1

157 18 12
                                    


Dla każdego, kto doświadczył nękania w czasach szkolnych.
Otulam wasze serca i dusze.

Sylvia W.

ANABELLA

Maks i Milan ostatnio bywali wyjątkowo wkurzający. Uczepili się kilku osób i nie dawali im żyć. W tym, oczywiście, mnie. Nie należałam do żadnych szkolnych „paczek", czasami na stołówce czy zajęciach siadała ze mną Sandra. Z jakiego powodu? Może z litości... Nie dociekałam – głównie dlatego, że nie miałam innej koleżanki, z którą mogłam pogadać. Te dwa, trzy zdania rzucone w ciągu dnia były moim jedynym mostem łączącym moją wyspę z lądem pełnym beznadziejnych ludzi. Ostatnia lekcja ciągnęła się niesamowicie, bo w piątki kończyliśmy wyjątkowo wcześniej. Zawędrowałam do tablicy w akompaniamencie śmiechów i niby cichych epitetów rzucanych pod moim adresem.

– Przegryw – usłyszałam szept z prawej strony.

– Cichodajka. Ciekawe, czy puszcza się tak jak matka.

Nauczycielka zrezygnowała z upominania po jakimś trzecim razie. Zagryzłam wargę i skupiłam się na tym, by nie brać tego tak bardzo do siebie. Miałam przeć do przodu, dzień za dniem, byle do końca cholernego roku, byle z dala od tych dzieciaków. Rozwiązałam szybko zadanie i w drodze powrotnej rozejrzałam się na boki, bo nie spadła na mnie ani jedna papierowa kulka. To był stały element na matematyce, pełno pogniecionych kartek lądowało u stóp uczniów stojących pod tablicą. Dziwne, że jeszcze tej kobiety nie zwolnili, ona nie potrafiłaby upilnować nawet przedszkolaka.

Ciut uspokojona zaczęłam siadać, nie zdążyłam nawet chwycić krańca stołu, tylko runęłam na podłogę jak długa. Poczułam przeszywający ból w dole kręgosłupa i w pośladkach. Momentalnie się podniosłam. Co za świnie! Gromki śmiech wypełnił salę, w zawrotnym tempie wrzucałam zeszyty, książki i piórnik do torby, tylko przez sekundę spojrzałam na ludzi w klasie. Dziewczyny starały się nie wyrażać żadnych emocji, ewentualnie współczuły mi położenia. Oczywiście męska część uczniów zachowywała się jak zwierzęta. Ze łzami w oczach wybiegłam z klasy, miałam w nosie, czy wpiszą mi nieobecność, czy wyląduję u dyrektora na dywaniku. Ruszyłam schodami w dół. Szczęście, że wokół nie było nikogo; na pierwszym piętrze skręciłam i wpadłam wprost do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi kabiny i osunęłam się na ziemię.

– Jezu. Mam dość – szepnęłam i zaczęłam płakać; to już nie był wstrzymywany szloch, tylko ogrom łez spływających po policzkach i szyi.

Spoglądałam przed siebie na białe, ściany działowe ze sklejki, oddzielające mnie od kolejnego WC. Czarnym markerem w rogu zapisane były ksywki różnych uczniów. Wszystko mi się zamazywało. Położyłam ręce na kolanach, a na nich głowę i nie przestawałam płakać. Nie mogłam wrócić do domu, nie z problemem, bo tam czekało ich o wiele więcej. Nie miałam gdzie się schować, gdzie szukać ukojenia. Dlaczego oni mnie tak nienawidzili? To już nie były zwykłe zaczepki, tylko notoryczne gnębienie. Psychiczne i fizyczne. Dlaczego więc nauczycielki tak często odwracały wzrok?

Dotknęłam obolałego tyłka, nie pamiętając, kiedy ostatni raz uśmiechałam się na lekcji. W tej chwili marzyłam tylko o tym, by stać się niewidzialna, zniknąć, przetrwać do końca roku... Co ja im zrobiłam? Co zrobiłam temu pieprzonemu światu?! Co uczyniłam, że los tak mnie przeciągał przez wyboje. Tak boleśnie ranił... niszczył.

Po paru minutach, otarłam oczy. Musiałam przemyć je zimną wodą, nie powinnam pokazywać, że się rozkleiłam. Mieliby kolejną pożywkę, kolejne tygodnie pełne śmiechu i wygłupów.

