~•13•~

199 14 1
                                    

Fabryka była położona na jednym wielkim odludziu, otaczały ją pola i lasy. Budynek nie był jeszcze w krytycznym stanie, ale było widać że jest bardzo stary. Jack zaparkował samochód pomiędzy innymi i tylnim wejściem weszlismy do fabryki.

W "gabinecie" pana Vincenta - ojca Jacka nie zastaliśmy nikogo, dlatego udaliśmy się na główna hale gdzie powinien przebywać z całą resztą.

Ojciec, Marco i  sześciu naszych ochroniarzy było przywiązanych pod ścianą ustawionych bokiem do nas więc na poczatku byliśmy niezauważeni, ale Vincent zwrócił na nas uwagę, a wraz z nim wszyscy którzy byli w tym pomieszczeniu. Widziałem na twarzy ojca szok i ból, lecz szybko przybrał maskę obojetności. Marco był zszokowany i nawet tego nie ukrywałem kiedy zaczął patrzeć na mnie spojrzeniem pełnym nienawiści i jadu. Podszedłem do Vincenta i przywitałem się z nim

- Dzień dobry Vincencie

- Witaj Nicolasie, co ty tutaj robisz? - popatrzyl na mnie i na swojego syna niezrozumiale

- Ojcze chodźmy do twojego gabinetu, tam sobie to wszystko wyjaśnimy- zaproponował mój przyjaciel na co jego ojciec potwierdził skinięciem głowy, a ochronie kazał ich pilnować

Kiedy już byliśmy w gabinecie, Vincent usiadł na czarnym fotelu za masywnym machoniowym biurkiem, a my z Jackiem staliśmy

- Więc?  - ponaglił nas mężczyzna

- Chcesz ich zabić? - wypaliłem nie dokładnie dobierając słowa

- Tak, w skrócie tak a co?

- Za co?

- Nicolas nie wiem o co ci chodzi ale nie podoba mi się kierunek tej rozmowy - zasygnalizował że powinienem skończyć temat ale nie dziś, nie teraz

- Bo Lucas Williams to mój ojciec - teraz i on był zszokowany

- Zabił mojego brata, zabiera towar, a teraz nawet Włosi nic mi nie zrobią bo mamy nowy sojusz z Meksykanami, i mam przewagę.

- A dało by się w bardziej mniej brutalny sposób to załatwić?

- Moze zawołamy go tu i niech nam to wszystko wytłumaczy, i razem coś wymyślimy-do naszej dyskusji włączył się Jack

- Chłopie to jest mafia, a nie bajka że się od tak da wszystko załatwić, ale może faktycznie niech go przyprowadza, bo teraz to mój plan poszedł się jebać - Zawołał swoich ludzi aby przyprowadzili mojego ojca.

- Nie będziesz miał przez to w domu przejebane, no bo patrz zobaczyli cie z swoim wrogiem w dobrych relacjach, mogą to uznać za zdradę i cie zabija

-Dam radę, a jak nie to się coś wymyśli

- Wstawię się za tobą nie chce żebyś przez nasze sprawy miał zjebane życie

- Dziekuję

Kiedy przyprowadzili go do gabinetu
nie popatrzył się wogule na mnie, co nie powiem trochę zabolało. Posadzili go na krześle a on utrzymywał kontakt wzrokowy tylko z Vincentem jakby przez to miał się ugiąć.

- Słuchaj gdyby nie Nicolas już dawno byłbyś zimny i leżał w jakiejś rzece, ale szkoda mi chłopaka i mam u niego dług wdzięczności także spróbujemy załatwić to w inny sposób. Więc wypuścimy cię jak oddasz mi wszystkie pieniądze za towar który mi zajebałeś

- Ja ci kurwa nic nie zabieram, to ty mi ostatnio w niedziele zjebałeś dostawę

- Od dwóch lat podpierdalasz to co moje, złapaliśmy nawet twoich ludzi, bo mają wasze tatuaże, miałem twojego kreta

- Ty też miałeś u mnie kreta, sam mi powiedział że się za brata mścisz

- Williams ja twojego nie ruszam, bylo między nami względnie spokojnie więc po co miałbym to psuć.

- Jestes taki sam jak Twój pojebany brat - burknął pod nosem

- Moja cierpliwość ma swoje granice więc nie tedtuj jej bo chyba nie chcesz kulki w łeb na oczach syna

- To nie jest mój syn. Już nie - syknął, przyjaciel posłał mi smutny uśmiech, a ja klebilem swoje emocje pod maską obojetnosci.

- Nie zdajesz sobie sprawy jaką głupotę zrobiłeś- rzucił oschle mój przyjaciel i przypadkiem wyciągnął broń, ktora odbezpieczył

- Skoro ktoś wam nawzajem zabiera towar to może być jakaś pułapka, żaby odciągnąć od niego uwagę a potem zaatakuje - podsunąłem
myśl pomijając wcześniejsze potyczki słowne

- Ostatnio zawarliśmy towar z Meksykanami, masz z nimi na pieńku Williams? - spytał względnie spokojnie starszy z Scott'ów

- Oni to podstępne chuje, od paru lat mamy złe relacje, ale oficjalnie nie wypowiedzieliśmy sobie wojny - coś czułem że to może być to

- A od kiedy wam towar zabierają?- sam zacząłem przepytywać ojca

- Nie będę się wam tłumaczyć do chuja- w tym momencie Jack strzelił w ścianie

- Słuchaj no albo mówisz albo kulka w łeb, pozatym chyba niechcesz żeby twojej żonce stala się krzywda albo córce, nieprawdaż? -spojrzał na niego znacząco. Nie przeraziło mnie to bo wiem że kobiety i dzieci są nietykalne i nic by im nie zrobił. Z resztą sam mi kiedyś to mówił?

- A może pójdę zapytać się Marco i on coś powie - dostałem zgodę więc poszłem do blondyna

Kiedy wyczuł ruch popatrzył się w tamtą stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, jego było przepełnione nienawiścią
- Od kiedy wam zabierają towar - milczał jak zaklęty, wyciągnąłem rękę do znajomego ochroniarza i ten mi dał broń z małym zawahaniem, odbezpieczylem ja i skierowałem w stronę blondyna. Widziałem jak z trudem przełknął ślinę

- 3 lub 2 miesiące coś koło tego

- Dzięki- kucnąłem przy nim - Wiem że to chujowo wygląda ale ja serio jestem po waszej stronie, próbuje to jakoś lepiej rozegrać żebyście nie skończyli 3m pod ziemią, i nie patrz na mnie z taką nienawiścią. Mam nadzieję że za niedługo wyjdziemy stąd bo mam dosyć tego miejsca

Wstałem i skierowałem się do gabinetu, ledwo przekroczyłem próg, a już zadałem pytanie

- Od kiedy macie sojusz?

- Od jakiś 3 miesięcy

- To może być ich sprawka bo im towar ginie 2-3 miesiące. Mają się za co mścić?

-Taka ich naturaz podsumował mój ojciec

- A wujek? - spytał się mój przyjaciel

- Jak już to mogą być źli że odmówiłem im ręki Charlotte dla któregoś tam ale myślałem że ten sojusz wyjaśni tą sprawę.... więc sugerujesz że chcą się pozbyć naszych mafii- spytał Vincent

- Tereny są opłacalne, pozatym blisko ocean, porty więc tak

- Mądry z ciebie chłopak więc jakby nie chcieli cie w domu to moje dzwi zawsze stoją dla ciebie otworem





2/5

To ty #TOM IIWhere stories live. Discover now