∆16. Coraz bliżej święta 🌲❄️

75 8 0
                                    

Spotkanie z watahą poszło lepiej niż myślałem. Dowiedziałem się kilku nowych rzeczy. Głównie o nich. Mieszkali w Wodogrzmotach od prawie dwóch lat. I mniej więcej od tego czasu się znają. Andrew podróżował samotnie, nie mając gdzie zagrzać na dłużej. Tak jak ja nie radził sobie w nowej rzeczywistości wilka i wszystkiego uczył się po drodze.
Gdzieś w Vegas spotkał Corry'ego. Umiał już wtedy znacznie więcej niż ja i z dobroci serca, choć ja podejrzewam też, że z przegranej w karty, zabrał ze sobą blondyna i nauczył go tego co wiedział.
W podobny sposób poznali Hayd'a, ale w przeciwieństwie do nich, był już doświadczonym wilkołakiem. Mieszkał samotnie w lesie, jako leśniczy. Była to dobra przykrywka, choć skoro był doświadczony, nie miał takiego problemu z ukrywaniem się. Podobno Hayd miał kiedyś rodzinę, też wilkołaków, ale jakiś szaleniec podający się za łowcę bestii ich zabił. A jeśli chodzi o Jade i Amayę to, w co trudno uwierzyć po ich różnym wyglądzie, są siostrami. Właściwie sierotami, bo ich rodzice zginęli w wypadku, gdy były małe, a urodziły się wilkołakami, więc od samego początku musiały się z tym mierzyć.
Teraz, gdy już lepiej ich poznałem czuję do nich większą sympatię i może też lekkie współczucie. Nie mieli łatwego życia.
Ale, co było to minęło, jak powiedział Andrew na koniec swojej historii.
Umówiliśmy się, że będę wpadać do nich co tydzień. Musiałem to jakoś pogodzić z  projektem i pracą u Wendy. Nawet całkiem mi to idzie i przyznam, że od dawna nie czułem się tak dobrze zorganizowany.
Ostatnio dzieje się sporo, a będzie jeszcze więcej, bo zbliżają się święta. Trochę mi przykro, że nie mogę ich spędzić z rodzicami i Mabel, ale tutaj mam wujków, no i Billa.
Między nami układa się dobrze, choć czuję dziwne napięcie od tego, co się stało nad jeziorem. Ja chyba naprawdę zamierzałem… Nie, nie chcę tego kończyć. Na samą myśl płonie mi twarz.
Nie wiem do końca, co do niego czuję, ale mam pewność, że to więcej niż przyjaźń. Pytanie tylko, co on czuje do mnie?
Boję się o tym myśleć. Czasami wolałbym nawet, by wróciły czasy, kiedy był demonem. Łatwiej było mi go nienawidzić. Te wszystkie uczucia są dla mnie za trudne.
Ale na chwilę obecną nie mam czasu nad nimi rozmyślać. W Chacie Tajemnic trwają wielkie przygotowania do Bożego Narodzenia. Co z tego, że to dopiero za dwa tygodnie. Wszyscy czują już świąteczny klimat.
- Sosenko, co to w ogóle jest to Boże Narodzenie? - pyta mnie któregoś dnia Bill, gdy Stanek daje nam listę i wysyła na przedświąteczne zakupy.
Tłumaczę mu całą istotę święta w drodze do miasteczka.
- I ludzie obwieszają martwe sosenki badziewnymi ozdóbkami? - krzywi się z niesmakiem. - To bez sensu.
- To tradycja - tłumaczę.
- Jak ten wasz Śmienty Wikołaj?
- Święty Mikołaj - poprawiam go. - Tak, ale to tylko bajka dla dzieci. Tak naprawdę dorośli kupują prezenty, ale mówią, że Mikołaj je przyniósł.
- Czyli okłamujecie dzieci? - oburza się.
- Nie… No w sumie tak, ale nie robimy tego ze złośliwości. Pozwalamy im wierzyć, że istnieje magia i dajemy przykład bycia dobrym. Święty Mikołaj daje prezenty z dobroci serca, no i też tylko grzecznym dzieciom.
