8

2.9K 140 5
                                    

-Marcello-

Nie wiem, co mną kieruje, ale postanawiam odrobinę ulżyć nowej opiekunce babci i zabrać staruszkę do jej dawnej przyjaciółki na jakieś planszówki czy inne głupoty, które uwielbiają razem robić. Przyjaźnią się od młodości, więc można to tylko podziwiać i ewentualnie zazdrościć. Taka przyjaźń nie jest spotykana zbyt często, a ja czuję się dumny z tego, że mogę dołożyć cegiełkę do podtrzymania ich wyjątkowej więzi.

Babcia dała w ostatnich dniach nieźle popalić Marcie. Co prawda, zajęty swoimi sprawami, nie byłem świadkiem żadnej niepokojącej sytuacji, ale od rodziców i siostry słyszałem to i owo. Podziwiam tą dziewczynę za cierpliwość, bo pomimo wielu sposobności, podobno ani razu nie podniosła na babcię głosu. Skąd moja rodzinka o tym wie? Nie mam pojęcia.

Mam wolne popołudnie, więc postanawiam to wykorzystać na małą wycieczkę dla babci. W czasie kiedy ona będzie u swojej przyjaciółki, ja zamierzam odwiedzić Paolę, która nie odezwała się do mnie od momentu jej nieudanych oświadczyn. Tak nie może być. Jesteśmy dorośli, więc chyba potrafimy porozmawiać, prawda? W planie mam kupić jakiś bukiet kwiatów i zawalczyć. Nie wiem czy będzie to dobry ruch, ale wiem, że nie warto ot tak rezygnować z czegoś tak stałego.

- Umówicie się między sobą co do godzin pracy Marty- mówi mama, przywołując mnie na ziemię. Mrugam kilkukrotnie, patrząc na rodzicielkę.- Teraz muszę jechać do fundacji.

- Jedziesz sama?- wyłapuję szybko, wstając, bo i ona to robi.

- Oczywiście, że tak. Przypominam, synu, że mam prawo jazdy- puszcza mi oczko, sięgając po swoją torebkę.

- Pojedzie z tobą ochrona- mówię, nie próbując nawet obierać tego w delikatniejsze słowa.

Kobieta mierzy mnie wzrokiem, jakbym był klaunem.

- Co się z wami dzieje? Ostatnio cała wasza czwórka- ma na myśli mnie, ojca i moje rodzeństwo- jest niesamowicie przewrażliwiona- mówi to po włosku tak, aby siedząca nadal w krześle obok Marta nie rozumiała.

- To dla bezpieczeństwa, mamo- tłumaczę głupio. Wiadomo, że ochrona jest dla bezpieczeństwa.

- Kocham cię- posyła mi jedynie całusa w powietrzu i znika za drzwiami. Przez okno jednak widzę, że na szczęście posłuchała i zabrała ze sobą ochroniarza.

Odwracam się i przez moment przyglądam się blondynce, której mina nie jest zadowolona. Myślałem, że ucieszy się na wolne popołudnie. I weź tu zrozum kobiety.

Wzdycham teatralnie, przez co na mnie spogląda, wstając z krzesła.

- Dasz mi swój numer?- zwraca się do mnie, jakby te słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.

Nie reaguję na to w żaden sposób. Z dłońmi w kieszeniach podchodzę, stając naprzeciwko niej.

- Wolałem, gdy sobie panowaliśmy- oznajmiam, widząc jak marszczy swoje brwi.

- Dobrze, panie Lombardi- poprawia się z irytacją w głosie, a następnie nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego, robi krok w bok.- Czy mógłby Pan dać mi numer swojej komórki, abym mogła się z Panem skontaktować w sprawie godzin mojej pracy?

- Nie podaję swojego numeru telefonu nieznajomym, pani..- urywam, marszcząc w zamyśleniu czoło.- Proszę przypomnieć mi pani nazwisko?

Postanawiam trochę się z nią podroczyć, bo czemu nie? Jest zabawna. Patrzy na mnie wściekle, oddychając przez nos, przy czym porusza zabawnie nozdrzami.

- Marta Abramowska.

Patrzę na nią z triumfem. Nareszcie mi się przedstawiła, do czego dążyłem.

NA WSCHÓD OD BARI [ZAKOŃCZONA]Where stories live. Discover now