Rozdział 4 - Sandwich z żeberkami

39 11 1
                                    

Justis

Kiedy Deke walnął w drzwi następnego ranka, otworzyłam mu i zamiast powitania, pokazałam palcem na nos i zapytałam - „Widzisz to?"

Jego spojrzenie zwęziło się i odciął w odpowiedzi - „Mam oczy, prawda?"

„Cóż, dzięki tobie..." - odwróciłam palec i dźgnęłam go w jego stronę - „...nadal jest tam, gdzie powinien być i nie odmarzł zeszłej nocy" - posłałam mu szeroki uśmiech, który nawet nie wiedziałam, że mam w sobie, żeby dać wcześnie rano i krzyknęłam - „Uwielbiam izolację!"

Przez chwilę wpatrywał się we mnie bez wyrazu.

Wtedy coś zapaliło się w jego piwnych oczach, wiedziałam, że mogłabym pławić się w jego cieple przez całą wieczność (więc udawałam, że tego nie widziałam, chociaż robiłam to słabo, ale wystarczająco, by zwalczyć pragnienie pochylenia się i, powiedzmy, dotknięcia ust jego, aby zobaczyć go z bliska).

I dał mi więcej.

„Jesteś trochę szalona, Cyganko".

Powiedział to tak, jakby myślał, że to nie jest zła rzecz, z pięknym niuansem pokrywającym dudnienie w jego głosie, w którym ja też mogłabym wygrzewać się przez wieczność.

Udawałam, że też tego nie słyszałam, cofnęłam się, pozwalając mu wejść, i dalej szłam w kierunku holu do garażu, mówiąc to - „Kawa jest, przyniosę twoją".

„Jus" - zawołał, a ja zatrzymałam się i odwróciłam do niego - „Max mówi, że chcesz, żeby taras był skończony?"

„Tak, masz coś przeciwko?" - zapytałam - „Wygląda niesamowicie. Nie zamierzam spędzać czasu w pomieszczeniu gospodarczym, więc fajnie będzie mieć kolejne miejsce na zmianę".

Pokiwał głową - „Zajmę się tym".

„Doceniam, Deke".

Ruszył w kierunku szklanych drzwi osadzonych w szklanej ścianie, które teraz, dzięki Deke'owi, prowadziły na tylny taras.

Poszłam do garażu po kawę.

*****

Półtorej godziny później wykąpana, ubrana i gotowa do drogi do miasta, by poszukać miejsca z Wi-Fi, abym mogła poradzić sobie z przychodzącymi e-mailami (konkretnie tymi od mojego projektanta wnętrz), otworzyłam drzwi prowadzące na tylny taras.

I do Deke'a.

Znowu podziwiałam sposób, w jaki ułożono deski w jodełkę, dzięki czemu były o wiele ciekawsze, a robiłam to, aby nie podziwiać mężczyzny pracującego przy balustradzie.

Nie musiałam do niego wołać. W chwili, gdy otworzyłam drzwi, przestał robić to, co robił, żeby na mnie spojrzeć.

„Hej" - przywitałam się, wychodząc.

Uniósł brodę.

„Jadę do miasta" - powiedziałam mu, zatrzymując się kilka kroków za drzwiami - „Potrzebujesz czegoś?"

„Nie" - odpowiedział.

To mnie zaciekawiło.

„Przywozisz lunch w swoim pickupie czy coś?" - zapytałam.

„Tak" - odpowiedział.

Łał. Deke zabierał lunch.

Teraz byłam zaskoczona i ciekawa.

„Wodę?" - kontynuowałam.

„Tak" - powtórzył.

„Zimną wodę?" - pchnęłam.

NagrodaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz