𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐎𝐍𝐄 | rising sun

64 8 7
                                    

PADNIJ!

Huk rozerwał powietrze na strzępy. Kule latały w obie strony, jakby igrały same ze sobą, bawiąc się w berka, przy okazji lądują w ludzkich ciałach. W okopach panował dosyć mały ruch — większość żołnierzy była albo martwa, albo nadal walczyła na polu, starając się unikać śmiercionośnych pocisków.

W powietrzu unosił się pył, ciemny dym, który zastąpywał jakiekolwiek bronie chemiczne. Co chwila gdzieś ktoś się na siebie wydzierał, a powoli można nawet było przestać rejestrować dźwięki. Umysł przestawał działać należycie, otumaniony przez wszystkie bodźce, doprowadzając do szaleństwa.

Violet siedziała w jednym z mniej wykopanych okopach, z wysuniętą przed sobą bronią. Raz po raz ciągnęła za spust, obserwując jak kolejne osoby padają z wygiętymi w niemym krzyku ustami, kiedy ona nawet nie mrugała, jakby po prostu zdmuchiwała świeczki. Bo przecież na tym polegała wojna?

Ubrana w za duży mundur, zgięta w pół, strzelała jakby była do tego zaprogramowana. W jednym momencie coś spadło w okopy, powodując panikę dookoła. Dziewczyna podniosła wzrok, przez chwilę patrząc jak żołnierze rzucają się na ziemię. Jej palce zsunęły się z broni, kiedy ona się podniosła, podchodząc do grupy żołnierzy. Przed nią wylądował koleiny pocisk — chwyciła go, po czym rzuciła poza pole widzenia.

— Wojownicy powinni się już pojawić! — warknął jeden z młodszych żołnierzy, z zapałem podając wszystkim zapasy pocisków. — Gdzie oni do cholery są? Ta gówniara chyba nie będzie w stanie ciągle nam ratować dupska! — gdy to wypowiedział, większość z obecnych posłała mu karcące spojrzenia. Na policzkach dziewczyny osiadła sadza, tak samo jak na włosach, całym ubiorze czy górnej części ciała.

Jej błękitny wzrok przejechał po wszystkich zebranych, szukając poważnie rannych. Przepchnęła się przez że raną grupę, chwytając za podłóżny nóż, po czym wskakując na skrzynkę, wyskoczyła z kryjówki, biegnąc przed siebie.

Miała wyraźny rozkaz. Zabić wroga.

Zamachnęła się nożem, ciepła ciecz pokryła lewą część jej twarzy.
Zrobiła unik, żołnierz wroga zacisnął jej palce na szyi, ona zacisnęła nóż na jego krtani. Kolejny padł trupem.

Poruszała się elegancko i brutalnie, zwinnie i powoli, jakby przemyślając każdy ruch zanim go wykonała. Walczyła płynnie, jak by była bogiem w ludzkim naczyniu, mechanicznie, jakby była zamkniętą ludzką duszą w ciele maszyny, w ciele broni.

Zgrabnie zdmuchiwała kolejne świeczki, zgrabnie odbierała komuś możliwość widzenia, czucia, życia. Taki miała rozkaz.

Piach powoli nasiąkał krwią, mareńska armia cofała się przed armią związku środkowowschodniego, a dokładnie przed ich działami anty-tytanowymi. Violet nie wiedziała jak one działają, z resztą nie musiała, ta wiedza na razie nie była jej potrzebna. Dowiedziałaby się, gdyby ktoś jej kazał się dowiedzieć.
Ale na razie miała za zadanie zabić wroga.

Rzuciła nożem przed siebie, celując w niegdyś bijące serce mężczyzny w średnim wieku. Być może ów mężczyzna miał powitać na świecie dwie córki, jednak nie zobaczy ich na ziemi.
Podeszła do mężczyzny, biorąc do ręki ostrze, ciemne od krwi.

Uniosła wzrok, wpatrując się w statek powietrzy. Przybyli.
Generał Magath wyraźnie powiedział, że jak oni się pojawiają, to Violet w tym momencie kończyła swoje zadanie, bo nie ważne jak by się ktoś starał, nikt z tytanami nie wygra. Odwróciwiszy wzrok, pobiegła w stronę dołu, rzucając za siebie nożem. Dała susa w dół, a kiedy się wyprostowała, wszystko wookoło zmieniło kolor.

Niebo pękło, pozwalając błyskawicom zrównać z ziemią wszystko, co otoczało Fort Slava. Dziewczyna wbiła przed siebie wzrok, mając nadzieję — chcąc mieć nadzieję, że ogląda wschód słońca.

VIRENT VIOLAE                attack on titan. Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