~epilogue~

581 31 79
                                    

~James Potter~

Kawałkiem kredy narysowałem kolejną kreskę na ścianie oraz serce. Kolejny miesiąc bez niego. To będzie już... Dziewięćdziesiąty szósty miesiąc bez Regulusa. Osiem długich lat bez najważniejszej osoby w moim życiu i osiem lat za kratami azkabanu. Wyjrzałem przez kraty w otworze przypominającym okno. Słońce zaczęło właśnie budzić sie do życia, uświadamiając mnie, że musze żyć kolejny dzień w tej zimnej celi otoczony przez śmierciożerców.
Wraz z świtem dementorzy robili obchód po wszystkich celach, dzisiaj było nie inaczej. W mojej celi zapanował jeszcze większy chłód, a ja nie mając sił się przeciwstawić podszedłem do krat i pozwoliłem dementorowi pożywić sie mną.

Upadłem na zimną posadzkę i skuliłem się. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Wplatałem palce w moje za długie ciemne włosy i zaniosłem się histerycznym płaczem. W kółko szlochałem i powtarzałem najpiękniejsze słowo na świecie- Regulus. Regulus, który odszedł z tego świata by go uratować. Zginął beze mnie, a ja muszę gnić w celi za to co zrobiłem tej pierdolonej Malfoy.

-Przepraszam Regulusie- wyszperałem pomiędzy szlochem a łapczywym braniem powietrza.

W głowie pojawił mi sie jego głos, który pomimo tylu lat pamiętałem dokładnie. Tak samo dokładnie pamiętam jego wygląd, każda doskonałość. Nie ważne kiedy ale zawsze powiem jak wyglądał i idealnie opisze jego głos. Lekki do słuchania, stanowczy i wyrozumiały zarazem. Pomieszany jak sam Reg... Mój ukochany Reg...

Ściągnąłem rękę w pięść i z całej siły uderzyłem w posadzkę.

-Gdyby nie ta pierdolona Ivey- wycedziłem podnosząc się z ziemi.

-Daj spokój, Potter- odezwał sie brat wyżej wymienionej kurwy.

-Oh stul pysk, Blondi- odpowiedziałem- Idź do diabła!

-Ty również!- pokazałem mu środkowy palec.

Usiadłem pod ścianą i wziąłem do ręki jedyna rzecz jaką nigdy mi nie zabrano, głównie dzięki Dumbledorowi. Był to list od Regulusa Blacka. Otworzyłem go i zacząłem czytać.

Drogi Jamesie Potterze

Skoro to czytasz to najprawdopodobniej niestety nie żyje albo właśnie opowiadam ci o wspaniałej misji powierzonej mi przez Ivey.
Chociaż sam szczerze wątpię w to drugie. To misja samobójcza. Chce ci podziękować.
Podziękować za każdą chwilę spędzoną razem, za każdy twój uśmiech i śmiech. Chociaż mnie już nie ma fizycznie to wiedz, że zawsze będę w twoim sercu. Żyj najlepszym życiem jakim tylko dasz rade, ukochany.
Wybacz, że o niczym ci nie powiedziałem ale nie mogłem ciebie narażać ani tym bardziej pozwolić ci, żebyś przekonał mnie żebym nie wykonał tej misji. Mam nadzieje, że w momencie w którym to czytasz świat jest wolny od Voldemorta, a ty wraz z Syriusze i Remusem opijacie to.

Kocham Cię, Jamesie Flamoncie Potterze i zawszę będę nawet pomimo śmierci. Będę na ciebie czekał w kolejnym życiu.

Na zawsze Twój, Regulus Black.

Ps. Dbaj o Syriusza, proszę

Szkoda, że Regulus nie zdawał sobie sprawy, że cokolwiek zrobił sie nie sprawdziło. Bynajmniej nie tak jak chciał. Chyba. Nie wiem sam co on chciał zrobić. Voldemort umarł parę tygodni po śmierci Regulusa i to z rąk Dumbledora. Nie widziałem tego w przeciwieństwie do Syriusza, który był obecny podczas walki i zginął. Odszedł jak swój brat, a ja nie byłem w stanie pomóc bo siedziałem tutaj. Remus po śmierci swojego chłopaka, odebrał sobie życie. Wiec z wspaniałej drużyny Huncwotów zostałem tylko ja i pierdolony Glizdogon, który był parę cel ode mnie.

Starannie złożyłem list i odłożyłem go na podłogę. W celi zaczęło robić sie co raz zimniej. Dementor wracał z patrolu. To moja szansa.

Podszedłem do krat i zacząłem w nie walić przy okazji przypominając sobie wszystkie szczęśliwe chwilę. Dementor zwrócił na mnie uwagę i podleciał do mnie. Zaczął wysysać ze mnie szczęście. Jednak był na tyle daleko by nie pozbawić mnie duszy. Doskonale wiedział, że jak pozbawi mnie duszy to tak jakby mnie zabił. Utracona dusza zachowa sie tak samo jak ta zabita. Czyli trafiłbym do Regulusa. Złapałem dementora do pocałunku. Zimne martwe wargi przylgnęły do moich wysysając ze mnie ostatnią trzymająca mnie przy życiu rzecz- dusze.

Nie trwało to długo, raczej kilka sekund, moje pozbawione duszy ciało opadło na zimną posadzkę, a dusza poleciała na spotkanie z miłością mego życia i nie-życia. Wyruszyłem na spotkanie z przyjaciółmi, tam gdzie będziemy szczęśliwymi, tam gdzie ostatnie lata sie nie wydarzyły, gdzie będziemy po prostu razem na zawsze.
Widziałem już Regulusa, słyszałem jak pyta czemu tak długo musiał na mnie czekać. Poczułem jak łapie go za ręce, a ten przyciąga mnie di pocałunku pełnego tęsknoty i nie opisanego bólu. Obok pojawia się Syriusz i przytula mnie, a Remus ochrzania mnie za zabicie Ivey i nie pacyfistyczne podejście.

Wtedy otworzyłem oczy. Ponownie zobaczyłem te samą zimną i pustą cele. Wciąż żyłem, wciąż miałem duszę i wciąż musiałem męczyć sie na tym świecie sam. Słońce zaczęło wstawać wiec narysowałem kolejną kreskę, świadczącą o tym ile dni minęło od kiedy tu jestem. Minęło dwa tysiące dziewięćset siedemdziesiąt dwa dni. Każdy dzień to była co raz większa katorga nie kończącego się więzienia. Wybacz, Regulusie, w końcu sie zobaczymy, obiecuje ci to.
/***\
[Słów 802]

Nie wiem co powiedzieć...

light in the dark [Jegulus]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz