19. Przeszłość zawsze nas dogania

43 6 44
                                    

10 kwietnia, obecnie

Ira obudził się po niezbyt regenerującym śnie wypełnionym koszmarami. Nie pamiętał ich zbyt dokładnie, ale czuł się po nich poddenerwowany. Jakby lont już się tlił, a wybuch, był tylko kwestią czasu.

Usiadł na łóżku i zerknął w stronę kuchni, bo usłyszał, że ktoś otworzył lodówkę. Czekał chwilę, ale ten ktoś chyba przepadł między półkami. Wstał więc i poszedł sprawdzić, kto czuł się tu jak u siebie. Wychodząc zza wysokiego regału oddzielającego przestrzeń sypialni od salonu, dostrzegł Hakiego siedzącego na narożniku i uśmiechającego się do telefonu.

„Tatusiu, patrz! Już umiem jeździć!”

Ira usłyszał dziecięcy głosik wydobywający się z głośnika telefonu.

Haki wyłączył, to co oglądał lub rozłączył się, jeśli to była wideo rozmowa.

— Nieładnie tak bez pożegnania — burknął Ira, kierując się do aneksu kuchennego.

Viper zatrzasnął drzwi lodówki. W ustach miał kiełbaskę.

— Tego się nie je na surowo — warknął Ira i przecisnął się obok. Chciał się napić wody. Otworzył szafkę, w której trzymał zgrzewkę swojej ulubionej mineralizowanej źródlanki, inna mu nie smakowała, i warknął wściekle: — Gdzie moja woda?

— Chciało nam się pić, to się poczęstowaliśmy, a były tylko dwie — wyjaśnił Viper, wyjąwszy kiełbaskę z ust. — Mam ją ugotować czy usmażyć?

Ira sapnął.
— Masz wypierdalać do sklepu i kupić wodę — powiedział niezbyt głośno.

Viper zrobił wielgachne oczy.
— Ty przeklinasz? — zdziwił się.

— I to jeszcze jak! — rzucił Haki. — Chociaż miał okres w życiu, w którym się powstrzymał. Widać zmienił zdanie.

Ira wskazał drzwi.
— Po wodę. Ale już!

Viper wrzucił kiełbaskę do lodówki i, mamrocząc coś pod nosem, wyszedł.

— A ty nie masz swojego domu? — Ira zwrócił się Hakiego.

— Mam, ale tak się składa, że tak jak twój, jest na innym kontynencie. — Wstał i podszedł, chowając telefon do kieszeni. Zatrzymał się przed Irą i z uśmieszkiem na twarzy przyglądał mu się.

— Nie gap się tak na mnie.

— To się ubierz, chyba że coś chcesz, ale to musimy się pospieszyć, bo twój sługus może zaraz wrócić.

— Chyba cię pogrzało — oburzył się Ira. Co to w ogóle miały być za insynuacje? Przyjaźnili się, i to tyle. Haki miał mu dotrzymywać towarzystwa, sam tak powiedział, gdy rozmawiali po wizycie Bjørna, z której tamten wyszedł na tarczy. Ira był z siebie wtedy dumny, chociaż nie chciał tego okazywać. Ograł Bjørna w jego własnej grze.

Zdawszy sobie sprawę, że już wiedział, kim był, podparł się na blacie. Było mu słabo.

— W porządku? — Haki dopadł do niego.

— Po co przyjechałeś?

— Powiedziałem ci wczoraj. Z powodu twojego ojca.

Ira oparł czoło na dłoni.
— Nie interesują mnie jego sprawy — sapnął, czując, jak wspomnienia napływają niepowstrzymaną falą przyboju. Teraźniejszość i przeszłość mieszały się, ściągając go w wir wspomnień. Widział siebie na ulicy z pięciodolarowym banknotem w dłoni, który dostał za to, że kopnął w twarz jakiegoś biedaka. Na klepisku za stajniami z dłońmi ociekającymi krwią pobitych meksykańskich chłopców. Na ringu z zaciśniętymi pięściami bez taśm naprzeciwko Carlosa. Na wybiegu i potem w samochodzie w szaleńczym rajdzie ucieczki i w końcu w pokoju z Sarą i później z Bjørnem, Hallvorem i Hakim.

Kiedy usta twoje: ZdradzonyWhere stories live. Discover now