Wycieczka

1.2K 14 14
                                    

Cholera. - Mruknął lekarz. - Musimy ją przełożyć na blok operacyjny.

Poczułam jak łóżko się przesuwa, pielęgniarki coś krzyczały. Bez efektu. Lekarz próbował mnie uratować. Jestem o krok od śmierci. Nie chcę ich stracić przez jakiś głupi kaszel. Muszę walczyć.

- Ciśnienie spada. - Krzyknął lekarz. - Serce wolniej bije.

Nie, nie.

- Hailie. - Krzyknął Dylan.

Rozpoznałabym ten głos z kilometru.

Nagle ktoś mnie przełożył, ktoś inny wstrzyknął mi coś fioletowego, a jeszcze inna osoba wymieniła mi wenflon.

Po kilku chwilach zamykały mi się oczy.

Nic już nie mogłam zrobić. A co jeśli to oni wstrzyknęli mi substancje usypiające i dla tego zasnęłam?

Czułam tylko pełną pustkę. Nic. Zupełnie nic. Czekałam bezczynnie na to jak się rozbudzę. Trwałam tak i trwałam. Aż nagle... otworzyłam obolałe oczy i pierwsze co dostrzegłam to mocne, białe światło przebijacące mi się przez oczy. Od razu je zamknęłam i pożałowałam, że wogóle je otworzyłam. Bliźniacy będący w pokoju chyba to dostrzegli, bo zaczęli coś do siebie szeptać.

Odwarzyłam się otworzyć je jeszcze raz i wtedy zobaczyłam wszystkich moich braci siedzący obok łóżka.

Ja nigdy nie wyjdę z tego szpitala.

Zauważyłam też masę maszyn wokół łóżka. Byłam przyczepiona do tych dziwactw. I oczywiście miałam też kroplówkę.

Westchnęłam cicho. Will zauważył to i ścisnął moją dłoń.

Czemu to tylko mi się przytrafia?

Nie miałam siły na nic. Nawet oddychanie sprawiało mi trudność.

- B-bol..i. - Wydusiłam siląc się jak mogąc powiedzieć o moim bólu.

Naprawdę strasznie mnie bolało. Najbardziej gardło i ręka. Nie mogłam nią ruszać, ani nawet wyciągnąć.

- Nic dziwnego, Hailie, miałaś operację. - Odpowiedział Vince, który jak zawsze powiedział to bez najmniejszego cienia emocji. - Nie przemęczaj się, Hailie. I uważaj na rękę.

- Ja już nie mogę. - Pisknęłam.

Po polikach spłynęły mi łzy, a już za chwilę cała się rozpłakałam.

Nie mogłam znieść tego bólu. Nigdy czegoś takiego nie czułam i nie chciałam czuć więcej.

Leżałam tak wśród braci, którzy kompletnie nie wiedzieli co zrobić. Bezczynność. Znałam to słowo doskonale. Próbowałam się uspokoić, lecz marnie mi to wychodziło. Patrzyłam się tylko na drzwi z nadzieją, że ktoś zaraz wejdzie i pomoże mi znieść ten okropny ból.

Bracia chyba to zauważyli bo zwołali pomoc przyciskiem i już za moment weszła pielęgniarka. Była ubrana w czarno-biały fartuszek. Pokojówka? Dylan już ją przelustrował od stóp do głów. Uśmiechnęłam się na to dziwne wspomnienie, bo wiedziałam, że dla Dylana to niezręczne. I tak oto sposobem miałam na niego haka.

Dała mi mocne leki przeciwbólowe i życzyła powrotu do zdrowia, po czym wyszła. A ja z tym samym szerszym już uśmiechem zwróciłam się do Dylana:

- Pamiętasz?

Uśmiechnęłam się najszerzej jak umiałam.

- Cicho, dziewczynko. - Powiedział i przytknął palec do ust. - Nic nie pamiętam.

- Mogę przypomnieć. - Odpowiedziałam z jeszcze większą pewnością siebie. - Więc tak...Dy...

- CICHO! - Krzyknął Dylan poddenerwowany.

Wstał i położył mi całą dłoń na twarzy. Bez problemu ją zakrył. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie wychodziło.

Od razu przybiegli bracia odciągnąć ode mnie nabuzowanego Dylana.

- Dylan, puść ją. - Powiedział głośno Will, który też próbował coś zrobić, by zapobiec temu ataku.

Robiło mi się niedobrze. W końcu Dylan puścił i od razu zaczerpnęłam świeżego powietrza. Zdezorientowani zachowaniem Dylana bracia potrząsnęli nim, by zrozumiał co zrobił.

Ja w tym czasie dość mocno się rozkaszlałam. I obrażona szczególnie na Dylana, biegiem opuściłam pokój nawet nie rozważając czy wrócić.

Szpital był naprawdę wielki. Nie mogłam znaleźć wyjścia. Totalnie się zgubiłam. Nie wiedziałam gdzie iść dalej. Usłyszałam jakieś dźwięki i szybko weszłam do losowego pomieszczenia.

Wchodząc nie wiedziałam czego się spodziewać, ale szybko zrozumiałam, że jest to jakiś składzik z różnego typu przedmiotami do sprzątania. Co prawda było dość małe, no i bez okien, ale przynajmniej miałam gdzie się schować.

Niestety po kilku minutach spędzonych w składziku, czułam, że zaczy brakować mi powietrza. Z braku innych pomysłów, wyszłam z pomieszczenia. Na szczęście nie było nikogo kto mógłby mnie na tym nakryć. Więc udałam się dalej na ,,wycieczkę" po szpitalu.

Pewnie teraz bracia mnie ostro szukają.

Już nawet mogłabym do nich wrócić, ale nie wiedziałam gdzie jestem. Szłam wgłąb korytarza, nagle się o coś przewróciłam. Cholerny kosz na śmieci. Upadłam na złamaną rękę i od razu poczułam piekący ból. Na moje nieszczęście nie było nikogo kto mógłby mi teraz pomóc. Do tego zaczęło mocno kręcić mi się w głowie. No i gardło znowu dało o sobie znać w postaci bólu. Nie mogłam nic innego zrobić niż krzyczeć po pomoc, więc to zrobiłam. Krzyczałam na tyle ile pozwalał mi głos, choć i tak gardło mnie bolało. Bez skutku. Jak na zawołanie pojawiły mi się mroczki przed oczami i czułam, że za chwilę najprawdopodobniej zemdleję. Nie chciałam tego, ale nic nie mogłam zrobić . Próbowałam się podnieść, ale mając tylko jedną rękę do dyspozycji, no, słabo mi to wychodziło. W końcu postanowiłam, że ostatnią deską ratunku będzie przeczołganie się na skrzyżowanie korytarzy by jakiś przechodzący człowiek mógł mnie zobaczyć i zwołać pomoc.

Przeczołgałam się na skrzyżowanie dróg i nagle poczułam jak lodowaty dreszcz przechodzi mi przez całe ciało. Z braku siły znów padłam na ziemię. Gdyby nie bracia przebiegający, to nie wiem co by się stało....

-------------------------------------------------------------

Hejka;) Dzisiaj wstawiłam jeden z dłuższych rozdziałów i będę takie długie codziennie wstawiać.

Jutro tradycyjnie będzie rozdziałek.

Miłego czytanka<3
Papa;)

Błędy lub swoje pomysły na dalszy ciąg akcji>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

861 słów ( OMGG)

𝐑𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐚 𝐌𝐨𝐧𝐞𝐭 | 𝐌𝐨𝐣𝐚 𝐖𝐞𝐫𝐬𝐣𝐚Where stories live. Discover now