XIV

47 1 0
                                    

Na dworcu nie było już Wężyka. Pomyślałam sobie, że to w miarę zrozumiałe. Ile mógł tam leżeć? Prawdopodobnie wrócił do domu. Przypomniałam sobie, jak wysłuchiwałam rozdzierającego się ryja jego matki, kiedy do niej dzwonił, lub, gdy ona dzwoniła do niego. Przebywając w jego domu, zawsze się uśmiechała i łapała go żartobliwie za ucho. Za każdym razem było mi za niego głupio, kiedy na to nie reagował, zbywając ten gest. Mimo to, może mu pomogła?

Stałam na środku dworca; nikt mnie nie przeganiał ani nie kazał się przesunąć. Każdy mnie omijał, choć mogłam sprawiać wrażenie ćpunki. Jak zwykle, po bokach tunelu, wyrastały budki z kebabami. Przed wakacjami, jak nie jeszcze wcześniej, planowałam, że choć raz spróbuję klasycznej wersji kebaba, bez ludzkiego mięsa; akurat te staniały, odkąd ludzie zaczęli dzielić się na grupy tych, którzy jadali tylko kebaby z żuli, oraz tych, którzy od nich stronili, wybierając te z "klasyczne" (ten tytuł powoli przestawał być zgodny, według społeczeństwa), choć druga grupa malała. 

Teraz, po tym wszystkim, co się wydarzyło, i miało się zdarzyć, nawet o tym nie myślałam. Przez gardło nie przeszedłby mi nawet kebab z mięsem zwierzęcym. 

Wodziłam wzrokiem za każdą z bud, choć równie dobrze, mogłabym obserwować ludzi; ich gesty, czy mimikę twarzy. Starałam się skupić wzrok na sprzedawcach za ladą; wychwycić ich wyraz twarzy, choć byłam niezwykle ślepa, przez co zdawali się uśmiechać jeszcze szerzej i bardziej złowrogo, niż mieli się uśmiechać w rzeczywistości. 

Nagle coś musnęło moje ramię. Czyjeś ramię. Czyjeś ramię musnęło moje. Ktoś biegł w stronę jednej z kebabiarni. Dziwne, że wcześniej nawet nie rzuciła mi się w oczy, jakby była skryta za jakąś płachtą, którą odsłonił ten jeden gest mijającego mnie chłopaka.

Z daszku budki zwisała żółta karta, która połyskiwała animowanymi gwiazdeczkami. Poczułam się, jakbym gwałtownie odleciała gdzieś poza granicę  tego miasta, potem kraju, następnie kontynentu, a na samym końcu morza i oceanów...

"Kebaby z młodych żuli. Skosztuj kebaba nazwanego imieniem żula, z którego powstał!"

Bez zastanowienia ruszyłam się z miejsca. Kiedy tak się zbliżałam, czułam jednocześnie, jakbym sunęła nad powierzchnią, albo jakby ktoś niósł mnie na barkach. Masę ludzi przepychało się przeze mnie i, jak jeszcze przed chwilą stałam na środku dworca kompletnie omijana, tak teraz, nie mogłam wyjść poza linię, na której stałam; każdy się rwał i zmuszał mnie, bym nie przekraczała linii prostej, którą sobie wyznaczyłam, albo oni wyznaczyli mnie. 

Kiedy już doszłam do tłumu, mimowolnie złapałam się czyichś pleców i oparłam o nie moje dłonie. Porywałam głowę do góry i podskakiwałam z przerażeniem w oczach. Spodziewałam się czegoś złego. 

- Proszę, kebab z Wyrdeżego...

- Proszę, kebab z Tamyśla...

- Tak, to on, Dawid. Jeszcze wczoraj wyglądał całkiem zdrowo, ale dednął w nocy. Od razu go porwali i przerobili na mięso...

Opadłam w dół. Wysłuchiwałam. Po co miałabym obserwować te wszystkie kebaby, które sprzedawca podawał napalonym klientom?

- Ktoś prosił o kebaba ze starszego żula. W tym przypadku, to żulinka. Kebab z Lusi, dla Pana...

Zamarłam:

- Ona nie była żulem! - Wrzasnęłam. Oczy mi się zaszkliły, a dłonie zawisły dramatycznie wzdłuż ciała. Nie czułam ani jednej z rąk.

Jakaś głowa odwróciła się w moją stronę:

- Co ty mówisz? Na pogrzebie powiedzieli, że wpadła pod auto, bo się schlała. - Zarośnięta morda mężczyzny, którą widziałam pierwszy raz w życiu, zbudziła we mnie wulkan nienawiści.

- A kim ty jesteś, że byłeś na jej pogrzebie? - Rzuciłam mu prosto w twarz. Zapomniałam, żeby przełykać ślinę, więc splunęłam na niego.

- A kim ty jesteś, że ją opłakujesz, skoro nie byłaś na jej pogrzebie? - Zarechotał mi prosto w twarz i odwrócił głowę. 

Wycofałam się z tłumu. Dworzec nagle opustoszał, albo zamilkł, gdyż nie miałam odwagi się odwrócić. Stałam gdzieś po środku linii, gdzieś pomiędzy. Część przede mną ogarnęła się osobliwym szumem i dzikimi westchnieniami euforii, zaś część za mną zdawała się kryć ogrom cichej tajemnicy...milczącej...

- Kebab...

Przebijało się. 

- Kebab...kebab z żula na drugim miejscu pod względem świeżości...

Mój oddech zdał się przeciągać i gubić w stłumionym harmidrze dziwnych dźwięków.

- ...Kebab z Wężyka...

Obserwowałam, jak obcy mężczyzna łapał do potężnej dłoni masywny placek, z którego wylewał się tłuszcz, a zieleni i czerwoności warzyw było tyle, ile mojej wiedzy matematycznej przez całe nieszczęsne życie, które przeżywałam. 

Mrugnęłam oczami chyba pierwszy raz, odkąd przekroczyłam progi dworca, a, zaraz po tym, uczułam, jak moje ciało się wysusza; byłam bliska wystawienia języka, oczekując, że ktoś mi na niego pryśnie wodą, co miało sprawić, że nawodnię się i odzyskam siłę psychiczną. Odwróciłam głowę w ślimaczym tempie i wpatrywałam się w mężczyznę, który odchodził z kebabem z Wężyka w łapskach. Pokręciłam głową i ruszyłam w jego kierunku.

Choć zdawałam się być niezwykle powolna, moje wyobrażenie sunięcia nad ziemią, zdało się wyjątkowo skuteczne. Powoli zbliżałam się do nieznajomego, który już otwierał swój zaśliniony pysk, by wgryźć się w mięso...

- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! 

Cielsko mężczyzny zatrzęsło się. Zaraz po tym, kiedy wrzasnęłam, zatrzymałam się w miejscu, wierząc, że mój pisk sprawi, że on sam zastygnie i wypuści kebaba, z którego placka wyrośnie Wężyk; cały i zdrowy. 

Zamiast tego, on tylko przyspieszył krok i zignorował mnie, obrzucając ignoranckim spojrzeniem. 

- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee! - Upadłam na dwie ręce i dwie nogi. Spuściłam głowę, zalamentowałam i dotknęłam czołem zimnego podłoża. 

Zaś w świecie mojej wyobraźni: biegłam, biegłam i biegłam...

Biegłam przez niekończący się tunel dworca. 

Kebab z żuli na Dworcu w WarszawieWhere stories live. Discover now