Część 1

14 4 2
                                    

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami była jeszcze jedna góra. I chociaż była największa na świecie, nikt jej nie mógł zobaczyć, bo urosła w ludzkich sercach i głowach. Była niewidzialną górą strachu i niepewności i okryła swoim cieniem dwie wioski. Cień ten sprawił, że mieszkańcy, niegdyś tak otwarci na świat, wyczekujący podróżników opowiadających o nieznanych krainach, z czasem niepostrzeżenie stali się niedostępni i stroniący od przybyszów. Powiadano, że stali się tacy za sprawą wielkiej wody, przed którą mogli się uchronić, ale zasłuchani w opowieści o królewnach, rycerzach i czarodziejach zapomnieli o wszystkim, nawet o sobie, i miast budować tamy, kanały i przepusty, pogrążali się w marzeniach, zaniedbując obowiązki. Wielka woda zabrała im cały dobytek, a wraz z nim spłynęły kolorowe baśnie. Zostało tylko szare błoto i brodzący w nim po kolana ludzie, którzy obwiniali siebie o wszystko.

Tragedia ta skłoniła ich do budowy wielkiego muru, oddzielającego wioski od gór i lasu, skąd przyszła wielka woda. Każda wioska miała więc swój mur z bramą umieszczoną tuż przy moście, który umożliwiał przeprawę przez rzekę dzielącą osady. Była to jedyna droga, którą wymieniano towary, dlatego most był wyjątkowo solidny i okazały. Ciężkie, ogromne bramy, wykute przez kowala, niegdyś zamykano na noc, ale porzucono ten zwyczaj, kiedy okazało się, że nikt w te strony nie zachodzi.

Porzucono marzenia o nieznanych krainach, a zamiast tego ich życie wypełniła praca. Bajki opowiadane dzieciom, niegdyś ubarwione czarodziejami i smokami, mówiły teraz o dziewczynkach gospodyniach oraz chłopcach żniwiarzach i rzemieślnikach. Powiadano, że urody księżniczki do garnka nie można włożyć, a żaden rycerz, choćby najszlachetniejszy, mieczem zboża nie skosi. Stroje kazano nosić proste, bo nie one zdobią człowieka, a patrzeć tam, skąd chleb idzie, a nie wypatrywać jakiegoś bałamuta, który za swe powiastki żąda strawy i noclegu. „Praca jest najważniejsza, a kiedy człowiek pracuje, to nie ma ani czasu, ani ochoty na psujące serce opowieści obłudników" - mawiano.

Z biegiem lat obie wsie stały się samowystarczalne. Jedna, która niegdyś nazywała się Radość, dziś była zwana Kuźnicami, a to z tego powodu, że mieszkali tam sami rzemieślnicy, kowal zaś był z nich najważniejszy. Potrafił jak nikt inny podkuć konia, kawałek żelaza przekuć na lemiesz, a nawet na łyżkę albo nóż. Wszyscy cenili i podziwiali umiejętności tego człowieka, nie pojmując, jakim sposobem potrafi on ujarzmić ogień, tak aby ten posłusznie pomagał mu w pracy. Uchodził zatem kowal za człowieka panującego nad niepojętym i dlatego radzono się go w wielu sprawach, a i powierzono mu nawet udzielanie ślubów, wierząc, że taki ślub uczyni nowożeńców szczęśliwymi. Myślano o nim jak o wielkim magu, ale nikt nie ośmielił się powiedzieć tego głośno, uważano bowiem, że gdzie jest praca, tam nie ma miejsca na magię.

Drugą wieś, zwaną niegdyś Zabawą, przemianowano na Łany, a to z tej racji, że jej mieszkańcy stali się rolnikami i uprawiali wszystko, czego potrzebowali, by przeżyć. Zboże przez nich siane było złote jak królewski skarbiec, a jabłka z ich sadów nawet w najmroźniejszą zimę smakowały tak, jakby przed chwilą zostały zerwane.

Obie wsie były jak bliźnięta, które nie mogą bez siebie żyć. Łany wszystkich żywiły swoimi uprawami, a Kuźnice dostarczały potrzebnych narzędzi, ubrań i wszystkiego, co było niezbędne do codziennego użytku. Ta samodzielność spodobała się ludziom i wkrótce stali się niechętni wizytom obcych. Traktowali ich surowo, nieuprzejmie, aż w końcu podróżnicy, kupcy i inni wędrowcy omijali te dwie wsie z daleka. Powstały nawet legendy na temat Łanów i Kuźnic, ale żadna z nich nie była dlań pochlebna, za to we wszystkich mieszkańcy tych wiosek jawili się jako dziwacy, sobki i samoluby.

Czas biegł powoli, a góra w głowach i sercach mieszkańców zdawała się rosnąć bez końca. Kładła się cieniem na ludzi, ich domy, no i mur. Miał być tylko ochroną przed wielką wodą, ale mimo woli stał się granicą, poza którą nikt nie miał odwagi wyjść. Kiedyś w murze była furtka, przez którą chadzano do lasu na grzyby czy po chrust, ale ją zamurowano. Nawet bartnik przestał drążyć barcie w drzewach i wolał założyć pasiekę przy swojej chacie niż zapuszczać się w las.

Lasu zaczęto się bać. Uchodził on za ciemny, nieprzystępny, wypełniony złymi stworami, tylko czyhającymi na ludzi. Ten, kto by się weń zapuścił, miał już z niego nie wyjść, błądząc do końca życia. A gdyby nawet komuś udało się z niego wyjść, to nic już po takim człowieku, bo niechybnie postradałby rozum ze strachu. Strach budziły też góry panujące nad całą okolicą. Śmiałka, który chciałby wejść na któryś ze szczytów, góry miały zamieniać w sopel lodu albo skałę. Nade wszystko jednak z gór spływała woda, a tej bano się najbardziej. Dni mijały, a lęk był coraz większy - jak góra w sercach i głowach ludzi.


MarniszWhere stories live. Discover now