Rozdział 2

104 7 0
                                    


(sześć lat wcześniej)

— Draco, mój drogi... — Rozległ się głos matki gdzieś na górze.

Draco zmełł w ustach przekleństwo. Do drzwi brakowało mu raptem czterech kroków, gdyby odruchowo się nie zatrzymał, mógłby po prostu wyjść i udawać, że nie słyszał. Teraz było za późno, więc obrócił się na pięcie i uśmiechając się sztucznie z zaciśniętymi wargami, czekał, aż matka zsunie się ze schodów i podejdzie do niego przez hall.

— Wybierasz się dokądś?

— Jak widać.

Na spacer po ogrodzie nie szedłby głównymi drzwiami. Być może powinien zacząć wychodzić tyłem, ale podejrzewał, że zanim okrążyłby dom, żeby dotrzeć do bramy, któryś ze skrzatów zdążyłby na niego donieść. Może nie te nowe, zatrudnione przez niego po wejściu kodeksu pracy skrzatów, ale matka wciąż miała dwa ze starej służby.

— Mogę wiedzieć dokąd?

Jej ton sugerował, że odpowiedź „nie" nie wchodziła w grę.

— Odpracowywać wyrok.

Przez chwilę tylko patrzyła mu w oczy, jakby na coś czekała. Nie odwrócił wzroku ani się nie odezwał, więc w końcu westchnęła teatralnie i niezbyt elegancko cedząc sylaby, powiedziała:

— Dwanaście miesięcy minęło na początku czerwca.

Wzruszył ramionami.

— Dalej pomagam w laboratorium. Jako wolontariusz.

Znowu wlepiła w niego to wyczekujące spojrzenie, ale nie zamierzał ulec niewypowiedzianym rozkazom. Jeśli chciała go do czegoś zmusić, niech przynajmniej to głośno powie.

Nie powiedziała, ale wyciągnęła z kieszeni szaty kawałek gazetowego papieru i podała mu. Był to króciutki tekst sygnowany przez Ritę Skeeter o tytule „Hermiona Granger i Draco Malfoy nadal randkują!", a ostatni akapit, gdzie Skeeter zwykła wbijać szpile, kończył się zdaniem „Ciekawe, co o tym myśli nowa dziewczyna Dracona Malfoya?".

— Zbierasz do pamiątkowego albumu? — zapytał drwiąco i nie wgłębiając się w resztę artykułu, zgiął wycinek na pół i oddał matce.

— A jest taka potrzeba? To istotnie będzie pamiątka?

Roześmiał się drwiąco.

— Nie wiedziałem, że gustujesz w bajeczkach, które opowiada Skeeter.

— Być może powinnam, wziąwszy pod uwagę, jaki bajeczki opowiada mi mój własny syn — odparła. — Nie powiedziałeś mi, że nadal spotykasz się z Hermioną Granger. Mówiłeś, że to tylko pod publikę. I że to chwilowe.

— No — potwierdził nonszalancko, wiedząc, że to ją zirytuje. — Wszystko się zgadza.

— Minął prawie rok. Zdecydowanie zbyt długo, jak na „chwilowe" spotkania „pod publikę". Czy to coś poważnego?

Rozbawiła go nie tyle samym pytaniem, co tonem, w którym mieszał się lęk i nadzieja, ale nie roześmiał się znowu w obawie przed tym, jak mogłaby to zinterpretować.

— Nie.

— Więc po co dalej się z nią spotykasz?

Draco zadawał sobie to pytanie mniej więcej raz na tydzień, odkąd dał się w to wciągnąć, zwykle w piątek popołudniu, gdy zbierał się do wyjścia. Parę miesięcy temu, przed Bożym Narodzeniem, wtedy gdy Granger wcisnęła mu zapakowaną w kolorowy papier książkę, wreszcie uczciwie sobie na nie odpowiedział, ale nie sądził, by matka zaakceptowała odpowiedź. Wolała wciąż żyć złudzeniami, że Draco jest jasno lśniącą gwiazdą na towarzyskim firmamencie i może przebierać w zaproszeniach.

Twoje oczy lubią mnie (i to mnie zgubi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz