Część 3

3 2 0
                                    

Pasiecznik przyskoczył do wora, jakby miał dwadzieścia lat mniej. Twarz płonęła mu ciekawością, a ręka drżała tak, że nie mógł chwycić sznura, którym worek był zawiązany. Kiedy już go chwycił, nagle zamarł, jakby przestraszył się zawartości.

- Jak myślisz - wyszeptał - co tam może być? Senex powiedział, że ma na imię Marcin, ale tak się nazywa ludzi. No przecież nie przyniósł nam chyba jakiegoś człowieka?

- Ludzie i zwierzętom czasami nadają ludzkie imiona - rozmyślała równie zaciekawiona żona pasiecznika. - Może to jakiś pies... albo kot?

- No tośmy kupili kota w worku - zmartwił się pasiecznik, ale zaraz zaczął się pocieszać: - Ale przecież niczego nie kupowaliśmy... myśmy to dostali.

- A może to cielę? Jak urośnie, mielibyśmy trochę mleka! Tylko czym my je wykarmimy, jak sami głodni chodzimy...

Kiedy tak pasiecznik wraz z żoną zastanawiali się, co też to może być, worek nagle się przeturlał, sznur sam się rozwiązał, a z wnętrza wygramolił się kilkuletni chłopiec. Rozejrzał się po całej izbie, zatrzymał na chwilę wzrok na oniemiałych pasiecznikach, po czym usiadł przed dogasającym ogniem i utkwił w nim swoje spojrzenie.

Pasiecznikowa, widząc tylko jego zarys, trąciła męża łokciem i z niedowierzaniem, ledwie słyszalnie, zapytała:

- Czy to jest... chłopiec?

Pasiecznik dopiero po dłuższej chwili zdołał odpowiedzieć:

- Tak, oto jest ten, który sprawi, że ludzie będą mnie nazywać Aplanusem... I zrobię wszystko, żeby na to zasłużyć.

Radości nie było końca. Pasiecznik chodził po izbie, jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsca, i rozmyślał nad przyszłością. Zaplanował, że jak tylko zaczną się cieplejsze dni, to choćby jedną ręką odbuduje ule. Miał nadzieję, że chłopiec pomoże mu, ile tylko zdoła, a przy okazji zacznie się uczyć pszczelarstwa i po latach będzie cenionym pasiecznikiem. Wyobrażał sobie, jak to wszyscy przychodzą po miód, a w zamian zostawiają wszelkie dobra - i o biedzie będą mogli zapomnieć. Pasiecznikowa, ze łzami szczęścia w oczach, czasami gładziła chłopca po policzkach i złotych włosach i nie mogła się nadziwić, jaki jest on delikatny i subtelny. Bała się, że chłopak sobie nie poradzi, ale pasiecznik uspokajał ją, zapewniając, że jak tylko wiosna nastanie, ów okrzepnie na świeżym powietrzu i nabierze wigoru.

- Może on z jakiego książęcego rodu? - zapytała kiedyś od niechcenia, ale mąż natychmiast odparł:

- Książęta swoich synów w wielkim bogactwie trzymają i na tułaczkę nie pozwalają. Gdzieżby taki do nas trafił... A zresztą... nieważne, z kogo się zrodził. Ważne, że teraz jest nasz i teraz to nasz syn. - Aż się przeraził własnych słów, ale właśnie wtedy uświadomił sobie, że mają syna.

I tak oboje Marcina traktowali. Jeszcze śnieg nie stopniał, a już go wyprowadzali przed chałupę, by ludziom pokazać swoje szczęście. Zaciekawieni ludzie podchodzili, aby na własne oczy zobaczyć syna pasieczników, a z czasem zaczęli przynosić podarki - tak, że chłopiec i głodny nie chodził, i ubrać się w co miał. Upatrywali w nim następcy pasiecznika i mówili - miodem w przyszłości podarki odpłaci.

Gdy wiosna nastała już w pełni, pasiecznik zaczął przygotowywać słomę i glinę do budowy uli. Zabierał ze sobą Marcina, by ten choć trochę mu pomógł i zobaczył, jak się buduje dom dla pszczół, lecz wnet się okazało, że chłopca wszystko szybko nudzi i jeśli już coś robi, to tylko po swojemu. W ten sposób bardziej przeszkadzał, niż pomagał, a gdy pasiecznik próbował pokazać, jak coś należy zrobić, Marcin irytował się, wszystko zostawiał i uciekał do chałupy. Ulubionym zajęciem chłopca było wpatrywanie się w ogień, a gdy wiosną pasiecznikowa przestała palić w kominku, zamykał się w starej szafie. Potrafił tam siedzieć przez pół dnia, mimo iż za każdym razem coś go strasznie uwierało. Najgorsze jednak było to, że chłopiec nie wypowiedział jeszcze ani jednego słowa. Pasiecznik na początku myślał, że Marcin jest nieśmiały i z czasem się rozgada, ale mijały dni, a z jego ust nie padło ani jedno słowo. Pasiecznikom spędzało to sen z powiek i zachodzili w głowę, co takiego robią źle, że chłopiec tak ich traktuje. Ciągle mieli nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni, ale widzieli, iż z każdym dniem Marcin się od nich oddala. Gdy tylko chcieli czymś zająć chłopca, pokazać mu jakąś nową zabawę, ów po chwili odchodził, zostawiając zrozpaczonych przybranych rodziców.

Pasiecznik coraz częściej myślał o porzuceniu marzeń o następcy, ale wtedy sobie przypominał, co przyrzekał Senexowi. Lecz nade wszystko pokochał chłopca, tak jak i jego żona - oboje już nie wyobrażali sobie życia bez niego. Pewnego wieczoru, gdy chłopiec już spał, pasiecznik zwrócił się do żony:

- Senex mówił, że chłopiec jest z domu, w którym nikt go nie chciał. Nie wiem, co tam przeszedł, ale wygląda na to, że miał nie lepszy żywot niż my. Niestety, nie wiem też, co począć.

- Każdego dnia - powiedziała smutna pasiecznikowa - nasz Marcin jest o krok dalej od nas, a my nawet nie wiemy, gdzie on idzie. I pomyśleć, że jak tylko się pojawił, ludzie znowu zaczęli nas traktować jak swoich.

- Właśnie, już wiem, co zrobić! - wykrzyknął pasiecznik. - Jeśli jak swoich, to kowal powinien mnie wysłuchać. Może on coś poradzi.

Nazajutrz, skoro świt, pasiecznik udał się po poradę do kowala. Trochę się bał, czy aby kowal go przyjmie, ale okazało się, że to miły człowiek i z uwagą wysłuchał całej historii. Na koniec wykuł dla Marcina złoty pierścień na szczęście i udzielił pasiecznikowi rady, aby ten posłał go na przyuczenie do innego rzemieślnika. Może gdzie indziej chłopiec znajdzie swoje przeznaczenie. I tak już w drodze powrotnej pasiecznik zaszedł do garncarza - prosić go, by przyjął Marcina na naukę.


MarniszWhere stories live. Discover now