bonus

66 11 19
                                    

💗💛💙

Chociaż James mieszkał w domu 221B na Baker Street już od ponad tygodnia, to wszystko ciągle wydawało mu się takie nierealne. Bał się któregoś dnia obudzić w dawnym domu, gdzie Louis albo któryś ze współmieszkańców powiedziałby mu, że po prostu bardzo długo spał i to wszystko było tylko pięknym snem. Bo chociaż Bond bardzo kochał swoich przyjaciół, a mieszkanie z nimi było przyjemnością, zamieszkanie z miłością swojego życia, było najpiękniejszą rzeczą, jaka mogła mu się wydarzyć. Nareszcie mógł podzielić życie zawodowe i prywatne. Nareszcie miał w życiu kogoś, dla którego w ogóle warto było mieć takie życie, kogoś, kogo naprawdę kochał i kogoś, kto to uczucie odwzajemniał. 

Gdy przez tyle lat budził się u boku któregoś ze swoich klientów, czuł w środku to uczucie niespełnienia. Był wtedy mężczyzną sukcesu, realizującym swoje cele, ale brakowało mu zaspokojenia emocji, bycia naprawdę kochanym. Dlatego, gdy budzenie się u boku najcudowniejszej kobiety na świecie, stało się jego codziennością, czuł się jak obdarzony największym błogosławieństwem. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać leżącą obok Hudson. Jego palce delikatnie musnęły jej ciepły, rumiany policzek, a on wiedział, że nie mógłby sobie tego wyśnić. To była najwspanialsza rzeczywistość. Kobieta powolnie otworzyła oczy, pokazując, że już nie śpi i wyciągnęła własną dłoń, by przytrzymać nią dłoń mężczyzny.

— Dzień dobry, James — uśmiechnęła się szeroko, mówiąc trochę zaspanym, ale tak ukochanym przez niego głosem. Przeciągnęła się, chyba trochę potrzebując rozbudzenia się, ale nie wyglądała, jakby specjalnie się jej do tego spieszyło. Chyba dobrze było jej tu z Bondem.

— Z tobą każdy mój dzień jest dobry — odpowiedział on ze śmiechem, ale nawet w tym drobnym chichocie, naprawdę miał te słowa na myśli. Hudson była całym jego światem, nie było w niej niczego, czego by nie kochał, więc wiele znaczył dla niego rumieniec, który wpełzł na jej twarz, gdy usłyszała jego słowa. 

— Chciałabym móc leżeć tak obok ciebie wieczność... — przyznała Hudson, a on musiał się z nią zgodzić. Nie było w życiu nic cudowniejszego niż ich wzajemne uczucie i okazywanie go sobie. Jednak oboje mieli własne obowiązki i sprawy, dla których musieli wygramolić się ze wspólnego gniazdka. Tak więc powoli się przeciągając, oboje podnieśli się do codziennych spraw. 

Bond z tęsknotą opuścił wygodne łóżko, by wyjąć z szafy ubranie na dziś. Ciągle miał trochę problemy z odnalezieniem się, jak przystało na osobę, która dopiero co wprowadziła się do nowego miejsca, ale już powoli coraz bardziej rozumiał, jak będzie wyglądała jego nowa rzeczywistość pod jednym dachem z ukochaną. Wyjmując kolejne części garderoby, z radością spojrzał na wspólne dzieło jego i Hudson, które nazwali binderem. Dzięki wspólnie uszytemu cudeńku, a właściwie kilku cudeńkach, gdyż potrzebował ich więcej na zmianę, nie musiał używać już niebezpiecznych dla jego zdrowia i życia bandaży, a jego komfort znacznie się powiększył. Zawsze wiedział o tym, że jest mężczyzną, ale gdy zakładał to na siebie, świat wydawał się też to rozumieć. Przerzucił ubrania przez ramię i skierował się w stronę wyjścia z pokoju, zamierzając wyjść się przebrać.

— Czy wszystko jest u ciebie dobrze? — Hudson spytała go, gdy już naciskał za klamkę od pomieszczenia. Obrócił się zmieszany, nie rozumiejąc powodu zatrzymywania. Ona siedziała na łóżku, czytając wczorajszą gazetę i mogłaby wydawać się w niej całkowicie pogrążona, gdyby nie to, że odwróciła od niej głowę, by na niego spojrzeć.

—  Co masz na myśli... Co jest nie tak? Potrzebujesz pomocy? Idę się przebrać, ale później mogę zrobić dla nas śniadanie. Nie martw się, zdążę zrobić to, zanim wyjdziesz, Patsy — zapewnił ją ze zdezorientowanym uśmiechem, samemu ciągle nie będąc pewnym, co ukochana kobieta mogła próbować mu przekazać. Chciał ją jednak zapewnić, że wszystko jest dobrze i zajmie się wszystkim, co mogłoby być problemem.

Panna Hudson i zagadka malinki Jamesa BondaWhere stories live. Discover now