VIII

36 1 0
                                    

Zrezygnowałam z powrotów 24, żeby przypadkiem nie natknąć się na Synka. Zrezygnowałam z DingDong'a, żeby przypadkiem nie wyświetlił mi się Wężyk. To niesamowite, jak umocniła się moja wola pod wpływem kilku dni. Zastanawiałam się, czy już wcześniej zauważałam w sobie jakieś szczególnie zmiany; może to faktycznie kwestia pod tytułem: „z dnia na dzień"? Ile czasu minęło? Jeszcze niedawno, byłam gotowa nawrzeszczeć na rodziców, którzy domagali się ode mnie czegoś akurat wtedy, kiedy byłam w trakcie oglądania transmisji Wężyka, a dzisiaj...Dzisiaj to wszystko ucichło, a ja nie czułam ani krztyny tęsknoty za tą chorą rutyną.

Chciałam wierzyć, że to wszystko za sprawą topniejących uczuć w stosunku do Wężyka. Chciałam wierzyć, że powoli przestawał mieć dla mnie znaczenie, a 3 lata przyjaźni - choć ostatnio gorączkowo analizowałam, co nas łączyło - rozmywały się, jak moje własne odbicie w lustrze, im intensywniej się w nie wpatrywałam. Spuściłam głowę w dół. Prawda była taka, że „filozofia odbić w lustrze" to bujda. Każdy, kto spoglądał w zwierciadło, powtarzał: „To ja!"; nie, to tylko szkło, a TY to TY, póki możesz siebie dotknąć i poczuć. Dotykając szkła, uczujesz wyłącznie gładki i płaski materiał, który nijak miał się do JA.

Plask. Uderzyłam się w czoło, choć lekko; na tyle lekko, by móc wspomnieć swoją głupotę i ją naprawić, a nie tak, by w niej pozostać- byłaby to niemała strata; naraziłabym Synka na osamotnienie. Próbowałam wyprzeć z siebie ostatnie wydarzenia, wmawiając sobie, że unikanie zarówno 24, jak i filmów Wężyka, to tylko i wyłącznie owoc mojej ciężkiej pracy nad swoją wolą. Nic bardziej mylnego.

Prawda była taka - zupełnie, jak Prawda Lustrzana, którą wcześniej przywołałam -, że nie miałam już, kogo oglądać. To znaczy, DingDong dalej istniał (nie, żeby za sprawą zniknięcia jednego twórcy wszystko miało przepaść, umówmy się), natomiast, odkąd zabrakło TEJ jednej osoby, mogłam przysiąc, jakbym na chwilę uczuła kres całej tej aplikacji. W pewien sposób wypełniał ją, a jeśli już oglądałam kogoś innego, zawsze wracałam na jego profil, jakby miał być gwarancją czegoś, a jednocześnie nieodłącznym elementem tajemniczego rytuału, który uprawiałam.

Wróciłam myślami do wtorku sprzed tygodnia. Była już środa; jeszcze sześć dni do „magicznych" dwóch tygodni. Tydzień to nic, ale dwa tygodnie- już coś. To wtedy zauważyłam kulącego się w kącie Wężyka.

Kilka dni z rzędu chodziłam na ten sam dworzec. Obserwowałam eleganckich ludzi, których zdawałam się prześwietlać na wylot; niemal widziałam, jak wyrastali na mój widok niejako krwiożercze bestie, odpakowujące ciężki kawał placku, z którego ponosi się swąd ludzkiego mięsa. Czasem celowałam w nich nogą z wysokiego podskoku, a innych częstowałam siarczystym klepnięciem w policzek (w mojej wyobraźni, dłoń niemal zatapiała się w delikatnej powłoce ludzkiej skóry).

„Czy uważa Pan, że mięso człowieka smakuje identycznie, jak mięso żula?". Pytano się na forach i w telewizji; było to pytanie z kategorii „podstawowych", które umieściłabym na pierwszym miejscu rankingu. Byłam zdania, że takie pytania tylko zbliżały ludzi do dna. Normalizowano je, zupełnie, jakby PLANOWANO mord na zwykłych ludziach dla ich mięsa.

Cóż za ironia...Z jednej strony pragnęłam, by ludzie zatuszowali różnicę między człowiekiem, a pijakiem, odkąd pijak również nim był. Tak samo mocno, jak chciałam tego, pragnęłam również, by, na wszelki wypadek, zachowano taki „ustrój", jeśli nagle podjęto by decyzje o scaleniu potraktowania mordu na żulach do mordu na ludziach nieuzależnionych jako całkowicie normalnego.

To kwestia czynu, a nie myśli. Dzisiejszy świat widział trudności odróżnieniem tych dwóch „słów". Choć...czy nawet myśli nie miały być czynem? Do myśli wykorzystywano energię kotłującą się w głowie, a czyny miały być rozwiązaniem szybszym; rozwiązaniem, które odstawiało dręczące myśli na bok i odciążało człowieka.

Kebab z żuli na Dworcu w WarszawieWhere stories live. Discover now