- Jak dla mnie to szantaż. Bądź grzeczny, bo nie dostaniesz zabawki - udaje surowy ton. - Głupie te wasze święta - podsumowuje.
Pozwalam mu tak myśleć, bo wiem, że zmieni zdanie jak tylko zobaczy co dzieje się w miasteczku, a później dowie się, że będzie dużo jedzenia. A jedzenie to chyba jego największe i jedyne hobby.
Resztę drogi idziemy w ciszy, wcale krępującej. Lubię te momenty, gdy jesteśmy sami i milczymy. Pomijając, że moje uszy choć na chwilę mogą odpocząć od jego ciągłej paplaniny. Przy nim czuję się swobodnie. Jedynie te momenty napięcia są niezręczne. Ale teraz jest dobrze, jesteśmy przyjaciółmi, dwoma kumplami idącymi do miasteczka kupić wszystko ze świątecznej listy.
Wreszcie docieramy do celu. Najpierw idziemy do sklepu z ozdobami. Lampki choinkowe się poprzepalały, gdy Ford ostatnio używał ich do jakiegoś eksperymentu i trzeba kupić nowe. Przy okazji zaglądamy na dział z bombkami i wtedy też skorupa niechęci Billa do Bożego Narodzenia pęka.
Chłopak ciągnie mnie za sobą i pokazuje na każdą ozdobę. Widzę jak zachwyt bije mu z twarzy. Sądziłem, że oszaleje na widok świątecznych potraw, ale nie narzekam. Przynajmniej do czasu, aż Bill nie nazbiera do koszyka całej półki złotych bombek z reniferami.
- Bill, nie potrzebujemy ich aż tyle - odkładam paczki z ozdobami. Zostawiam tylko jedną, w zupełności wystarczy.
- To może jeszcze ten dziwny sznur z sosenkami? - podsuwa mi pod nos łańcuch z koralikami w kształcie choinek.
- Ech, no dobrze, ale tylko to. Musimy jeszcze kupić inne rzeczy z listy - tłumaczę jak dziecku.
Idziemy do kolejnego sklepu, spożywczego i dopiero tam zaczyna się horror. Mnóstwo ludzi z wózkami wypełnionymi po brzegi, przepychają się w kolejkach do kasy. Jakaś stara baba drze się na młodszą, że ma jej oddać sos żurawinowy. A w innym miejscu grupka ludzi oblęża stoisko mięsne i licytują się o to, kto weźmie największego kurczaka.
Jakby jedzenia nie widzieli.
Z niechęcią zapuszczam się w to kłębowisko, pilnując by mieć przy sobie Billa. To dziwne, ale z nim czuję się jakoś tak bezpieczniej.
Jakoś udaje nam się zrobić te zakupy bez awantur z innymi klientami. Jedynie Bill ubłagał mnie o paczkę żelków i czipsy.
Obładowani torbami wychodzimy na zewnątrz i jak na zawołanie białe płatki zaczynają spadać z nieba.
- Aaa, co to jest? - Bill jest przestraszony. Ucieka z powrotem do środka.
Zaczynam się śmiać z jego reakcji i idę po niego.
- Spokojnie, to tylko śnieg, zamrożona woda - mówię.
Bill niepewnie wychodzi ze mną i obserwuje spadające płatki. Korzystając z okazji łapię jeden i pokazuję mu z bliska.
- Łał - wyrywa mu się.
Pokazuję mu jeszcze jeden i tłumaczę, że każdy płatek śniegu jest inny choć z daleka wydaje się wyglądać tak samo.
- To tak jak ludzie - mówi.
Zaskakuje mnie tym, ale nie mogę odmówić mu słuszności. Jestem nawet dumny z jego spostrzegawczości i tego, że stara się pojąć ten świat. Może jednak zamienienie go w człowieka było dobrym posunięciem.
