Rozdział 38

659 37 4
                                    


POV Ria 

 Całe życie myślałam, że jestem silna. Przynajmniej taka starałam się być. Udowodniałam swoją siłę byleby nikt nie odnalazł tych luk czyniących mnie słabą. Stawiałam się rodzicom, którzy podcinali mi skrzydła i obniżali moją wartość. Znalazłam się w rękach mistrza, który moje słabe strony zmienił na mocne robiąc z nich największe atuty. Stałam się silna fizycznie, zyskałam wysoką odporność na ból. Potrafiłam wykorzystywać swoje umiejętności MMA i spryt. Kalkulowałam, brałam pod uwagę wszystkie scenariusze, starałam się nie popełniać głupich błędów. Zawsze wkładałam w walkę całą siebie. Nie poddawałam się łatwo, co czyniło mnie silniejszą niż kiedykolwiek.

 Przynajmniej tak myślałam, bo w końcu nadszedł ten moment, w którym zmuszona byłam unieść białą flagę. Moja siła okazała się największą słabością. Nie dawałam już rady walczyć, co mnie dobijało. Poddałam się w momencie, w którym powinnam podjąć walkę. Poddałam się w momencie, w którym powinnam udowodnić swoją siłę i moc.

 Ale w tej walce nie chodziło o siłę fizyczną i wytrzymałość. Chodziło o walkę ducha, który się poddał. Poddałam się, bo miałam dość. Wszystkie pokłady energii zostały wyczerpane do cna. Dlatego dałam pochłonąć się ciemności.

 I kiedy tak sobie dryfowałam przebijały się do mnie różne bodźce. Czułam dotyk na dłoniach, słyszałam jakieś pojedyncze szumy. Odtwarzałam różne wspomnienia, które uświadamiały mi, że żyłam. W tym pochłaniającym mnie mroku echem odbijało mi się jedno zdanie.

 To nie twój czas.

 Zgadzałam się z nim. Nie czułam, że to był mój czas na śmierć. Kiedyś mówiłam Aslanowi, że nie bałam się śmierci i wciąż podtrzymywałam to stwierdzenie, ale to, że się jej nie bałam, nie znaczyło, że byłam gotowa umrzeć. Zdecydowanie nie byłam gotowa. To nie był mój czas, bo nie czułam, że spełniłam swojego życiowego obowiązku.

 Widząc białą poświatę rażącą w ciemności oczy, do której przywykłam wiedziałam, że nadszedł moment na podjęcie kolejnej próby. Miałam o co walczyć. Miałam dla kogo walczyć. Nie mogłam zostawić Damiena.

 Ta myśl dodała mi sił, których nabrałam dryfując. Zaczęłam podążać w kierunku łuny powtarzając sobie jego imię. Imię człowieka, którego kochałam nad własne życie. Imię mężczyzny, dla którego każde poświęcenie było warte swojej ceny.

— Damien. — poruszyłam ustami.

 Powieki mi ciążyły, ale się nie poddawałam. Nie teraz. Nie na końcu tej drogi.

— Błagam cię, koszmarze. Obudź się już. Nie dam rady dłużej żyć bez ciebie. — dotarły do mnie zrozpaczone słowa mężczyzny i pociąganie nosem.

 Otworzyłam oczy mrugając gwałtownie. Białym blaskiem okazało się oślepiające światło lamp. Pisk maszyn szpitalnych ranił mi uszy. Ale najbardziej ranił mnie widok jaki zastałam. Widok swojego mężczyzny, który klękał przed łóżkiem. Głowę miał umieszczoną na materacu tuż obok brzucha. W nadziei ściskał dłoń. Jednak najwięcej bólu sprawiał mi widok jego twarzy zaciśniętej w rozpaczy.

 Damien Williams płakał. On zalewał się łzami. Mężczyzna, który nie uronił więcej niż jednej łzy, który splunął na grób własnego ojca i ten sam, który podczas pogrzebu swojej matki stał się bezwzględnym chujem, płakał. On krztusił się łzami błagając mnie bym się obudziła.

 Nie chciałam by tak cierpiał. Chciałam by wiedział, że z nim byłam. Że żyłam i wstałam.

— Damien. — ponowiłam próbę odzewu.

Imperium Tom 3 Serii Czerwone BramyWhere stories live. Discover now