44. Zawsze przy tobie

3.8K 116 92
                                    

Zewsząd dochodziła mnie jedynie głucha cisza, miarowo przerywana moim nierównym oddechem. Pomimo przymkniętych oczu, powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Gdzie ja jestem? Uchyliłam na moment powieki, ale praktycznie od razu je zamknęłam. Były jeszcze zbyt ciężkie, a tu było zdecydowanie za jasno.

Bolało mnie wszystko. Dosłownie wszystko. Z każdą chwilą coraz wyraźniej czułam każdą część swojego ciała.

Spróbowałam wziąć głębszy wdech, ale wtedy ból w klatce piersiowej zrobił się znacznie intensywniejszy. Zacisnęłam mocno oczy. W trakcie tych kilku, niekończących się sekund, gardło zawiązało mi się na supeł, odmawiając możliwości zaczerpnięcia oddechu.

Kaszlnęłam najdelikatniej, jak tylko potrafiłam, nie chcąc jeszcze bardziej obciążać obolałego organizmu, dzięki czemu w końcu odzyskałam niewielką, ale jednak ulgę.

Co się ze mną stało?

- Wikuś? – Tuż po tym odezwał się czyjś zaspany głos. – Kochanie? Jestem przy tobie.

Zamarłam w bezruchu. To był on. To na pewno był on. Mimo, że go nie widziałam, wyraźnie czułam jego obecność. Silna, męska dłoń ostrożnie dotknęła mojego ramienia i pogładziła je przez gruby, szczelnie otulający mnie materiał.

Nie, proszę. Tylko nie to...

- Co ja... – wyszeptałam i poruszyłam się, odruchowo już chcąc strącić z siebie jego dotyk.

- Ciii, leż spokojnie, nie ruszaj się.

Byłam wyczerpana i całkowicie niezdatna do tego, by się bronić, więc posłuchałam go i odchyliłam głowę do tyłu, jeszcze bardziej zagłębiając się w miękkiej poduszce. Nagle znowu poczułam się śpiąca. Okropnie śpiąca. Było mi teraz tak dobrze...

- Wiktoria? Słyszysz mnie? – znowu odezwał się gdzieś nade mną. Jego ton był pełen strachu i troski. – Kurwa – dodał szeptem, który ledwie wychwyciłam. 

Chciałam mu odpowiedzieć, ale brakowało mi siły, by to zrobić. Oddalające się ode mnie w szybkim tempie kroki świadczyły o tym, że mężczyzna wybiegł z pokoju. Tylko po co? Nie mogłam tego zrozumieć. Poruszyłam jedynie bezdźwięcznie ustami, w tym samym czasie osuwając się w objęcia Morfeusza.

*  *  *

Gdy ponownie się przebudziłam, spróbowałam otworzyć oczy, co z resztą przyszło mi to z niesłychanym trudem. Zamrugałam kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić się do jasnego otoczenia. Nikogo już koło mnie nie było.

To sen, czy on naprawdę tu wcześniej był? Za żadne skarby świata nie mogłam sobie tego teraz przypomnieć.

Leżałam na łóżku. Nie było ono całkiem płaskie. Uniesiony nieznacznie zagłówek pozwalał mi dojrzeć wszystko dookoła, bez konieczności podnoszenia się. Mimo tego, podjęłam nieśmiało próbę wsparcia się na łokciach. Szybko jednak odpuściłam, gdy mięsnie zakłuły, odmawiając mi posłuszeństwa. 

Opadłam z powrotem na poduszkę. Czułam się okropnie bezsilna, ale przynajmniej już mniej obolała, niż poprzednim razem.

Rozejrzałam się. Na pewno byłam w szpitalu. Zapach charakterystycznej czystości przeżerał się przez każdy element. Choć muszę przyznać, na pierwszy rzut oka pokój wcale nie wyglądał, jakby należał do takiego ośrodka. Było tu znacznie przytulniej niż w większości tego rodzaju placówek.

Nikłe światło przenikało do pomieszczenia przez zasłonięte rolety, nadając miętowym ścianom znacznie ciemniejszego odcienia, niż te w rzeczywistości były. Na parapecie postawiony został flakon z ciętymi, żółtymi różami.

UlegnijWhere stories live. Discover now