∆21. Tysiąc razy lepiej 🌕✨

47 5 0
                                    

To niesamowite!
To na co patrzę… to nie jest już nasz pokój. Drzwi otwierają się na otwartą przestrzeń. Jest ciemne niebo, usiane milionem gwiazd. Przede mną skrawek czegoś, co odbija światło. Czy to nasze jezioro?
Tak, to znajome miejsce. Wszędzie są sosny i trawa, a na środku polany leży jakiś materiał. Czy to koc? I jak to możliwe, że nie ma śniegu? I w ogóle co to robi w naszym pokoju? Czy to jakiś inny wymiar?
Dochodzi mnie cichy śmiech Billa.
- Nie, to tylko miraż - tłumaczy. - Podoba się?
Odruchowo przytakuję. Nie muszę pytać jak to zrobił. Jednak jestem pod wrażeniem, nie sądziłem, że jego magia jest w stanie wyczarować coś takiego. Może jest potężniejszy niż sądziłem. Ale nie boję się go. Wiem, że nic mi nie zrobi.
Mimo to, zaczynam lekko się denerwować. To chyba oczywiste po co zrobił ten cały miraż.
- To, co robimy? - pytam, udając głupka.
- Sam dobrze wiesz - odpowiada z szelmowskim uśmiechem.
Bierze moją dłoń i prowadzi do koca. Siadamy. I co teraz? Będziemy patrzeć na gwiazdy?
Bill kładzie się i spogląda w niebo. Robię to samo.
- Uwielbiam to - wzdycha.
- Co takiego?
- Bycie tu, jako człowiek. Nie sądziłem, że życie może być takie fajne - wyznaje.
- Cieszę się, że ci się podoba - odpowiadam szczerze usatysfakcjonowany, że udało mi się go przekonać do człowieczeństwa.
- Tylko, jest jedna rzecz, której brakuje mi do pełni szczęścia - dodaje.
- Mianowicie? - Tym razem naprawdę nie mam pojęcia.
- Ciebie - odpowiada z nieśmiałym uśmiechem.
W pierwszej chwili nie dociera do mnie sens jego wyznania, by w kolejnej uderzyć mocno w moje serce, które na moment zamiera.
Mnie? Potrzebuje mnie do szczęścia? Czy to wyznanie miłości?
Bill kiwa lekko głową, nachyla się nade mną i całuje. Momentalnie cały mięknę.
Nigdy nie pomyślałbym, że coś tak bardzo mnie uszczęśliwi. Nie marzyłem o wielkiej miłości, nie liczyłem, że ktokolwiek choćby na mnie spojrzy. A tymczasem mój największy wróg okazał się tym, na kogo nieświadomie czekałem. W tym momencie przepełnia mnie ogromna wdzięczność, za wszystko, co doprowadziło nas do tego miejsca.
- Wiesz, ja ciebie też potrzebuję - wyznaję w przerwie między pocałunkami.
- Wiem - odpowiada przekonany, jakby słyszał to już wcześniej. No tak, przecież czyta w moich myślach.
Automatycznie przypominam sobie, o co niemo błagałem go przez tych kilka dni i jak na zawołanie Bill przejmuje inicjatywę. Cieszę się, że nie muszę nic mówić. To takie krępujące prosić o dotyk.
Bill popycha mnie lekko na koc. Posłusznie kładę się, czując jak tańczą motyle w moim brzuchu.
Wiemy już co robić, nasze ruchy są pewniejsze, umocnione o świadomość, że oboje czujemy to samo.
To sprawia, że jest tysiąc razy lepiej niż za pierwszym razem. Nasze uczucia dodają temu więcej magii, tak, że chyba nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze, jak teraz.
Chciałbym już czuć tak na zawsze, i być z Billem do końca świata.

