To tylko sen

295 26 5
                                    

Lyanna

                       Przebudziła się ze snu z niemą groźbą w oczach. Odruchowo złapała za niewielki sztylecik, który niegdyś podarował jej ojciec i przecięła ostrzem powietrze, zupełnie jakby w cieniu czaił się wróg. Złapała kilka głębokich wdechów, boleśnie czując, że w jej płucach brakuje powietrza, nie dała rady poderwać się do góry, walczyła z własną bezradnością, w końcu jednak się poddała. Siedziała na ziemi w bezruchu, wsłuchując się w rytm szybko bijącego serca i w krótkie, przerywane oddechy. Resztkami sił uniosła drżącą dłoń, zgarniając z twarzy kosmyki czarnych włosów, wytarła z czoła kropelki potu.
- To tylko sen.- Szepnęła, chowając sztylecik za skórzanym pasem, który oplatał się wokół jej bioder. Naciągnęła wilcze futro na potargane włosy, zupełnie jakby chciała ochronić się przed całym złem. Zaklęła cicho, gdy wizje nocnej mary na powrót wkradły się do jej myśli.
Widziała go wyraźnie, srebrzyste włosy połyskiwały w blasku płomieni, majestatyczna twarz wykrzywiała się w złowrogim grymasie, a krwawa blizna na jego oku, zionęła pustką. Palił się żywcem, próbowała mu pomóc, próbowała ugasić ogień. Czuła w ustach popiół, a niewyobrażalny żar topił jej skórę, zupełnie jakby wszystko działo się naprawdę. Patrzyła na postać, błagała go, by uciekał, on jednak trwał w miejscu, nie bał się ognia, nie bał się bólu. Ona bała się za nich dwoje.
- To tylko sen.- Powtórzyła. Nie odważyła się wstać, wciąż była tylko cieniem samej siebie, bez sił, bez woli walki. Cierpiała, choć ból, był tylko w jej umyśle. Chwyciła za rękawy futra, podwijając je do góry, dokładnie przyjrzała się swojej skórze, upewniając się, że ogień tak naprawdę jej nie sięgnął. Przymknęła oczy, zaraz je jednak otworzyła, wizja chłopaka wciąż była świeża i wyraźna, była pewna, że nigdy go nie spotkała, lecz z jakiegoś powodu, wiedziała kim był. Jej przyszły mąż nawiedzał ją co noc, im bliżej Czerwonej Twierdzy była, sny stawały się coraz bardziej realistyczne. To była dla niej udręka, wcześniej nie miewała nocnych wizji, teraz każde wspomnienie było dokładne, pamiętała obrazy przez cały dzień, a gdy tylko zamykała oczy, pojawiały się nowe, bardziej bolesne. Czuła się zagubiona, powoli traciła swoją odwagę i siłę, a nawet nie stanęła przed Królem. Chciała tylko zaznać spokoju.
Siedziała podkulona, ściskając swoje wilcze futro, starając się uspokoić oddech
- To tylko sen.- Szepnęła po raz kolejny. Uciekła wzrokiem do żarzącego się drewna, ognisko, które ogrzewało ją w nocy, niemal wygasło. Pomyślała że to dobrze, nie chciała widzieć płomieni, wolała trząść się z zimna. Jak to możliwe, że zaczęła bać się ognia, skoro znała jego gorące jęzory całe życie?
Powoli podniosła się z klęczek, jej nogi były nieposłuszne, drżały, kolana uginały się same. Upadła nim wyszła z zamiotu, a gdy wyłoniła się na świeże powietrze, przymknęła oczy. Potrzebowała chwili wytchnienia, cały czas uspakajała swój szybki oddech. Czuła jak serce łomocze jej w piersi, zupełnie jakby miało zaraz pęknąć. Stała w miejscu, nie dbając o to, że Wolni Ludzie posyłają jej ciekawskie spojrzenia. Starała się z całych sił, by nie myśleć o srebrzystych włosach i jasnym oku, ostatnimi czasy jednak umysł lubił z niej drwić.
Gdy była młodsza nie wierzyła w zdolności Myry, nie wierzyła, że staruszka widzi przyszłość, nie wierzyła, że zna jej przeznaczenie, wszystko zmieniło się, gdy Lyanna po raz pierwszy zrzuciła skórę. Stała się wroną, leciała w przestworzach, obserwowała z góry wielki Mur. Właśnie wtedy uwierzyła we wszystkie słowa Proroczni. Uwierzyła jej, i jeśli staruszka mówiła, że miejsce Lyanny jest w wielkim zamku, to właśnie tam zamierzała się udać.
Powoli otworzyła oczy, jej spojrzenie było nieobecne, przez chwilę nie potrafiła skupić wzroku na niczym konkretnym. Walczyła ze światłem dnia, zamrugała nerwowo kilka razy.
Poczuła jak coś ciężkiego napiera na jej ciało, znajome futro otarło się o jej dłoń, ciepły oddech zwierzaka drażnił jej skórę.
- Tancerka.- Westchnęła. Zanurzyła palce w puchatym futrze dzikiego kota. Sięgał do jej bioder, był nawet większy od ogarów, które należały do jednego z przyjaciół jej ojca. Tancerka zagryzła kilka z tych kundli.
