Część 2

4 2 2
                                    

Jedynym człowiekiem, który pojawiał się w obu wioskach, był Senex. Nikt nie wiedział, ile ma lat, ale powiadano, że był już wiekowy, kiedy słońce pierwszy raz wstało nad ziemią. Był postacią wielce tajemniczą. Budził po trosze ciekawość, a po trosze strach. Nikt nigdy nie widział jego twarzy. Spod habitu można było dostrzec tylko kawałek brody z wplecioną w nią długą, cienką fajką. Dym z tej fajki miał przyjemny, kwiatowy zapach i mieszkańcy wiosek wyczuwali go na długo, zanim Senex do nich dotarł. Pojawiał się tylko po zmroku, kiedy wszyscy już mieli kłaść się spać. Senex uchodził za czarownika, który ma kontakt ze złymi mocami, ale był tolerowany, bo znał się na ziołach i w niejednej chorobie potrafił pomóc. Miał ze sobą wielki wór, a w nim cały swój dobytek, łącznie z ziołami, o których mawiano, że tajemnicę ich działania zdradziły mu stworzenia z lasu. W zamian owe stwory zażądały, by im opowiadał, co się dzieje w wioskach. Prawda to czy nie, nie wiadomo, ale właśnie z tego powodu nie wdawano się z Senexem w rozmowy. Załatwiano, co kto chciał, i czym prędzej odprawiano go z jakimś podarkiem.

Pewnego zimowego wieczoru Senex, taszcząc na grzbiecie wyjątkowo ciężki wór, wszedł przez bramę do Kuźnic i ledwo powłócząc nogami w śniegu po kolana rozglądał się po chałupach rzemieślników. Szukał tej najpodlejszej, w której mieszkał pasiecznik wraz ze swoją żoną. Dom - tak z zewnątrz, jak i w środku - był obrazem nędzy i rozpaczy, w jaką popadli ich właściciele. A wszystko to z braku potomstwa. W świecie, w którym najważniejsza była praca, każdy rzemieślnik przekazywał schedę synowi, którego wcześniej uczył na mistrza swojego fachu, a dziewczynki przysposabiano do prowadzenia domu, tak aby umiały i masło zrobić, i sukienczynę załatać. W ten sposób dzieciom zapewniano przyszłość, a sobie dostatnią starość u ich boku.

Inaczej było u pasiecznika. Małżeństwo przez długie lata nie mogło doczekać się upragnionego syna... Pewnej nocy mężczyzna wyśnił jednak, że za górami jest kraina, w której magowie potrafią czynić cuda i sprawić, że i oni doczekają się potomstwa. Namówił więc pasiecznik swoją żonę na podróż i następnego dnia wyruszyli. „Dam sobie prawą rękę odrąbać za syna, bo na cóż mi ona bez niego, a jeśli się pojawi, to mi prawicę zastąpi" - mawiał pasiecznik.

I powtarzał to w dalekich krainach, aż pojawił się człowiek, który tak powiedział do pasiecznika:

- Wierz mi, że potrafię uczynić cię szczęśliwym, ale musisz uczciwie dochować obietnicy i oddać mi swoją prawą rękę.

Pasiecznik przyjrzał mu się uważnie i zapytał:

- A cóż to uczynić możesz, aby mnie uwolnić od utrapienia?

- Dam ci talizman z magicznym proszkiem. Udasz się do domu, rozpalisz ogień i do niego proszek wrzucisz. Nie minie rok, a syna powitasz. Ale wiedz, że magiczny proszek zadziała tylko wtedy, gdy wielkim poświęceniem będzie okupiony.

Wyciągnął rękę w kierunku pasiecznika, którego oczom ukazał się mały, skórzany woreczek.

Ów zmartwił się i przeraził, że mu przyjdzie rękę oddać, ale nie widząc innego wyjścia, wyraził zgodę i jął z palca zdejmować złoty pierścień.

- Pierścień zostaje! - wykrzyknął człowiek z talizmanem.

- Jak to? - zdziwił się pasiecznik. - U nas taki zwyczaj, że kiedy kowal ślubu udziela, to nowożeńcom wykute przez siebie złote pierścienie na szczęście daje. Miałbym i tego się pozbyć?

Człowiek z talizmanem spojrzał pasiecznikowi głęboko w oczy i przenikliwym - niczym mroźny wiatr - głosem zapytał:

- A jakież jest to szczęście, które cię tu przywiodło i które każe ci nosić utrapienie, pod którym codziennie kark musisz zginać? Wyglądasz jak żebrak o jałmużnę proszący. I ty to nazywasz szczęściem? Nie potrzebujesz już tego pierścienia, tylko mojego talizmanu. Kowal też już ci nie jest potrzebny, bo swój los sam wykujesz najlepiej. A jeśli pierścień dalej jest ci drogi, tym większe poświęcenie twoje i pewność, że to, o czym marzysz, wreszcie się ziści.

MarniszWhere stories live. Discover now