Rozdział 41: Pozostali

17 5 1
                                    

Dziś poszliśmy na wzgórze. Dawno tam nie byliśmy i szczerze mówiąc, trochę brakowało mi oglądania chmur z Sorą. Chodzenie do lasu i siedzenie u Mage'a nie było złe, właściwie to było super, ale i tak moim ulubionym zajęciem wciąż było gapienie się w niebo. Dobrze było do tego wrócić.

Nawet jeśli nie mogłem przestać ekscytować się myślą, że do tej pory unikaliśmy tego, bo Sora nie chciał, żeby było mi przykro, kiedy reszta znowu zrobi albo powie coś idiotycznego.

Sam nie wiem, dlaczego czułem się z tym tak... Dziwnie. W pozytywnym sensie. Sora po prostu się o mnie martwił, bo byłem jego przyjacielem. To oczywiste, że nie chciał przebywać w tym samym miejscu co osoby, które mnie nie lubiły i wprawiały mnie w dyskomfort. Może sam czuł się przy nich niekomfortowo, skoro według nich byłem w nim zakochany (bo naprawdę byłem, o czym nie wiedział i w najbliższym czasie się nie dowie). Może też nie chciał, żeby gapili się na nas i szeptali między sobą, jakie to niesmaczne, że na niego patrzę.

To, co powiedział mi kilka dni temu, wcale nie znaczyło, że lubi mnie w ten sposób. Że też jestem dla niego kimś więcej. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale po prostu... Miło jest wiedzieć, że jestem dla Sory ważny. W jakikolwiek sposób. Może to głupie, ale nawet po tych trzech latach naszej znajomości czasem bałem się, że Sora po prostu dzielnie znosi moje towarzystwo i jest miły, a tak naprawdę uważa mnie za irytującego i męczącego... Nie miałem podstaw, by tak myśleć, ale czasem po prostu siedziałem i nie mogłem przestać zamartwiać się, co jeśli Sora nie uważa mnie za swojego przyjaciela, ale przychodzi tutaj, bo nie ma wyboru, bo rodzice mu każą i woli się z nimi nie kłócić albo coś podobnego... Tak, to głupie. Dobrze, że teraz mam dowód na to, że chłopak nie uważa mnie za coś, co musi po prostu znieść.

Tego dnia na niebie było dużo chmur, co strasznie mnie cieszyło. Mogliśmy spędzić na wzgórzu cały dzień bez potrzeby zastanawiania się po raz piąty, czy obłok w kształcie sarny na pewno jest obłokiem w kształcie sarny, czy może wygląda bardziej jak lis, a może w ogóle nie przypomina żadnego zwierzęcia i jest drzewem z powyginanymi gałęziami. Teraz mogliśmy dla każdej chmury znaleźć inne podobieństwo. I nie musieliśmy nawet czekać, aż wiatr zmieni ich kształt, żeby móc wymyślić coś nowego!

- Tam. - uniosłem rękę, wskazując palcem jeden, podłużny obłok. - Wygląda jak wąż ze skrzydłami.

Sora zmarszczył brwi i przechylił w zamyśleniu głowę.

- Faktycznie. - rzucił, na co uśmiechnąłem się zwycięsko. - Albo jak kapelusz.

- Gdzie ty tu widzisz kapelusz? - szturchnąłem go ramieniem, za co zaraz mi oddał. Szturchnąłem go więc jeszcze raz. I znowu, kiedy on też szturchnął mnie.

Przez chwilę zapomnieliśmy o chmurach, skupiając się tylko na tym, by nasze szturchnięcia były tymi ostatnimi w naszej małej walce. Szturchałem Sorę z nadzieją, że mi nie odda, co oznaczałoby, że tak jakby wygrałem, ale wtedy on mi oddawał, a ja nie mogłem tego tak zostawić. To było bez sensu i mogło ciągnąć się w nieskończoność, ale z jakiegoś powodu wcale mi to nie przeszkadzało. I wygląda na to, że chłopak też dobrze się bawił. Za każdym razem szturchał mnie coraz mocniej, a kiedy prawie zaczynało mnie to boleć, ledwo mnie dotykał. Naśladowałem to na tyle długo, by uwierzył, że to on nadaje tempo naszym przepychankom. I w momencie, kiedy myślał, że jeśli muśnie moje ramię delikatnie, ja odpowiem w ten sam sposób, szturchnąłem go tak mocno, że aż spojrzał na mnie zszokowany.

- Dobra, wystarczy. - stwierdził, odsuwając się teatralnie poza zasięg moich szturchnięć. To oznaczało, że wygrałem, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć.

- Skoro tak mówisz... - wzruszyłem ramionami, krzyżując ręce za głową i wracając do oglądania chmur.

Wtedy on szturchnął mnie znowu.

Już miałem się na niego rzucić, choć nie zdążyłem nawet pomyśleć o tym, jak miałaby wyglądać moja odsiecz. Mógłbym wyrwać trawę i rzucić nią w Sorę. Albo rzucić w niego ziemią. Albo zaatakować go łaskotkami lub pociągnąć go za skrzydło i uciec, tak, żeby musiał mnie gonić. Miałem wiele możliwości. Zbyt wiele. Nie zdążyłbym podjąć decyzji w ciągu tej krótkiej sekundy, jaką zajęło mi zerwanie się do siadu.

Na szczęście (albo i nie) nie musiałem podejmować tej decyzji, bo uwaga nas obu zaraz została przyciągnięta przez szelest trawy za naszymi plecami.

- Kaito. - Kaveh podszedł do nas i jak gdyby nigdy nic usiadł obok, skubiąc trawę. Wymieniłem z Sorą pytające spojrzenia. - Delilah ciągle się na ciebie gapi. I wmawia nam, że wcale tego nie robi, kiedy doskonale widzimy, że to robi.

Zmarszczyłem z niezrozumieniem brwi. Po co Kaveh mi to mówił? Co mam z tym zrobić? Jeśli Delilah się gapi, to się gapi – to już nie mój problem.

- Chyba jej przykro, że już nie gadacie. - dodał brunet.

- Okej. - odpowiedziałem, mimowolnie zerkając na czarnowłosą siedzącą pod drzewem razem z Vile'm i Saleyą. Nawiązaliśmy krótki kontakt wzrokowy, ale zaraz odwróciła spojrzenie. - Nie rozumiem, po co mi o tym mówisz.

Kaveh westchnął ciężko i poruszył skrzydłami. Przez następną chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie umknął mi moment, kiedy Sora wywrócił oczami i zrobił taką minę, jak robi moja mama, kiedy podczas spaceru zaczepi ją jakaś starsza pani z wioski i zacznie plotkować o czymś, co moja mama ma w głębokim poważaniu. Jakby nie patrzeć, te dwie sytuacje są całkiem podobne.

- Nie tęsknisz za nią? Choć trochę? - zapytał Kaveh, wbijając we mnie wzrok.

- Nie.

Nie wiem, czy naprawdę nie tęskniłem za Delilah. Może po prostu nie chciałem tego przyznać, bo wciąż byłem na nią zły o to, co zrobiła, ale to nie miało znaczenia. W tej chwili nie brakowało mi czarnowłosej. Byliśmy przyjaciółmi od dziecka, ale potem nasza przyjaźń okropnie się skomplikowała przez jej uczucia, których nie odwzajemniałem i skończyło się tak, że nasze drogi się rozeszły. Kto wie, może to było najlepsze wyjście z tej sytuacji. Może potrzebowaliśmy przerwy, nawet jeśli nie mieliśmy zielonego pojęcia, czy ta przerwa będzie trwała kilka miesięcy, kilka lat, a może z przerwy przemieni się w faktyczny stan rzeczy i już nigdy się do siebie nie odezwiemy. Ale nie zamierzam kłamać, że tęsknie za Delilah, kiedy nawet nie miałem czasu zastanowić się, co do niej czuję w tym momencie. Nie myślałem o niej. I nie czułem się z tym źle.

Kaveh przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, ale kiedy zobaczył, że nie zamierzam nic dodać do swojej odpowiedzi, pokiwał tylko głową i wstał, wracając do swoich przyjaciół. Chyba nie tak sobie wyobrażał naszą rozmowę, kiedy do nas podszedł, ale czy mnie to obchodziło? Niekoniecznie. Nie zależało mi na tym, by on i pozostali wiedzieli, jak się czuję z tym, że moja relacja z Delilah wygląda teraz tak a nie inaczej. Nie zależało mi na tym, bo nie zależało mi już na nich. Już nie chciałem się z nimi przyjaźnić. Ich sprawy mnie nie dotyczyły, a ja nie czułem potrzeby, by moje sprawy dotyczyły ich. Nawet tego nie chciałem.

Wróciliśmy z Sorą do oglądania chmur. Teraz wolałem skupić się na tym niż na czymś, na czym nie skupiałem się przez ostatnie kilka miesięcy. 

If I Had A FriendWhere stories live. Discover now