𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐍𝐈𝐍𝐄 | goodbye, forever

19 3 0
                                    

SIEDEM LAT WCZEŚNIEJ

Violet uparcie wpatrywała się w drewnianą podłogę. Instynkt podpowiadał jej, by lepiej nie podnosiła wzroku, bo mogłaby za to oberwać.

Dom Marszałka mareńskiej armii był największym budynkiem, jaki dziewczynka kiedykolwiek widziała. Naliczyła się czterech pięter, dziesięciu pokojówek, mnóstwo wypolerowanych mebli i obrazów.

Wyjątkowo została ubrana odświętnie. Nie miała na sobie mundurka, który z resztą był o dwa rozmiary za duży, dostała błękitną sukienkę oraz granatowy płaszczyk. Włosy miała uczesane w dwa warkocze, które udało jej się zaplątać samemu.

Do jej uszu dotarły dźwięki kłótni. Jej opiekun pewnie kłócił się z Marszałkiem, wiedziała, że o nią chodzi. Twarz mimo wszystko miała zastygniętą w bezruchu, kiedy tak stała na korytarzu, nie mając odwagi by kiwnąć palcem.

Kiedy minęła godzina, z pokoju wyszedł marszałek i kapitan, oboje ubrani w białe mundury, schludnie wyglądając. Violet wreszcie podniosła wzrok, salutując.

— To ty jesteś tą niebezpieczną bronią, czyż nie? Ah, Gilbert, na treningu wydawała się taka potężna, a teraz to małe dziewczę wygląda, jakby nigdy muchy nie skrzywdziło.

— To próbowałem panu przekazać — oznajmił cichym głosem kapitan, marszcząc lekko brwi.
Kiedy spojrzał na Violet, jego oczy złagodniały.

— Mówią, że jesteś zabójczo skuteczna — Marszałek zwrócił się w stronę dziewczynki, uśmiechając się lekko. Jasnowłosa patrzyła się na niego swoim pustym spojrzeniem i kiwnęła głową. — To bardzo dobrze.

— Nie możemy jej wysłać na front. Co się stanie ze stosunkami dyplomatycznymi Mare, kiedy się o tym dowiedzą?

— O to się nie martw. Przecież nikt nie ubije dojnej krowy — Marszałek uśmiechnął się pod nosem. — Jeżeli będą z niej zyski, nie trzeba będzie się martwić o żadne stosunki.

xxx

Wszędzie był dym. Wypełniał płuca, wkradał się do oczu i zapełniał buzię. Niebo pękło niczym szklana filiżanka zepchnięta ze stołu.
Budynki zamieniły się w pogniecione kartki papieru, w zbijane doniczki, w których ktoś kiedyś hodował uczucia.

Wiał lekki wiatr. Ziemia zamieniła się w szkarłatne jezioro krwi. Jak kruche było ludzkie życie — możne je zniszczyć w tyle rozmaitych sposobów.

Całe rodziny, zapuszczające tu korzenie od stuleci, w ułamku sekundy zamieniły się w przeszłość.

Miliardy niewypowiedzianych słów, miliardy uderzeń serca, miliardy kłótni, które nigdy się nie odbędą. Miliardy, miliony, tysiące czy nawet jedna? Jaki jest sens podawania liczby ofiar, skoro to tylko numer? Skoro to tylko ilość, a nie zniszczony uśmiech, myśl przerwana w połowie albo kropla łzy, który nie spadła z policzka na podłogę?

Panowała grobowa cisza.

Poczuła jak jej ciało jest rozszarpywane na strzępy. Głos wyrwał się z jej gardła jak strzała, przebijając ciszę jak ciało. Ręka dziewczyny drgnęła, a ona powoli zaczynała rozumieć swoje położenie. Próbowała zsunąć z siebie przyduszający ciężar, ale nie miała siły.

VIRENT VIOLAE                attack on titan. Where stories live. Discover now