***

Wchodziłam właśnie do szatni, z nadzieją, że większość mojej klasy już wyszła do domu. Podeszłam do metalowej szafki, by zostawić część podręczników. Ramiona miałam zwieszone, jakbym chciała się skryć; jakby miało mi to pomóc stać się odrobinę mniej zauważalną. Nim uchyliłam drzwiczki, tuż obok mojej głowy z wielkim hukiem rąbnęła mandarynka, roztrzaskując się na drobne cząstki, które zapaćkały mi całą twarz. Upuściłam torbę, a zeszyty zaścieliły szkolny korytarz. Cholera...

Schyliłam się, by uratować jasne kartki od mandarynkowego soku. Serce waliło jak wściekłe; a gdybym tak dostała w głowę...? Nie było to lekkie uderzenie. Ktoś rzucił z całej siły.

– Sztywniaro! Musisz uważać, nie tylko owocami można dostać z zaskoczenia – usłyszałam głos Maksa. Oczywiście.

– Matka da ci lekcję o tym, co jeszcze dobrze tryska! Musisz nauczyć się przyjmować na twarz – rzucił tekst jakiś blondyn, chyba z młodszej klasy. Szyderstwa zawsze puszczali hurtem, jakby uważali, że jedno to za mało.

Włosy przysłoniły mi rumieniec wstydu wypełzający na policzki. Zerknęłam krótko i dyskretnie. Śmiechy chłopaków wypełniły korytarz; Kamil biegał po nim i udawał masturbację, koledzy pękali ze śmiechu, piski gumy z butów odbijały się od ścian. Nagle poczułam, jakby wszystkie oczy znów skierowane były tylko na mnie. Gorąco rozlało mi się w żołądku. Czułam zapach mandarynek, nigdy nie będą mi się już dobrze kojarzyć. Dziewczyny nie reagowały na te wygłupy – albo obawiały się zająć moje miejsce, albo miały mnie w dupie.

– Pajace – mruknęłam cicho, nie wierząc swoim strunom; nic chciałam, żeby usłyszeli, jak gula w gardle odbiera głos. Chciałam udawać twardszą, niż byłam.

Musiałam.

– Anabella, powinnaś pomóc mamie, chyba ma ruch ostatnio.

Przymknęłam oczy. Jezu... Jak mogli być tacy podli? Zanim wstałam, kolejna mandarynka uderzyła mnie w nogę.

– Cholera – syknęłam. – Jesteście psychiczni!

– Zamknij się! Na kolana i zbieraj! Możesz zlizać. – Maks wystawił język między dwa palce i poruszył nim obleśnie.

Jego kumple skakali i cieszyli się jak małpy, to był chory obrazek. Milan z każdego głupiego żartu śmiał się tak, że zagłuszał większość osób obok. Pani Marysia, szatniarka, wyskoczyła z kantorka.

– Won! Poszli mi stąd! – wrzeszczała, trzaskając zielonkawą szmatą na prawo i lewo. – Zaraz będziecie to sprzątać.

Po kryjomu rozmasowałam bolące udo.

– Pomogę – zaczęłam.

– Idź, dziewczyno, do domu, zanim to stado wyjdzie na zewnątrz – stwierdziła i popatrzyła na mnie przepraszająco, jakby ich zachowanie ciążyło jej równie mocno jak mnie.

W ekspresowym tempie pozbierałam resztę książek i, wychodząc przez główne drzwi, rzuciłam tylko krótkie spojrzenie w tył.

Spotkałam się ze wzrokiem Natana.

Stał z resztą chłopaków, ale jako jedyny się nie śmiał. Ta jego powaga przyprawiła mnie o ciarki. Był tak samo niebezpieczny jak reszta, jego obecność nie wróżyła niczego dobrego. Szybko odwróciłam głowę i wypadłam ze szkoły, modląc się, by faktycznie dali mi spokój. Poprawiłam zarzuconą na ramię torbę; ostatnio dla zabawy pociągnęli mnie za plecak. Urwali go, a na kolejny już nie uzbieram – w domu się nie przelewało.

To znaczy: przelewało. Ale coś zupełnie innego.

I miss YouWhere stories live. Discover now