rozdział 3

177 23 8
                                    

Jedynym ważnym i przydatnym życzeniem urodzinowym Rudego było to, aby na przyjęciu urządzonym z tej właśnie okazji nic poważniejszego się nie stało.

Liczył na to całym sercem i zaczął modlić się o to niemal dwa tygodnie wcześniej, aby mieć chociaż minimalną pewność, że dobry Bóg go wysłucha. Niestety, ale wyszło na to, że nawet On, mimo swej potęgi, nie jest w stanie zaradzić na tę dziwną, niespotykaną przypadłość.

Tego jednak Janek przed przyjęciem nie wiedział, więc mimo drzemiącego w nim lekkiego niepokoju, starał się podchodzić do sytuacji optymistycznie i bez większego stresu. Z uśmiechem zaprosił przyjaciół, z uśmiechem szykował się na ich przyjście, z uśmiechem powitał ich i wpuścił do domu. Oczywiście najwięcej tychże, miał nadzieję, że wyglądających jak najszczerzej uśmiechów posyłał Moni, która choć nie zawsze na nie reagowała, była wyraźnie z ich obecności, jak i z zaistniałej między nimi ogólnej sytuacji, zadowolona. Co jak co, pomimo pięknego charakteru, jak każdy na tym świecie posiadała również pewne wady, do których należała między innymi próżność. A fakt, że Rudy starał się o jej względy (nie była z nim przecież aż tak blisko, aby dostrzec drugie dno) niewątpliwie bardzo tej próżności schlebiał. Szczególnie, gdy działo się tak nawet w dniu jego urodzin, w którym to zdecydowanie ona powinna rzucać mu miłe słówka. Ale cóż. Rudy musiał zadbać o brak podejrzeń również w dzień swoich urodzin.

Ale nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem aby zauważyć, że nieco unika on kontaktu z Zośką. Chętnie prawił komplementy Moni, swobodnie rozmawiał z Alkiem i Basią, często komentował coś razem z Pawłem, śmiał się z jakiegoś słabego żartu Słonia czy wdawał się w ciekawe dyskusje z resztą swoich przyjaciół. Przy każdym, dosłownie każdym był ogromnie otwarty. Tak bardzo, że nawet całkowicie beztrosko, jakby było to najbardziej naturalne pytanie na świecie, zapytał Halę o to, jak układa się jej relacja z Zośką. Ale samego Zośki starał się unikać. Twierdził, że oprócz niego są tu jeszcze inni przyjaciele, z którymi chciałby porozmawiać, a z którymi widzi się nie tak często jak z Tadeuszem i nie zawsze ma sposobność zamienić z nimi więcej niż parę słów. Bo nawet jeśli modlitwy podziałały, to przecież musiał zadbać o coś sam, a nie polegać tylko na bożej woli.

Mimo że przeczytał „Zemstę" parę razy, odkąd chorował jakoś przestał wierzyć w słowa Rejenta.

Przecież nie chciał tej choroby. Nie chciał cierpieć z powodu innego niż wojna.

Czy naprawdę był aż takim grzesznikiem, że Bóg ukarał go czymś tak okropnym? Czy naprawdę uznał, że już nic innego nie pomoże, że wojna to za mało? Czy naprawdę chciał doprowadzić do nieszczęścia, aby Rudy w chwili kryzysu wreszcie całym sercem w Niego uwierzył? Jeśli tak, to dobrze byłoby gdyby zmienił zdanie. Jego metody, chociaż możliwe że skuteczne, były dla Rudego zbyt brutalne.

Nie znając więc woli Boga musiał polegać na swojej własnej, którą było wytrzymać cały dzień bez ataku. Aby tak się stało, lepiej żeby nie spędzał zbyt dużo czasu przy kimś, kto z reguły te ataki wywoływał. Och, właśnie, i tak swoją drogą, musi w końcu przestać tak często myśleć o Zośce. Może to coś w końcu pomoże.

Jednak pomimo że wszyscy inni doskonale to widzieli, Zośka zdawał się nie zauważać tej dziwnej, bezpodstawnej niechęci Janka do jego osoby. W rzeczywistości widział ją doskonale, ale nie chciał po sobie poznać, jak bardzo go to rani, że rani go w ogóle. Mimo wszystko, nadal pałał do niego wielką, nieuzasadnioną chwilami sympatią i nie chciał, aby ich relacja w jakikolwiek sposób osłabła. Ale teraz, patrząc z bólem jak Rudy unika go, ucieka wzrokiem spod jego spojrzenia i stara się za wszelką cenę rozmawiać z nim jak najkrócej, jedynie potrafił utwierdzić się w przekonaniu, że ich przyjaźń zaczyna powoli, stopniowo wygasać. Że nie są ze sobą tak zżyci jak kiedyś, nie rozmawiają tak szczerze i po prostu się od siebie oddalają. Zośka nie chciał tego, ale Rudy jakby starał się na nim to wymuszać. Grzecznie, acz stanowczo odmawiał spotkania sam na sam, tłumacząc się brakiem czasu. Na pytanie czy wszystko w porządku uśmiechał się, odpowiadał coś wymijająco i zmieniał temat. W rozmowach nie pozwalał, aby zeszły one na poważniejsze tematy na tle uczuciowym. Kiedy tylko ktoś wychodził z pokoju zostawiając ich samych, również wychodził, twierdząc że albo chce tego kogoś odprowadzić, albo zrobić herbatę czy pójść do łazienki. Na spotkaniach związanych z Małym Sabotażem niemal się do niego nie odzywał, albo pogrążał się w zadumie i odpływał gdzieś na przynajmniej parę minut, nie chcąc potem zdradzić przyczyny zamyślenia. Wyjaśnień Zośki co do przeprowadzenia akcji prawie nie słuchał, uwagi odnośnie jego wkurzających komentarzy czy zachowania puszczał mimo uszu. Ach, i do tego jeszcze się spóźniał. Zazwyczaj nie przychodził później niż pięć, siedem minut po czasie, ale ostatnio jak widać przeszedł sam siebie. Dwadzieścia minut spóźnienia. Dwadzieścia pieprzonych minut cholernego spóźnienia na ważne spotkanie. Tak, to zadziałało Zośce na nerwy. Zadziałało i to ze zdwojoną siłą, gdyż przez cały poprzedni miesiąc musiał stale wysłuchiwać błagań o przydzielenie Rudemu flag i po niecałych trzydziestu dniach męki był nawet gotów, pomimo jego irytującego zachowania, by mu to zaoferować. Ale jak widać Rudy, mimo że ogromnie zależało mu na tym zadaniu, zlekceważył wszystko i ostatecznie postanowił wpaść jeszcze do Moni, potem najwyraźniej nie spiesząc się przy wyjściu. Tak, to był czysty idiotyzm.

Różane kłamstewka | Rośka hanahaki AUWhere stories live. Discover now