~•3•~

241 14 2
                                    


Dzień zaczynamy stosunkowo późno, bo wstajemy dopiero koło 9. W mieszkaniu nie było zbytnio jedzenia, bo tak jak stwierdził Teodor "mój brat szybciej puści z dymem dom niż ugotuje coś smacznego a przedewszystkim jadalnego" więc na śniadanie poszliśmy do kawiarni niedaleko.
Czekając aż podzadza nam zamówienie zaczęliśmy obmyślać plan działania, najpierw skierujemy się na komisariat policji, a później do każdego z szpitali i przychodni gdzie ewentualnie mogłem się urodzić. Ja z Teodorem zamówiłem jajecznicę z bekonem, fasolą i pieczarkami a do tego grzanki, natomiast Melisa pancakes z syropem klonowym. Para wzięła sobie jeszcze do picia kawę, a ja sok.

Z racji tego ze właściciele sieci hoteli w których Teodor jest managerem mieszkali tutaj, on pojechał się z nimi spotkać, z tego co później się dowiedziałem od Mel  są to przyjaciele jego brata.

Najpierw udaliśmy się na komisariat, oczywiście trochę czasu nam to zajęło i po drodze zgubiliśmy się, a kiedy już tam doszliśmy, trafiliśmy na przerwę wiec musieliśmy chwilę poczekać. Na recepcji siedziała bardzo niemiła kobieta, Mel z nią rozmawiała, uśmiechała się słodko i niewinnie ale nic co by nas interesowało się nie dowiedzieliśmy

- Minelo już 15 lat, takie sprawy już dawno są w archiwach, jeśli dokumenty nie zostały już całkowicie zniszczone - odparła głosem nie wznoszącym sprzeciwu - jeśli to już tyle mogą państwo iść, bo inni też mają sprawy do załatwienia

Odpuściliśmy i wyszliśmy z Komendy, stanęliśmy w zacienionym miejscu gdyż słońce już mocno stało i zastanawialiśmy się co dalej

- To co teraz do najbliższego szpitala? - zapytałem

- Tak, tylko.... - szukała czegoś na telefonie - to 3 km stąd, pojedźmy tam jakimś autobusem, bo w tych upałach nie da się tyle chodzić

- Okej, mi pasuje

Skierowaliśmy się w stronę przystanku, po paru minutach przyjechał autobus do którego wysiedliśmy.
W pierwszym szpitalu nie chcieli nam nic powiedzieć ale trafiliśmy na bardzo miła pielęgniarkę która w tym szpitalu pracuje już ponad 20 lat i powiedziała że jeszcze nigdy nie uprowadzono stąd dziecka. Wtedy do głowy przyszła mi kolejna myśl, co jesli już miałem kilka dni i byłem już w domu a stamtąd mnie zabrali. Podzieliłem się moimi przemyśleniami z przyjaciółka ale ona stwierdziła jedynie że tworzę coraz bardziej pokręcone scenariusze i żebym narazie skupił się na tych szpitalach. Po kolejnym odwiedzonym szpitalu Mel trochę zwątpiłem, więc poszlismy na obiad, znałem ją dobrze i wiedziałem ze jeśli jest głodna robi się nie znośna, zadzwoniła do swojego pożalić się że wcale nam to nie idzie i udaliśmy się jeszcze na lody. Teraz to już spacerkiem poszlismy do kliniki. I jak się można było domyślić nadal nie mieliśmy nic. Kompletnie nic.

- Wiesz co może lepszym pomysłem byłoby wynajęcie detektywa i on by pomogl nam ich znaleźć - rzuciła przyjaciółka a jej pomysł zawisł w powietrzu

- Nie wiem Mel, skoro tu jestesmy poszukajmy, a jak nic nie znajdziemy to.... zapomnimy o całej tej sprawie okej? Może to jakieś znak czy cis żeby ich nie szukać? Kurde nie wiem, ja już poprostu sam nie wiem co robić - to była prawda w tym momencie byłem całkowicie bezradny i nie miałem pojęcia co robić dalej. Dziewczyna przytuliła mnie mocno chcąc okazać mi trochę wsparcia.

- Nicolas wiem że to jest dla ciebie ciężkie, ale spróbujemy ich znaleźć, to nie tak że chce się ciebie pozbyć z NYC, poprostu chce żebyś był szczęśliwy ze swoją prawdziwa rodzinę i wkoncu znalazł odpowiedź na nurtujące cię pytania -w tym uścisku trwalibyśmy dłużej gdyby nie zadzwonił jej telefon.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, a ja uniosłem brew

- Pani Jonson - zwróciła się do mnie -  Odbiorę

Odeszła kilka kroków odemnie ale nadal słyszałem o czym rozmawia

-Dzien dobry-....... - Dziś? -....... - nie nic nie wiemy nadal-...... - Jak się czuję?-.......- Szukamy najbliższego samolotu i będziemy tak jak najszybciej - i się rozłączyła

- Co się stało? - spytałem

- Ciocia jest w szpitalu, jest źle musimy wracać - zaczęła chaotycznie, jak zawsze musiałem ja uspokoić, wziąłem ją za rękę i zacząłem prowadzić do postoju dla taksówek w międzyczasie zadzwoniłem do Teodora

- Hej, musimy wracać do Nowego Jorku jak najszybciej

- Coś się stało ?

- Ciocia jest w szpitalu, jest źle, musimy wracać, kiedy będziesz?

- Najwcześniej za godzinę, szukajcie lotów, nawet tych last minute

- Jasne, jak coś dam znać

Złapaliśmy taxi i po 30 minutach byliśmy w apartamencie, znaleźliśmy tylko 2 bilety na lot za 4 godziny, oczywiście kupiliśmy je nawet nie patrząc na cenę, stwierdziliśmy że Teo wroci tym co planowaliśmy.

Nie mieliśmy dużo pakowania więc szybko się uwinelismy, blondyn po nas przyjechał i razem z nami czekał na samolot, po jakże długim i namietnym pożegnaniu pary wkoncu ruszyliśmy do samolotu, tym razem mieliśmy miejsca obok siebie, więc było to dla nas bardziej komfortowe

- Ona nie może umrzeć, nie teraz.... - zaczęła cicho Mel mając oparta głowę o moje ramię

- Nie umrze, jeszcze nie teraz

- Obiecujesz? - i tym pytaniem mnie zagięła, nie wiedziałem jaki jest jej stan, i co jej dokładnie dolega, przez ostatnie dni przygotowywała mnie że może odejść, udawałem silnego ale w środku sam byłem przerażony, no bo co się wtedy stanie że mną kiedy jej zabraknie?

- Mel jeszcze nie umiera,  odpocznij, dużo dziś zrobiliśmy kilometrów, zobaczysz że jak przyjedziemy do niej to będziemy jeszcze z nią rozmawiać

- Obyś miał rację - No właśnie obym miał rację pomyślałem sobie

To ty #TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz