Powrót do domu

182 11 4
                                    


 To nie był pierwszy raz, gdy pojawił się w wiosce w ciągu ostatnich lat. Stawiając sprawę całkiem szczerze — pojawiał się tu przynajmniej raz na kilka miesięcy, a każdej jego wizycie towarzyszył głęboki mrok otaczającej nocy. Tak było najbezpieczniej. Utrzymywać obecność Sasuke w tajemnicy i nie prowokować niepożądanych ruchów ze strony osób, które mogły w jakikolwiek sposób na to zareagować.

Ale dziś... miało być inaczej. Coś wreszcie miało się zmienić, chociaż sam jakby nie do końca zdawał sobie z tego jeszcze sprawę. Nawet gdy majestat pogrążonej we śnie wioski rozciągał się przed jego oczami, spokojnej i zatopionej w srebrzystym blasku księżyca jak wtedy, gdy opuszczał ją po raz pierwszy, nie potrafił zrozumieć, że nadeszła odpowiednia pora. Ilekroć myślał o tej chwili, rozpalając kolejne ognisko w przypadkowym miejscu na świecie, nieustannie zastanawiał się, czy po tylu latach wciąż będzie w stanie nazwać Konohę swoim domem. Czy jego skomplikowane uczucia odżyją, przywołując do umysłu wyłącznie dobre wspomnienia, czy też może zaleje go fala negatywnych emocji, z którymi tak zaciekle walczył. Zdołał przywyknąć już do życia, na jakie się zdecydował. Do niepewności, ryzyka i zmiany otoczenia. Do wielu krajobrazów oraz masy przypadkowo poznanych ludzi. Do samotności. Tę ostatnią odważnie uznał zresztą za formę pokuty za wszystko, czego dopuścił się w przeszłości, chociaż w ostatecznym rozrachunku niczym nie różniła się ona przecież od samotności, która stanowiła nierozerwalny element jego życia. Okłamywał się, powtarzając, że wyłącznie dzięki niej mógł zagłuszyć własne sumienie, a wyrządzone dawno temu zło zostanie mu zapomniane. Problem polegał jednak na tym, że pomimo upływu lat, wciąż widział na swych dłoniach krew, której nie był w stanie zmyć. Bez względu na to, jak mocno by nie próbował.

Teraz nabrał głębokiego oddechu, zatrzymując powietrze w płucach, jakby chciał w nim odnaleźć dawno utracone wspomnienia. Zapach wilgotnej trawy i zbutwiałego drewna. Wiatru, który niósł się od skrytego wśród lasu potoku. Rozkwitających wokół kwiatów — dokładnie takich, jakie matka lubiła zrywać z łąki późną wiosną, a następnie ozdabiać nimi kuchnię. I w końcu zapach wioski. Cała plątanina skrajnych woni, które krystalizowały się w jego umyśle w namacalne obrazy. Pamiętał je wszystkie, chociaż wydawało mu się, że nigdy już nie będzie w stanie ich do siebie przywołać. Ten świat, jak sądził, dawno przestał do niego należeć, chociaż jakaś część jego ponurego serca wciąż uparcie tu wracała.

Do domu.

Do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło.


*


I tym razem otaczała go ciemność. Gęsta jak atramentowa mgła noc szczelnie okalała całe jego ciało, kiedy z twarzą skrytą pod kapturem prześlizgnął się przez lukę w otaczającej osadę barierze, a następnie skierował do punktu spotkań. Mknął pomiędzy drzewami niczym cień, z przyzwyczajenia wyciszając swoją czakrę do poziomu, którego nie mógł wykryć byle shinobi. Chociaż wcale nie musiał. Dowodził temu fakt, że kiedy tylko minął opuszczoną, drewnianą chatę, momentalnie dostrzegł kilka ukrytych między drzewami sylwetek. Pierwszą z nich rozpoznał bez najmniejszego problemu. Te zmierzwione włosy koloru płynnego srebra oraz osłoniętą maską twarz widywał w ostatnich latach stosunkowo często.

— Sasuke.

Miękko opadł na ziemię zaraz przed Szóstym Hokage, opierając ciężar ciała na jednym kolanie i ugiął głowę.

Zabawne. Dawny Sasuke Uchiha nie korzył się przed nikim prócz samego siebie.

— Witaj w domu.

Równocześnie do tych słów poczuł na ramieniu uścisk dłoni Kakashiego, a kiedy podniósł się, był pewien, że dawny mentor skrył dziś pod maską nie tylko oblicze, ale i lekki uśmiech.

[SakuSasu] Jak Yin i YangOnde histórias criam vida. Descubra agora