- Mam nadzieję, że twój dzień jest lepszy od mojego.- Spojrzała na czarne futro cieniokota, podrapała ją za uchem i pozwoliła, by Tancerka polizała jej dłoń. Cieniokot nie był zwierzakiem domowym, Lyanna miała tego świadomość, dla niej jednak dzika bestia była jak przyjaciel, nie rozstawały się od małego, praktycznie razem dorastały. Tancerka otarła się o jej nogi, zaraz jednak zamarła w bezruchu. Lyanna obserwowała jak cieniokot nastawia uszy, zwierzak wyprostował się dumnie, odsunął się od dziewczyny, to oznaczało tylko jedno. Zagrożenie.
- Co się dzieje?- Wiedziała, że Tancerka jej nie odpowie, często jednak z nią rozmawiała. Po śmierci Pyma to ona była jedyną powierniczką jej sekretów.
Z oddali usłyszała dzikie wrzaski, nie była w stanie porównać ich do jakiegokolwiek innego dźwięku, Lyanna jednak już je znała. Jej ciało zesztywniało, a serce na powrót zaczęło łomotać jak szalone. Zaklęła cicho, wiedziała, że idą w pułapkę. Odgłosy wydawane przez smoka były coraz głośniejsze, nagle wszyscy wpadli w panikę, ludzie zaczęli krzyczeć ze strachu, biegali na oślep, kryjąc się pomiędzy drzewami. Lyanna stała tylko w miejscu, zadzierając głowę do góry, wypatrując ogromnej, latającej bestii. W myślach modliła się do wszystkich bogów jakich tylko znała, chciała, żeby dali jej siłę. Ostatnim razem, gdy mierzyła się ze smokiem, ledwo dała radę, zemdlała i nie ocknęła się przez dwa dni. Dzikie skrzeczenie przenikało ją dogłębnie, słyszała jak smok przecina powietrze wielkimi skrzydłami, był coraz bliżej. Zawzięcie wpatrywała się w niebo, a gdy tylko dostrzegła niewyraźne zarysy bestii, niemal zaszlochała ze strachu. Gorsze od smoka mogły być tylko dwa smoki. Miała ochotę biec za Wolnymi Ludźmi, wiedziała jednak, że drzewa za którymi się chowają niebawem staną się wielkimi pochodniami, właściwie to chowanie się w lesie było jak wchodzenie do paszczy tych potworów. Tancerka prychała groźnie, Lyanna widziała jak z jej pyska leci piana, widziała jej wielkie kły, czym jednak był cieniokot przy smokach? Lyanna posłała zwierzakowi gorzkie spojrzenie.
- Dzisiaj zginiemy obie maleńka.- Opadła ciężko na kolana, zanurzyła palce w zimnej ziemi. Zamknęła oczy, poczuła jak po jej policzku spływa łza. Wszystko co do tej pory robiła, było tylko po to by przeżyć, przeszła tak wiele, mimo to, jej marne życie miało się zakończyć tak wcześnie. Nigdy nie byłam z mężczyzną, nigdy żadnego nie pokochałam, nie dowiem się jak to jest być matką, pomyślała. Mogła walczyć z jednym smokiem, choć i ta bitwa była niesprawiedliwa. Dwa smoki były jak obietnica śmierci, nie chciała nawet próbować. Niebawem może ich przylecieć jeszcze więcej, myśli nie chciały się uspokoić.
- Tancerka, do mnie.- Cieniokot wciąż prychał, w końcu jednak podszedł. Lyanna wtuliła twarz w jej ciepłe futro, wsłuchała się w bicie jej serca. Nie chciała patrzeć na chaos, który miał niebawem nastać. Dźwięki skrzeczenia były jak ostrze sztyletu, które przejeżdża po lodzie, nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że smoki są tuż nad jej głową. Przytuliła mocniej Tancerkę, jej powarkiwanie zmieniło się w cichy skowyt, już czuła śmierć w powietrzu. Siedziała, czekając na jasny grom z nieba, ten jednak nie nastał. Skrzeczenie w końcu ustało, potem słyszała tylko wiwaty Wolnych Ludzi. Powoli uchyliła powieki i rozejrzała się po obozowisku. Nie widziała żadnych płomieni, nie widziała palących się ciał, nie widziała dymu ani popiołu. Roześmiała się głośno. To nie była pułapka. Odchyliła się do tyłu, kładąc się na zmarzniętej ziemi. Wpatrywała się w pochmurne niebo, puste, bez żadnych smoków. W myślach podziękowała wszystkim bogom, do których się modliła. To nie była pułapka. Wtem usłyszała nawoływanie ojca. Poderwała się szybko z ziemi, rozejrzała się po tłumie Wolnych Ludzi, szukając wzrokiem twarzy ojca, a gdy tylko go dostrzegła, zerwała się do biegu. Wpadła wprost w wychudzone ramiona mężczyzny.
- Myślałam, że zginiemy.- Wysapała. Wtuliła się najmocniej jak potrafiła, zaciskając ramiona wzdłuż jego klatki piersiowej. Mężczyzna ucałował czubek jej głowy. Dłonią gładził ją czule po plecach.
- Ja też moje dziecko, teraz jednak wiemy, że Król dotrzymuje słowa. Zbieraj się, niebawem ruszymy w drogę, za kilka dni będziemy w Czerwonej Twierdzy.

Blacksword | Aemond Targaryen (Nowa wersja)Where stories live. Discover now