął się nią do głębi. Tyle tylko, że pamiętnego pierwszego września 1939 roku wydarzyło się coś jeszcze. Coś, co podobnie jak wojna, już na zawsze zmieniło jego życie.

Było piękne, wrześniowe popołudnie. Rudy siedział razem z Zośką w jego mieszkaniu, czytając jakieś książki. Ten pierwszy czytał zbiór wierszy Słowackiego, a Zośka — kolejną książkę filozoficzną. W pewnym momencie Rudy odłożył lekturę i z uśmiechem wystawił twarz do słońca, wpadającego przez okno do pokoju i radośnie migoczącego przez białe firanki. Chłopak przymknął oczy i pozwolił, aby ostatnie letnie promienie słoneczne ogrzały jego twarz. Po chwili spojrzał jednak na Zośkę, który siedząc po turecku na ziemi, z zainteresowaniem wczytywał się w rozważania egzystencjalne jakiegoś francuskiego filozofa, którego akurat Rudy niestety niezbyt kojarzył.

— Zośka? — spytał cicho, jakby nie chcąc zbytnio psuć panującej dotychczas między nimi harmonii.

— Tak? — Tadeusz odpowiedział równie cicho. Uniósł głowę, aby lepiej zobaczyć twarz przyjaciela siedzącego na jego łóżku, wskutek czego kilka jasnych, niesfornych kosmyków opadło mu na czoło. Odgarnął je szybkim ruchem.

— Życie jest piękne, nieprawdaż? — zapytał i uśmiechnął się szerzej. Widząc to Zośka nie mógł się powstrzymać i sam lekko się uśmiechnął.

— Zależy dla kogo, zależy gdzie i zależy kiedy — odparł dyplomatycznie. Rudy prychnął zirytowany pod nosem.

— To było pytanie retoryczne.

— Domyślam się — zaśmiał się Zośka. — Ale wydaje mi się, że jeśli o ciebie chodzi, to dla takiej osoby jak ty, życie zawsze będzie piękne — przyznał, a po chwili dodał nieco ciszej: — Przepiękne.

— Tak sądzisz?

Kiwnął głową.

— Cóż, więc w takim razie nie będę ukrywał, że również mam podobną nadzieję.

Zawadzki odłożył książkę i popatrzał na Janka, nie mogąc powstrzymać przy tym uśmiechu, który sam wpłynął mu na usta. Po chwili odezwał się.

— Szczerze? Nie mam pojęcia co musiałoby się wydarzyć, żebyś stracił swoją radość z życia.

Rudy w reakcji roześmiał się. Tadeuszowi śmiech ten na moment przypomniał dźwięk tysiąca dzwoneczków, jednak, zmieszany nim nieco, prędko to skojarzenie odrzucił.

— Ja też nie Zośka, ja też nie.

A mówiąc to biedak nie wiedział jeszcze, że powód do utracenia swego wrodzonego optymizmu znajdzie już za kilkadziesiąt minut.

Potem rozmawiali jeszcze długo o niezliczonych barwach, pozytywach, jasnych stronach i sensie życia. Tak, jak mogli się tego spodziewać, rozmowa ta, jak każda zresztą wspólnie prowadzona dyskusja, niezależnie na jaki temat, przyniosła im wiele radości i w pewien sposób na nowo wlała w nich strumień nadziei. Och, gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo przyda im się ta nadzieja w najbliższych miesiącach, a nawet latach...

Rozmawiali więc, a rozmawiało im się tak dobrze, że zupełnie stracili poczucie czasu. W pewnym momencie Rudy zauważył z przykrością, że godzina robi się późna, a on tak po prawdzie powinien być już w domu. Więc, czy tego chciał czy nie, musiał już iść, co zadeklarował z niemałym niezadowoleniem, kryjącym się w — z pozoru tylko — spokojnym tonie głosu. Zośka jedynie skrzywił się trochę, ale nie miał zamiaru Rudego zatrzymywać. Wyszli więc do przedpokoju, holu, jak kto woli, nadal żywo dyskutując. Nie zaprzestali tego nawet wtedy, gdy Rudy już naprawdę zaczął zbierać się do wyjścia. I pewnie dyskutowali by tak dalej, gdyby nagle ich rozmowy nie przerwał telefon. Zośka dokończył prędko swoją myśl, po czym odebrał. Usłyszał — nie tak jak mógł się tego spodziewać, radosny i pełen energii, ale poważny i melancholijny wręcz, głos Alka.

Różane kłamstewka | Rośka hanahaki AUWhere stories live. Discover now