rozdział 2

155 18 13
                                    

— Dwadzieścia minut spóźnienia.

Tymi to słowami Zośka powitał Rudego w pewne piękne kwietniowe popołudnie. Chłopak, który wpadł do mieszkania Zawadzkich kompletnie nieogarnięty, z rozwianym włosem i krzywo zapiętym płaszczem, spojrzał na niego trochę z zaciekawieniem, a trochę z arogancją. Cóż, w końcu trzeba jakoś zadbać o brak podejrzeń, prawda?

— My tu dopracowujemy akcję sabotażową, a tobie amory w głowie?

Na te słowa Rudy odchylił się nieco do tyłu i skrzyżował ręce na piersi, patrząc na Zośkę nonszalancko. Domyślił się, że mówiąc o amorach Tadeusz prawdopodobnie miał na myśli spotkanie z Monią. Tak się bowiem złożyło, że Zośka już od ładnych paru miesięcy, dokładniej od końca wakacji, podobnie jak inni zaczął podejrzewać jakoby Rudy był w Moni zakochany. Oczywiście prawda była inna, Trzcińska jako tako nigdy się Jankowi nie podobała, ale jego rodzina i przyjaciele uważali inaczej. Tak właściwie nawet sam nie wiedział skąd się te podejrzenia wzięły, ale wkrótce chcąc ukryć chorobę, postanowił zachowywać się tak, jakby te właśnie podejrzenia były zgodne z prawdą. Stopniowo zaczął spotykać się z Monią coraz częściej, zapraszał ją na spacery czy gdziekolwiek indziej, był dla niej nadzwyczaj uprzejmy, a w towarzystwie innych rzucał co jakiś czas jakimś komplementem. I wszystko byłoby dobrze, w końcu dzięki temu ludzie nie mieli świadomości, że coś może być z Rudym nie tak, ale przez to zachowanie, przez ukazywanie innym uczuć, których wcale nie było, Zośka właśnie w tym momencie oskarżył Bytnara o to, że niby spóźnił się specjalnie, dlatego, że nie mógł się rozstać ze swoją „ukochaną", mimo że w rzeczywistości było zupełnie inaczej, a spóźnienie pod żadnym pozorem nie było celowe, ani nawet kontrolowane. Do jasnej cholery, przecież aż takiej władzy nad atakami Rudy nie miał. Potrafił w miarę nad nimi panować, ale nie aż tak. Ale Zośka, nie wiedząc o niczym zwyczajnie uznał, że Rudy po prostu poszedł do Moni, aby po raz kolejny ubiegać się o jej względy. Czego zresztą nigdy nie robił szczerze.

Mimo to bez większego wahania dostosował się do wersji wydarzeń Zawadzkiego. Uśmiechnął się lekko, szybko wymyślając jakąś ordynarną odpowiedź.

— Cóż, powiadają że wiosna to podobno pora miłości. I chyba mają rację.

Zośka spiorunował go wzrokiem. Rudy poczuł nieprzyjemne ukłucie w serce.

— Ale to nie znaczy, że masz się zajmować Monią, podczas gdy są ważniejsze sprawy do załatwienia.

I znowu. Dziwne, nieprzyjemne ukłucie prosto w serce. Kolejna rana, bolesna tym bardziej, że zadana przez jednego z najbliższych przyjaciół. Och, jak dużo dałby teraz Rudy za to, aby powstrzymać to całe powstawanie następnych i następnych ran. Dać Zośce do zrozumienia, że nigdy nie spóźniłby się tak bardzo tylko ze względu na dziewczynę, że dla niego Mały Sabotaż jest o wiele ważniejszy niż jakaś tam Monia. Przez moment poczuł nawet ochotę, aby powiedzieć mu o chorobie, tylko po to, żeby go zrozumiał i wreszcie mu uwierzył. Ale, choćby jak silna ona nie była, musiał się tej chęci oprzeć. I zamiast zwierzać się ze wszystkiego, postarać się nie wzbudzać podejrzeń. Co oczywiście zrobił natychmiast.

Na jego ustach zaigrał kpiący, ironiczny uśmieszek.

— A co? Zazdrosny?

Odpowiedziało mu gniewne prychnięcie.

— Zazdrosny to będziesz ty, kiedy przydzielę zrywanie flag komuś innemu.

Wstrzymał na chwilę oddech. Ale że co? Że ktoś inny niż on ma zrywać te okropne, niemieckie flagi? Przecież... tak być nie mogło. Jeszcze przed Wielkanocą truł Zośce życie błaganiami, aby to zadanie dostało się na majówkę właśnie jemu. A teraz to miało pójść na marne? Przez jakieś durne kwiatki? No chyba nie.

Różane kłamstewka | Rośka hanahaki AUWhere stories live. Discover now