X

29 1 0
                                    

Fabryka była ogromna, lecz zapach surowego mięsa z żuli był tak znajomy i duszący, że ciężko było mi uwierzyć w wielkość tego budynku. Odkąd jadałem kebaby codziennie, a woń gorącego mięsa wlatywała do mojego nosa tak gładziutko, jak mój paluch wchodził mi w ząb, żeby wygrzebać kawałki kebaba, myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Rzeczywistość okazała się jednak nieco bardziej brutalna.

Pierwszy dzień zniosłem; drugi i trzeci też. No dobra, po tygodniu zaczęło się pierdolić. Pracownicy wręcz skakali przy obróbce mięsa, a niektórzy przemieszczali się ze stanowiska do stanowiska slalomem, jakby pozyskiwali rodzaj jakiejś pieprzonej energii z pieprzonego mięsnego powietrza.

Na początku sam „delektowałem" się zapachem, czując niemal, jak swąd wchodzi mi przez gębę i mieli się w środku, a potem dostaje się do żołądka i niweluje uczucie głodu. To była istna euforia. Pokazywano mi kosmiczne maszyny, które zgniatały mięso; które miały usuwać zanieczyszczenia i te sprawy...Głupio mi było, bo nic nie rozumiałem. Czekałem tylko, aż wrócę do domu i wpierdolę kolejnego kebaba. Poszedłem do tej pracy, ale po to, żeby nic nie robić, a jednocześnie dostać pieniądze za samo oddychanie. Mówili, że są takie prace.

Wysłali mnie na stanowisko z takim gościem, którego imienia nie zapamiętałem, ale zaczynało się na K. Zachowywał się jak Kurwa, więc tak będę na niego mówił. Kurwa był z początku przyjemny, ale po chwili zaczął mnie ignorować i drzeć pysk za każdym razem, kiedy zrobiłem coś nie tak, a było tego dużo. Gdybym miał takiego pracownika, to dawno bym mu pewnie strzelił w ryj, albo dał kopa, z tym, że, póki byłem to ja, specjalnie mnie to nie zajęło. W quizie wyszła mi osobowość narcystyczna. Ogólnie byłem pewny siebie.

Machnąłem na niego ręką i poszedłem sobie. Podziwiałem ogrom budynku. Wszystkie maszyny zdawały się malutkie na tle tej wysokiej fabryki. Można byłoby tutaj skoczyć na bungee, a jak weszło się na samą górę po stopniach (nie było windy) to wszystko prezentowało się jak jakaś makieta planu miasta i to taka w kurwę miniaturowa. Makietka miniatureczka i boss na samej górze- Wężor. Tak się czułem.

Jeden pracownik przyłapał mnie na opieraniu się o metalową barierkę i obserwowaniu z góry harujących ludzików. „A ty co?". Zapytał, a ja wzdrygnąłem. Już miałem coś mówić, kiedy zorientowałem się, że zaschło mi w gardle i musiałem odkaszlnąć. Niezły sobie zrobiłem wstyd. „Nowy jestem i nie ogarniam". Odpowiedziałem. Ledwo. „Żeby zacząć dobrze robotę, trzeba się co nie co nauczyć i dowiedzieć". Zdziwiłem się wtedy, bo wydawało mi się, że, co jak co, ale ja zawsze wiedziałem za dużo. „Ja wiem dużo". Tak też odpowiedziałem, a pracownik w płaskiej, kucharskiej czapce, pod którą chował ciemnoblond włosy i świecił tymi niebieskimi oczami, zaśmiał się głośno. Spojrzałem w dół, jakby ludziki na dole miały nas usłyszeć. „Chodź za mną". Odwrócił się i złapał za twardą klamkę drzwi, które przed chwilą tak bardzo mnie intrygowały. Kiedy wszedłem na górę, zauważyłem je jako pierwsze.

W pomieszczeniu nie było w ogóle duszno, a niemal wilgotno, jak w jakiejś piwnicy. Nie wiedziałem, co mnie ożywiło jako pierwsze; napływające z każdej strony zimne powietrze, czy odgłos pracującej maszyny, która buczała i podrygiwała w chwili, gdy natrafiała na jakiś mocarny kawał do zmielenia. Kryła się na końcu ściany; podświetlało ją drobne źródełko światła, które przypominało te, jakie zapalało się w piwnicy, by prześwietlić wyłącznie wyznaczony obiekt, a nie całe pomieszczenie.

- Nie zwracaj na nią uwagi. Ma ciężkie zadanie. - Głos gościa odbił się echem po sali, a ja poczułem się jak w jakimś tanim horrorze.

Pogrzebał w kieszeni i schował klucze, które zabrzęczały głośno, a ich dźwięk poniósł się po komorze. Nastała cisza. Chwilowa. Gość nagle ruszył się z miejsca i podszedł pod ścianę. Patrzyłem, jak maszeruje, a jego fartuch sunie się za nim po brudnej ziemi. Spuściłem głowę i zorientowałem się, że to albo kwestia światła, albo podłoga była nieskazitelnie czysta. Spodziewałem się rozrzuconych kawałów mięsa i rozciągniętych drobinek tłuszczu, które lepiły się do czerwonej części rozrzuconego mięsiwa.

- To - Gość położył dłoń na maszynie i poklepał ją. Prawie go przewyższała, chociaż wcale nie musiała być wyższa, by wciągnąć go do środka - jest specjalna maszyna. Inna. I... - zawahał się - nie bez powodu to właśnie tobie ją pokazuję. - Stanąłem jak wryty i czekałem, aż się rozwinie.

- Widziałem twój profil na DongDing'u...

- DingDong. - Poprawiłem go, na co on zareagował głupkowatym spojrzeniem. - Na DingDong'u znaczy się. - Sprecyzowałem, a on zbył to machnięciem ręki.

- Masz potencjał, wiedzę i...zamiłowanie. - Odparł z chytrym uśmiechem. - Dlatego pomyślałem, że mogę się z tobą podzielić pewną tajemną wiedzą. - Opuścił dłonie i odszedł od maszyny. - Myślę, że nie ma sensu pokazywać ci, jak dochodzi do pozyskiwania mięsa z żuli? Mamy specjalny dokument, który przedstawia cały ten proces. Łapanie żuli, rozrywanie skóry i dostawanie się do wnętrzności...

Musiałem przyznać, że była niemała różnica między słowami Cury, a stanowczością w głosie jednego z pracowników fabryki. Kiedy trwałem w zamknięciu, ogarniała mnie cisza i zapach surowego mięsa; wszystko dochodziło do mnie czterokrotnie mocniej.
Jeszcze niedawno, kisząc się w domu, marzyłem o tym, by zajebać przypadkowego żula i zrobić z niego kebaba, ale przecież nie wystarczyło dać w pysk, otworzyć crafting, wsadzić ikonkę żula w okienko i wytworzyć mięso...Do tego potrzeba było więcej.

- Co chcesz powiedzieć? I nie pokazuj mi nic. - Zamachałem dłońmi w geście odmowy. Poczułem się, jak pizda, bo naprawdę nie chciałem tego widzieć.

- Jasne. - Zarechotał, a za chwilkę otrząsnął się i spojrzał na mnie z powagą. - W tej oto izdebce - wskazał dłonią całe pomieszczenie - tworzy się piwo z tłuszczu żuli.

Kebab z żuli na Dworcu w WarszawieWhere stories live. Discover now