Mimo panującej wokół nas ciemnej nocy, nie czuję chłodu. Leżymy na kocu, prawie nadzy i obserwujemy gwiazdy. Emocje już trochę opadły i teraz czuję spokojną błogość. Tylko niewielkim skrawkiem umysłu pamiętam, że to tylko miraż. Ale pomaga mi to czuć się bezpiecznie. Co innego, gdybyśmy naprawdę byli w lesie, nad jeziorem. Niby teraz żyjemy w przyjaźni z watahą, ale prócz nich są też inne stwory. Pomijając, że chyba zapadłbym się pod ziemię, gdyby któreś z nich akurat tamtędy przechodziło i zobaczyło nas w jednoznacznej sytuacji.
Przymykam oczy ciesząc się, że tak się nie zdarzy.
Czuję jak Bill unosi się lekko. Całuje mnie. Odwzajemniam to. Czyżby szykowała się druga runda?
- Mówisz i masz - mruczy przy moim uchu, a przeze mnie przebiega dreszcz.
Zanim jednak zdąży do czegokolwiek dojść, dobiega nas szelest. Jakby ktoś szedł po ściółce z suchych igieł.
Z niepokojem odrywam się od Billa.
- Co to było?
Na chwilę zapominam, że tak naprawdę jesteśmy w naszym pokoju.
- Spokojnie, to pewnie tylko wujkowie na dole - wnioskuje chłopak.
Wracamy do przerwanych czynności. Nie na długo jednak, bo szelest powtarza się i jest głośniejszy. Jakby ktoś zbliżał się do nas.
Nie czekam na nic. Ubieram się, w obawie, że zaraz któryś wejdzie i zastanie nas w tej sytuacji. A jeszcze nic im nie mówiłem. Nie mają pojęcia co jest między mną a Billem. To byłby dla nich szok.
- Usuń miraż - proszę chłopaka.
Bill już ma to zrobić, gdy nagle zamiera.
- Co jest? - pytam.
Bez słowa wskazuje na coś przed sobą. Jakiś czarny, ruchomy kształt. Czy to człowiek? Może ktoś z watahy. Ale… jak to możliwe? Przecież to miraż.
- Widzi nas? - szepczę.
- Chyba nie. To tylko iluzja.
- Ty ją tworzysz. Zrobiłeś to specjalnie? - wysnuwam wniosek.
- Nie, po co miałbym? - oburza się.
Właśnie! Po co miałby tworzyć iluzję jakiegoś człowieka?
- Raczej jest to wspomnienie. Iluzję stworzyłem w oparciu o to, co wcześniej widziałem. Tyle, że nie pamiętam tego.
Patrzymy jak postać idzie w stronę chaty wilków. Przed wejściem w gęstwinę ogląda się za siebie, a wzrok kieruje wprost na nas. Na sekundę zamieram, ale człowiek mnie nie widzi. Jest zamaskowany, więc nie mogę zobaczyć kim on jest. Czy to ktoś z watahy?
Zanim zdążę to przemyśleć zrywam się z koca i idę za nim.
- Co ty robisz? - Bill dogania mnie.
- Jak to co? Sprawdzam gdzie idzie. A jeśli to jakiś złodziej chce okraść wilki? Albo coś im zrobić? Albo po prostu to ktoś z nich? Nie jesteś ciekawy co się wydarzy?
Wiem, że jest, widzę to w jego oczach. Już nie protestuje i idzie za mną.
Śledzimy tajemniczego człowieka i wcale nie dziwimy się gdy jego celem okazuje się chata wilkołaków.
Gość, bo podejrzewam że to mężczyzna, wydaje się być spokojny i swobodny. Nic nie wskazuje na to, by coś knuł. Chyba faktycznie jest to któreś z watahy. Ale kto? Andrew? Corry? Hayd?
Obserwujemy jak podchodzi do drzwi i co dziwne… puka? Natychmiast wnioskuję, że gdyby był to ktoś z watahy, to nie pukałby do własnego domu. Czyli mają gościa.
Drzwi otwierają się i staje w nich sam alfa. Próbujemy dosłyszeć, co mówi, ale nic z tego. Zaraz potem zaprasza zamaskowanego do środka. Bardzo ciekawi mnie, co teraz się stanie, ale wciąż boję się, że nas zobaczą. Rezygnujemy z Billem i czekamy na zewnątrz.

Około pół godziny później człowiek wychodzi. Oddala się od chaty tą samą drogą, którą przyszedł. Już nie ma sensu go śledzić.
- Dobra, usuń miraż. Już nic się nie dowiemy - mówię zrezygnowany.
Bill wykonuje polecenie i po chwili znów jesteśmy w sypialni, choć tak naprawdę cały czas tu byliśmy.
Siadam na łóżku i pogrążam się w myślach, nie potrafiąc odpuścić sobie ciekawości.
Cipher próbuje znów zainicjować zbliżenie, ale jestem zbyt przejęty, by myśleć teraz o Tych rzeczach.
Chłopak daje w końcu za wygraną i razem próbujemy wymyślić, kim był tamten człowiek i po co był u watahy.

SOSNY W PEŁNI | [Billdip]Where stories live. Discover now