Bill przygląda się opadowi jeszcze przez chwilę. Niespieszno nam do Chaty więc proponuję byśmy pospacerowali po miasteczku. Chłopak ochoczo się zgadza. Wodogrzmoty zamieniają się powoli w krainę Świętego Mikołaja. Na lampach zawieszono świetliste ozdoby w kształcie gwiazdy, a w rynku stoi przystrojona choinka. Panuje też tam spory gwar ze względu na kiermasz bożonarodzeniowy. Stoiska z ręcznie malowanymi ozdobami, grzańce, gorąca czekolada. Decyduję się kupić to ostatnie dla nas. Bill parzy się w język zanim zdążę go ostrzec. Ale to nie przeszkadza mu w pochłonięciu napoju w kilka minut, podczas gdy ja nadal go sączę.
- O, a to co? - pyta podchodząc do jednego ze stoisk.
- Jemioła mój drogi - odzywa się staruszka, która tu sprzedaje.
- A po co ona? Do jedzenia? - ciekawi się.
- Nie, tego się nie je. To taka dekoracja, którą wiesza się. Można potem zaciągnąć tam jakąś ładną panienkę i skraść jej buziaka - staruszka mruga do niego.
Bill przenosi na mnie zdezorientowane spojrzenie.
- Jest taka tradycja całowania się pod jemiołą - mówię.
Oczy chłopaka nagle się rozjaśniają.
- Kupmy to, proszę - błaga mnie.
Patrzę na listę. Nic nie ma o jemiole. Czy w ogóle wujkowie używali jej w poprzednich latach? Nigdy jakoś tego nie zauważyłem. W sumie po co dwóm starym facetom jemioła? Ale może tym razem zrobimy inaczej. Słyszałem, że jemioła ma swoje magiczne właściwości. Warto by to sprawdzić.
- Dobrze. Poproszę dwa pęczki - zwracam się do kobiety.
Nie wiem dlaczego tak bardzo zależy na tym Billowi, ale niech będzie. Może w tym odnajdzie ducha świąt.

Wracamy do Chaty i wciąż nie przestaje padać. Jeśli tak dalej pójdzie, to za chwilę będziemy brnąć w zaspie.
Bill nie przestaje się zachwycać śniegiem. Mi zresztą też się podoba. Przy nim zaczynam doceniać te wszystkie proste rzeczy i cieszyć się nimi.
- A co z wilkami? - pyta nagle chłopak.
- Co? - odpieram.
- No, może zaprosimy ich na święta.
No, teraz to dopiero mnie zdziwił. Przecież on im nie ufa.
- Co ty kombinujesz? - pytam wprost.
- Nic, przysięgam. Tylko, że tak jakoś mi się przykro zrobiło. Nie mają rodzin, mieszkają w lesie. Czy oni w ogóle gdziekolwiek wychodzą? Poza tym chyba zaczynam ich lubić - przyznaje.
Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Ale ma trochę racji. Warto by sprawdzić jak ma się wataha. Dotąd myślałem, że radzą sobie świetnie. Nigdy nie wziąłem pod uwagę, że mimo, iż są razem, to mogą czuć się samotni.
- Porozmawiam z wujkami i pójdziemy ich odwiedzić. Jeśli będzie dobrze, to zaproszę ich do nas - postanawiam.
Mimo to, do końca drogi do domu rozmyślam nad tym. Mi również ich żal, ale boję się, że wujkowie nie będą temu tak przychylni. A z kolei wataha może poczuć się urażona.
Zamierzam porozmawiać z wujkami jak tylko wrócimy, ale gdy docieramy co innego zajmuje moją uwagę.
Wchodzimy do środka.
- Już jesteśmy - wołam od progu.
Zdejmujemy kurtki i idziemy do kuchni z zakupami.
Gdy tylko wchodzę do pomieszczenia, puszczam torby na podłogę, nie dbając o to, że coś mogło się potłuc.
- Mabel?!

SOSNY W PEŁNI | [Billdip]Where stories live. Discover now