Rozdział 11

3.9K 439 42
                                    

Megan

Gdybym potrafiła nazwać swój obecny stan nazwałabym go mega kacem. Nigdy jeszcze nie miałam tak by po przebudzeniu nie chciało mi się aż tak bardzo ruszyć. Mój budzik dzwoni a ja mam ochotę rozwalić telefon o ścianę, moja głowa wręcz mnie o to błaga a ciało prosi się o jeszcze więcej snu. 

Jak w amoku poszukuję ręką telefonu i mam zamiar go wyłączyć w cholerę ale nadal nie trafiam na to okropne urządzenie. Za to moja dłoń odnajduje ciepłe i ciężkie ramię, które mnie obejmuje. Dopiero po chwili zastanowienia uświadamiam sobie, że do moich pleców jest ktoś przyklejony. Do mojej głowy napływają wspomnienia a moje oczy otwierają się automatycznie gdy uświadamiam sobie, że jestem w sypialni Connora. 

Cholera co ja miałam wczoraj w głowie by nie wrócić do domu. A tak, alkohol płynął w moich żyłach zamiast krwi. Mogłabym przysiąc, że drinki serwowane przez Caroline smakowały jak owocowe koktajle a nie jak czysta wódka. Boże wypiłam ich chyba z dziesięć i prawdopodobnie nigdy więcej nie ruszę nic co wyjdzie spod ręki rudzielca. 

-Wyłącz to gówno. Jest za wcześnie by wstawać. -Tig mamrocze wprost do mojego ucha zaspanym głosem. Brzmi jakby cierpiał katusze przez to, że ktoś go obudził. 

-Muszę iść do pracy. -mamroczę i staram się nie wzdrygnąć gdy jego dłoń pociera mój brzuch. Dlaczego ja jestem w samej bieliźnie? Staram się przypomnieć cokolwiek ale chyba ostatnim co pamiętam jest to, że mnie rozbierał. Nie dam sobie ręki uciąć, ale chyba do niczego między nami nie doszło. 

-Zrób sobie wolne. - kolejne mamrotanie dociera do mnie a wraz z nim Tig przewraca się na plecy ciągnąc mnie razem ze sobą. 

-Nie mogę. Muszę otworzyć cukiernię. 

-Niech zrobi to ktoś inny. 

-Tylko ja mam klucze. - mówię starając się podnieść. Gdy udaje mi się usiąść zaczyna kręcić mi się w głowie. Łapię rękoma za nią i przymykam na chwilę oczy. -Tig?

-Co znowu?

-Chyba mi niedobrze. -wypalam a on jak porażony piorunem wyskakuje z łóżka po czym stawia mnie w pionie. Ledwie rejestruję, że się poruszamy, bo następne co czuję to zimne płytki pod kolanami. 

Nie pamiętam kiedy ostatnio wymiotowałam ale w tej chwili mam wrażenie, że za chwilę zwrócę wszystkie wnętrzności. Odganiam ręką mężczyznę, który nadal stoi obok mnie i zgarnia mi włosy z twarzy. Jednak przestaje mnie to obchodzić gdy nadchodzi druga fala wymiotów. Chyba właśnie umarłam i wylądowałam w piekle. Mam wrażenie, że to wszystko trwa całą wieczność a wyczerpanie daje o sobie znać gdy moja głowa już nie potrafi utrzymać się w pionie. Opuszczam klapę sedesu i pociągam za spłuczkę tylko po to by uwolnić się od wstrętnego zapachu. Opieram głowę o ramię i jęczę jak zbolały kot. 

-Lepiej?

-Nie. - mamrocze. Tig prawdopodobnie śmieje się ale mam to gdzieś. 

-Chodź umyjesz zęby. -Podciąga mnie w górę na co protestuję razem z moim obolałym ciałem. Staję na równych nogach i uchylam tylko na tyle oczy by widzieć przed sobą umywalkę. Nie prawdopodobne ale w duchu dziękuję temu wielkiemu facetowi za podanie mi szczoteczki wraz z pastą. Nie dość, że czuję strasznego kapcia w ustach to do tego mam wrażenie, że nie dam rady ustać w pionie. Tylko dzięki niemu mi się to udaje. Przytrzymuje mnie jednym ramieniem w tali a drugą ręką pomaga mi chwycić szczoteczkę. -Wyglądasz jak czarownica. - mamrocze na co staram się mu pokazać środkowy palec dłonią którą nadal szoruję zęby. 

-Co już mnie nie chcesz? - pytam gdy wypluwam pastę do umywalki. 

-Tego nie powiedziałem. -Przygładza moje sterczące włosy. - Ale kupie Ci taki czepek na te cholerne kudły. Ciągle wpadają mi do ust. - kolejny raz przygładza moje włosy a ja opieram się o niego. Zadziwiające jak dobrze jest czuć teraz to ciepło od jego ciała. Mimowolnie okręcam głowę i wtulam się nosem w jego szyję. 

Tig  Black Riders MC#7Onde histórias criam vida. Descubra agora