Fabryka była położona na jednym wielkim odludziu, otaczały ją pola i lasy. Budynek nie był jeszcze w krytycznym stanie, ale było widać że jest bardzo stary. Jack zaparkował samochód pomiędzy innymi i tylnim wejściem weszlismy do fabryki.
W "gabinecie" pana Vincenta - ojca Jacka nie zastaliśmy nikogo, dlatego udaliśmy się na główna hale gdzie powinien przebywać z całą resztą.
Ojciec, Marco i sześciu naszych ochroniarzy było przywiązanych pod ścianą ustawionych bokiem do nas więc na poczatku byliśmy niezauważeni, ale Vincent zwrócił na nas uwagę, a wraz z nim wszyscy którzy byli w tym pomieszczeniu. Widziałem na twarzy ojca szok i ból, lecz szybko przybrał maskę obojetności. Marco był zszokowany i nawet tego nie ukrywałem kiedy zaczął patrzeć na mnie spojrzeniem pełnym nienawiści i jadu. Podszedłem do Vincenta i przywitałem się z nim
- Dzień dobry Vincencie
- Witaj Nicolasie, co ty tutaj robisz? - popatrzyl na mnie i na swojego syna niezrozumiale
- Ojcze chodźmy do twojego gabinetu, tam sobie to wszystko wyjaśnimy- zaproponował mój przyjaciel na co jego ojciec potwierdził skinięciem głowy, a ochronie kazał ich pilnować
Kiedy już byliśmy w gabinecie, Vincent usiadł na czarnym fotelu za masywnym machoniowym biurkiem, a my z Jackiem staliśmy
- Więc? - ponaglił nas mężczyzna
- Chcesz ich zabić? - wypaliłem nie dokładnie dobierając słowa
- Tak, w skrócie tak a co?
- Za co?
- Nicolas nie wiem o co ci chodzi ale nie podoba mi się kierunek tej rozmowy - zasygnalizował że powinienem skończyć temat ale nie dziś, nie teraz
- Bo Lucas Williams to mój ojciec - teraz i on był zszokowany
- Zabił mojego brata, zabiera towar, a teraz nawet Włosi nic mi nie zrobią bo mamy nowy sojusz z Meksykanami, i mam przewagę.
- A dało by się w bardziej mniej brutalny sposób to załatwić?
- Moze zawołamy go tu i niech nam to wszystko wytłumaczy, i razem coś wymyślimy-do naszej dyskusji włączył się Jack
- Chłopie to jest mafia, a nie bajka że się od tak da wszystko załatwić, ale może faktycznie niech go przyprowadza, bo teraz to mój plan poszedł się jebać - Zawołał swoich ludzi aby przyprowadzili mojego ojca.
- Nie będziesz miał przez to w domu przejebane, no bo patrz zobaczyli cie z swoim wrogiem w dobrych relacjach, mogą to uznać za zdradę i cie zabija
-Dam radę, a jak nie to się coś wymyśli
- Wstawię się za tobą nie chce żebyś przez nasze sprawy miał zjebane życie
- Dziekuję
Kiedy przyprowadzili go do gabinetu
nie popatrzył się wogule na mnie, co nie powiem trochę zabolało. Posadzili go na krześle a on utrzymywał kontakt wzrokowy tylko z Vincentem jakby przez to miał się ugiąć.- Słuchaj gdyby nie Nicolas już dawno byłbyś zimny i leżał w jakiejś rzece, ale szkoda mi chłopaka i mam u niego dług wdzięczności także spróbujemy załatwić to w inny sposób. Więc wypuścimy cię jak oddasz mi wszystkie pieniądze za towar który mi zajebałeś
- Ja ci kurwa nic nie zabieram, to ty mi ostatnio w niedziele zjebałeś dostawę
- Od dwóch lat podpierdalasz to co moje, złapaliśmy nawet twoich ludzi, bo mają wasze tatuaże, miałem twojego kreta
- Ty też miałeś u mnie kreta, sam mi powiedział że się za brata mścisz
- Williams ja twojego nie ruszam, bylo między nami względnie spokojnie więc po co miałbym to psuć.
- Jestes taki sam jak Twój pojebany brat - burknął pod nosem
- Moja cierpliwość ma swoje granice więc nie tedtuj jej bo chyba nie chcesz kulki w łeb na oczach syna
- To nie jest mój syn. Już nie - syknął, przyjaciel posłał mi smutny uśmiech, a ja klebilem swoje emocje pod maską obojetnosci.
- Nie zdajesz sobie sprawy jaką głupotę zrobiłeś- rzucił oschle mój przyjaciel i przypadkiem wyciągnął broń, ktora odbezpieczył
- Skoro ktoś wam nawzajem zabiera towar to może być jakaś pułapka, żaby odciągnąć od niego uwagę a potem zaatakuje - podsunąłem
myśl pomijając wcześniejsze potyczki słowne- Ostatnio zawarliśmy towar z Meksykanami, masz z nimi na pieńku Williams? - spytał względnie spokojnie starszy z Scott'ów
- Oni to podstępne chuje, od paru lat mamy złe relacje, ale oficjalnie nie wypowiedzieliśmy sobie wojny - coś czułem że to może być to
- A od kiedy wam towar zabierają?- sam zacząłem przepytywać ojca
- Nie będę się wam tłumaczyć do chuja- w tym momencie Jack strzelił w ścianie
- Słuchaj no albo mówisz albo kulka w łeb, pozatym chyba niechcesz żeby twojej żonce stala się krzywda albo córce, nieprawdaż? -spojrzał na niego znacząco. Nie przeraziło mnie to bo wiem że kobiety i dzieci są nietykalne i nic by im nie zrobił. Z resztą sam mi kiedyś to mówił?
- A może pójdę zapytać się Marco i on coś powie - dostałem zgodę więc poszłem do blondyna
Kiedy wyczuł ruch popatrzył się w tamtą stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, jego było przepełnione nienawiścią
- Od kiedy wam zabierają towar - milczał jak zaklęty, wyciągnąłem rękę do znajomego ochroniarza i ten mi dał broń z małym zawahaniem, odbezpieczylem ja i skierowałem w stronę blondyna. Widziałem jak z trudem przełknął ślinę- 3 lub 2 miesiące coś koło tego
- Dzięki- kucnąłem przy nim - Wiem że to chujowo wygląda ale ja serio jestem po waszej stronie, próbuje to jakoś lepiej rozegrać żebyście nie skończyli 3m pod ziemią, i nie patrz na mnie z taką nienawiścią. Mam nadzieję że za niedługo wyjdziemy stąd bo mam dosyć tego miejsca
Wstałem i skierowałem się do gabinetu, ledwo przekroczyłem próg, a już zadałem pytanie
- Od kiedy macie sojusz?
- Od jakiś 3 miesięcy
- To może być ich sprawka bo im towar ginie 2-3 miesiące. Mają się za co mścić?
-Taka ich naturaz podsumował mój ojciec
- A wujek? - spytał się mój przyjaciel
- Jak już to mogą być źli że odmówiłem im ręki Charlotte dla któregoś tam ale myślałem że ten sojusz wyjaśni tą sprawę.... więc sugerujesz że chcą się pozbyć naszych mafii- spytał Vincent
- Tereny są opłacalne, pozatym blisko ocean, porty więc tak
- Mądry z ciebie chłopak więc jakby nie chcieli cie w domu to moje dzwi zawsze stoją dla ciebie otworem
2/5
![](https://img.wattpad.com/cover/359258550-288-k853256.jpg)