11. Złość

365 34 34
                                    

Polska

Mijały kolejne dni, a ja musiałem jakoś radzić sobie z życiem samemu. Skłamałbym gdybym powiedział, że było to ciężkie. Wiele lat radziłem sobie zupełnie sam, jednak to co innego po założeniu rodziny. Odzwyczaiłem się od ciszy i spokoju, a w tym domu zawsze coś się działo przez powtarzający się śmiech naszej córki... a teraz?

Było zbyt cicho.

Przegryzłem kolejny już chips przeglądając media na telefonie. Nie miałem zbytnio ciekawych rzeczy do przeglądania, można było to wziąć za zwykłe obijanie się.
Spojrzałem na chrupkę nagle przypominając sobie, że jak zwykle zajadam stres. Nic dziwnego, że potem wyglądałem jak wyglądałem.

Moja twarz w momencie zgorzkniała. Ciężko było mi się pohamować co czyniło podjadanie jeszcze bardziej nieznośnym. Cóż, na tym to polegało. Tak naprawdę nigdy nie przestałem się o to martwić i myśleć, nie chciałem aby Niemcy wciąż musiał mnie pocieszać i przekoloryzowywać rzeczywistość...

Odłożyłem miskę pełną przekąsek na stolik kawowy. W momentach takich jak ten chciałem po prostu zakopać się pod ziemią i najlepiej zasnąć, aby nikt na mnie nie patrzył.
Nienawidzę siebie i tego jak wyglądam.

- Hej staruszku - uśmiechnąłem się w momencie widząc przechodzącego obok Davika. Powoli podszedł do mnie machając ogonem. Mimo swojego wieku czuć było od niego duch szczęśliwego dziecka.
- Już po drzemce? - pogłaskałem pysk przyjaciela z lekkim śmiechem. Dawał mi dużo radości.

Z czasem nie był już tak aktywny, wręcz lubił sobie leżeć i korzystać z opieki Niemiec całe dnie, dlatego wiedziałem, że skoro zdecydował się ruszyć, zapewne wypatrywał właśnie jego. Nikt mu go nie zastąpi.

Z przyjemnością skorzystał z moich pieszczot nastawiając się wyraźnie. Z wrażeń przymknął powieki.

- Chodź zjesz coś olbrzymie - podniosłem się z zamiarem napełnienia mu miski. Gdy to zrobiłem postanowiłem znów zajrzeć do lodówki, w której nie zauważyłem nic ciekawego. Westchnąłem uciekając wzrokiem za okno. Była ładna pogoda, być może mógłbym zrobić coś bardziej produktywnego...

Nah. Nie miałem na to siły.

Wróciłem więc do salonu rozglądając się po nim. Cisza zbytnio bębniła mi w uszach, żebym mógł to zignorować.
Położyłem się na kanapię skulając się. Chciałem chwilę spokoju od myśli, jednak mimo przymkniętych oczu widziałem córkę przed oczami. Jakby śledziła mnie nieznośna klątwa.

- Cholera jasna - mruknąłem przewracając się na plecy z niechcenia. I co ja miałem teraz zrobić? Dziecko przynajmniej dawało mi jakiś cel w życiu, motywację żeby wstać rano z łóżka.

Mimo wcześniejszych zmartwień sięgnąłem po miskę przekąsek znów zajadając się nimi. Dlaczego musiałem być taki beznadziejny. Nie miałem nawet odwagi zadzwonić do męża i zapytać się jak mijają im ostatnie wspólne dni.
Większym tchórzem chyba nie dało się już być.

Tato jeśli patrzysz na mnie z góry, lepiej nie patrz. Przeszło mi przez myśl myśląc o ojcu.

Choć leżenie i użalanie się nad sobą raczej nic nie zmieni. W końcu teraz wiem, że to przeze mnie i moje nerwy wszystko się tak potoczyło. Byłem jednak zbyt uparty aby przeprosić, miałem w końcu swoje powody i miałem prawo być zdenerwowany na partnera.

Nie Patrzmy Już Wstecz | Gerpol cz. 2Donde viven las historias. Descúbrelo ahora