𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐓𝐖𝐎 | a weapon.

51 8 5
                                    

Słońce powoli wychylało się zza morza a tafla wody odbijała światło, migocząc jak tysiące kryształków. Wojsko zatrzymało się na jeden dzień w mieście niedaleko Liberio — mieszkańcy tutaj wydawali się mnie strapieni.

Może to przez śliczną pogodę, może przez fakt, że Mare wygrało kolejną wojnę. W każdym razie, ludzie leniwie snuli się po ulicach, ciesząc się światłem słonecznym i gadając o nieistotnych dla wszechświata rzeczach.

Violet siedziała na murku, powoli przeżuwając bułkę, obserwując jak żołnierze Mare prowadzą na statek dezerterów i żołdaków wroga.

Trochę dziwnie było siedzieć w ciszy. Przyzwyczaiła się do eksplozji, wrzasków, wystrzałów. Za każdym razem kiedy zawiał mocniejszy wiatr, rozglądała się uważnie.

Po dłuższej chwili zeszła z murku, otrzepując z siebie okruszki, po czym ruszyła do najbliższego skupiska ludzi.

xxx

Wszystkie pielęgniarki były zaaferowane rannymi żołnierzami — absolutnie wszystkie krzątały się miedzy łóżkami, wykrzykując do siebie polecenia. Wojsko Mare postawiło pare namiotów, pod którymi wciśnięto grupę poszkodowanych. Violet odrazu zauważyła, że jeżeli ktoś się rozchoruje, w przeciągu paru dni będą tu mieli kolejną epidemię.

Jasnowłosa rozejrzała się dookoła, szukając znajomych twarzy. Miała nadzieję, że znajdzie tu kogoś z oddziału Wojowników Mare, albo Generała Magath'a, jednak prawie wszyscy ją ignorowali, zajęci bardziej pilnymi sprawami.

Dziewczyna wyglądała jak zagubiony baranek.
W pewnym momencie zatrzymała się w miejscu, trącana przez sfrustrowane pielęgniarki, rozgadanych żołnierzy — tak jakby w życiu codziennym była niewidzialna.
Jak gdyby tylko na wojnie pełniła istotną funkcję. Wojna istniała dzięki niej, a ona dzięki wojnie.

W pewnym momencie ktoś złapał ją za ramię.
Violet instynktownie podniosła rękę, obróciła się na pięcie i uderzyła przeciwnika w brzuch.

— Spokojnie, już nie jesteśmy na froncie. — jasnowłosy mężczyzna w porę się odsunął, unikając bolesnego ciosu. Poprawił okulary na nosie i uśmiechnął się lekko. — Dobrze, że nie miałaś w ręce broni, pewnie bym już leżał martwy.

Violet szybko się wyprostowała, by zasalutować. Omalże nie uderzyła posiadacza Tytana Zwierzęcego, jednego z najważniejszych Wojowników Mare. Nawet jeżeli to samo było ryzykowane, to gdyby na jego miejscu był któryś z generałów...

— Dawno się nie widzieliśmy Violet.

— Cztery lata, dwa miesiące, trzy dni i dwadzieścia godzin. — odparła Violet, poprawiając swój mundur.

— Tak za mną tęskniłaś, że odliczałaś każdą minutę do naszego spotkania? — uśmiech Zeke'a stał się jeszcze szerszy.

— Nie. — odparła, ostudzając zapał mężczyzny. — A powinnam? — dodała szybko, jakby obawiając się, że zapomniała wykonać jakiegoś zadania.

— Oczywiście, że nie. Droczę się z tobą.

Violet zmarszczyła brwi, rozglądając się dookoła.

— Nie było Cię na spotkaniu, Calvi nie był zadowolony.

—Przepraszam, nie wpuścili mnie. Dostałam rozkaz, że mam czekać na zewnątrz, póki spotkanie się nie skończy. Czekałam dwie godziny, a potem zostałam oddelegowana.

— Sporo Cię ominęło. Dowództwo jest za tym, by kontynuować misję ataku na Paradis. — oznajmił Zeke, wyjmując papierosa i wkładając go do ust.

Violet zatrzymała się, patrząc na niego swoimi niebieskimi oczyma. Bez wyrazu, nic nie mogło pomóc w odgadnięciu, o czym w tym momencie myślała. — Nadal robisz tą upiorną minę, jak się nad czymś zastanawiasz?

— Wracasz na Paradis? — zapytała cicho.

— Tego jeszcze nie wiadomo na pewno. — oznajmił blondyn, zaciągając się papierosem.
Dym kojarzył się dziewczynie z zapachem bomb. Zamrugała parę razy, ale się nie odsunęła. — Został mi ostatni rok. Chciałbym wykorzystać go do zrobienia czegoś szlachetnego. Armia Mare za chwilę już nie będzie taka potężna. Potrzebujemy nowej broni, albo większego terytorium.

Violet popatrzyła się na niego przez chwilę, dając chwilę by zrozumieć sens jego słów.

— Nowej broni? Nie jestem już potrzeba? — zapytała, a jej głos zabłąkał się gdzieś w środku, tracąc pewność siebie, jakby sama dziewczyna obawiała się odpowiedzi.

Zeke przez chwilę stał zamyślony, paląc w ciszy papierosa. Pod przenikliwym wzrokiem jasnowłosej trudno było skupić myśli.

— Nie. Na pewno jeszcze się przydasz. Gdy zacznie się kolejna wojna.

— Generał Magath powiedział, że zawsze będzie można mnie sprzedać, bym służyła innemu kraju.

— Wtedy nie byłabyś lojalna tylko wobec Mare, prawda? — Violet ucichła, posłusznie kiwając głową. Spojrzała w stronę morza, a jej twarz pozostała zastygnięta w jednym wyrazie, nie okazującymi cienia emocji.

— O piętnastej rusza pociąg do Liberio. Przepuszczam, że niektórzy będą głośno świętowali. — Zeke rzucił papierosa na ziemię i wgniótł do w ziemię. — Nie zapomnij o bagażu. — pożegnał się i powoli odszedł w swoją stronę.

Dziewczyna przez chwilę stała sama, przekonana, że dostanie jakiś rozkaz. Mogła się zgłosić do pomocy przy ratowaniu rannych, albo od razu skierować się do dowództwa.

Jednak mimo wszystko, bez rozkazów, działała jak dzikie zwierzę bez smyczy. Instynktownie, kierując się naukami, które brutalnie jej wpajano od urodzenia. Jako broń, nadawała się do jednej czynności — niszczenia. Z obawy przed sprawianiem kłopotów, dziewczyna skierowała się od razu na peron.

Oups ! Cette image n'est pas conforme à nos directives de contenu. Afin de continuer la publication, veuillez la retirer ou télécharger une autre image.
VIRENT VIOLAE                attack on titan. Où les histoires vivent. Découvrez maintenant