Rozdział 3 cz. 2

63 44 2
                                    

Od dawna idziemy innymi drogami.

Rozłączyły się na pewnym etapie, ale my na siłę próbujemy iść razem, żeby zostać koło siebie. Nawet jeżeli cierpisz, nie chcesz pójść swoją. Co jakiś czas rozpycham się, nie zostawiając ci zbyt dużo miejsca i wypychając cię poza krawędzie.

Czasami pojawiają się ścieżki, gdzie jest miejsce tylko dla jednej osoby. Wtedy zmieniamy się pozycjami. Raz ja śledzę ciebie, by za chwilę znowu iść przed tobą.

Gdy mówisz, że wszystko jest okej, chociaż ja nie potrafię określić naszej relacji i nigdy nie nazwałem cię swoją - tak jak nigdy nie powiedziałem, że cię kocham - znowu idziesz za mną, licząc, że w końcu pojawi się ścieżka odpowiedniej wielkości dla dwóch osób.

Ponad rok temu zabrałem cię z pogrzebu twoich rodziców. Po paru godzinach, które spędziłaś leżąc na grobie i płacząc wniebogłosy - nie zwracając uwagi, że stoję tuż obok - delikatnie cię uniosłem. Czułem się, jakbym dotykał najdelikatniejszy kwiat świata, który rozypałby się, jakbym zbyt mocno wypuścił powietrze z płuc. Nigdy nie byłem tak ostrożny, jak wtedy, gdy wziąłem cię w ramionach i usiadłem na tylnim miejscu służbowego auta.

Podjechał po nas mój ówczesny partner Karel. Był pracoholikiem. Potrafił zajmować się nawet kilkoma sprawami na raz, a ja próbowałem trzymać jego tempo. Widziałem w nim ojcowski autorytet. Zależało mi na jego opinii i uznaniu, szukałem w nim wsparcia, jak w rodzicu. Gdy rzucił mi spojrzenie, na tyle wymowne, że nawet Belzebub wyznał by mu swoje grzechy i wyraził skruchę, poczułem ucisk w klatce piersiowej. Po około dziesięciu sekundach ciszy w akompaniamencie dźwięku naszych oddechów, w końcu przęłknąłem ślinę. Widziałem, że zbiera myśli, więc chciałem odezwać się pierwszy, by wybić go z rytmu.

- Mieszka przy Jana Pawała. -  spojrzałem przez szybę, czując jak subtelnie kręcisz się na moich kolanach. Obwinęłaś kończyny dookoła mojej talii. Nie chciałaś mnie puść, a ja z początku nie protestowałem. Po chwili przestałaś się ruszać. - Cholera, chyba zasnęła. - wyszeptałem, patrząc na twoją bladą twarz.

Byłaś zimna od paru godzin stania w deszczu. Z pewnością twoje kruche ciałko było wyczerpane od wszystkich łez, które zmarnowałaś na cmentarną glebę. Na wszelki wypadek sprawdziłem czy oddychasz, przykładając policzek do twoich lekko rozwartych ust.

- Zawsze był z ciebie babiarz. - niski głos z czeskim akcentem przerwał mój monolog. Noga zaczęła mi lekko drgać ze stresu.

Zawsze byłem psem na baby, jak to mówią w moich kręgach znajomości, chociaż ty wolisz określenie "łatwy". Zapewne dalej jestem. Jednak żadna kobieta nie sprawiła, że czułem się jak bohater, tak jak ty, gdy po raz pierwszy cię trzymałem.

- Biorę to co mi dają. - wciąż ściszonym głosem zwróciłem się do Karela, podciągając cię na kolanach, by nam obu było wygodnie jechać przez miejskie korki.

Głęboko wierzyłaś, że świat się zatrzymał, gdy ostatni raz mogłaś ucałować mamę i papę w policzki. Jednak Bolesławiec i każde inne miasto, trzymało rytm obojętne na twoją żałobę. Ulica była tak samo zablokowana jak każdego innego dnia.

- Tylko nie złam jej serca, rozumiemy się? Albo jak już będziesz musiał, odczekaj aż żałoba się skończy. Wy młodzi jeszcze nie rozumiecie czym jest miłość.

- A tam, a tam. - wyszczerzyłem się lekko, czując młodzieńczy przypływ energii. - Tylko wykonuję swoją pracę. Dbam o klientów.

Patrząc w stecz, faktycznie. Nie rozumiałem miłości, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki ty ją rozumiesz. Dla mnie, była to reakcja organizmu, przygotowująca nas do stanu podniecenia i reprodukcji, jak u zwierząt.

Po chwili jazdy zorientowałem się, że moja ręka odruchowo gładzi twoje zmoczone włosy - był to drugi moment, w którym poczułem silną potrzebę dbania o ciebie. Skupiłem wzrok na twojej twarzy, na wszystkich szczegółach twojego wyglądu, jasnych rzęsach, pasujących kolorem do twoich włosów, na rumianych policzkach i małym nosku. Wyglądałaś jak bezbronne dziecko, które ktoś porzucił w lesie, jakby oczekiwał, że wilki się nim zajmą.

Chociaż myślisz, że jedynce co widzę w twojej aparycji to piersi i pośladki.

Gładziłem cię tak, aż dojechaliśmy pod twój dom. To były obrzeża Bolesławca. Teraz miałaś tylko babcie, która była zbyt stara, by udać się na pogrzeb własnej córki i jej męża, a co dopiero, by cię bronić, tak jak na to zasługiwałaś.

- Hej, koleżanko. - potrząsnąłem tobą w ramionach - Jesteśmy na miejscu. Wstawaj. - otworzyłem drzwi i wysiadłem z auta, próbując postawić cię na ziemi. - kruszynko, słyszysz?

Zaplątałaś ręce dookoła mojego karku na słowo "kruszynka", jakby to słowo cię szczególnie poruszyło. Zanurzyłaś twarz w moim garniturze. Zmartwiłem się szczególnie, gdy zrozumiałem, że nie miałaś problemu by zaufać ze swoim ciałem obcemu mężczyźnie.

Kto wie co by się stało, gdybym to nie ja wtedy z tobą był? Zbyt łatwo uzyskać licencję detektywa w tym kraju, by uważać, że każdy kto ją posiada, nie będzie jej nadużywać. Miałem takich znajomych z branży, chociaż Karel zawsze próbował trzymać mnie od nich z dala.

Uległem ci po raz kolejny i zaniosłem cię prosto do domu, po znalezieniu kluczy w twojej torebce.

- Okej, to by było na tyle. - ponownie podjąłem próbie, by cię odstawić, ale ty wciąż trzymałaś mnie kurczowo za kark mrucząc coś pod nosem. Spowodowałaś, że policzki zaczęły mnie piec. - Eh, koleżanko? Naprawdę muszę już iść. - powiedziałem poważnym głosem, byś odpuściła, ale w środku, byłem rozczulony.

- Nie, zostań... Proszę. - wymruczałaś, trzęsąc się z zimna.

Podwinąłem rękawy twojej długiej czarnej sukienki, co nie było ciężkie. Materiał przypomniał koszule nocną.
Twoje ramiona pokryte były gęsią skórką, a w tle dodatkowo zaczęło grzmić, nie pomagając w uspokojeniu cię.

Z kolejną błyskawicą, jeszcze bardziej zanurzyłaś twarz w mojej klatce piersiowej. Zmróżyłem oczy, zastanawiając się, jak ja wytłumaczę się Karelowi, gdy zostanę.

- Hej, na pewno chcesz żeby jakiś obcy mężczyzna krzątał się po twoim domu? Nie znasz mnie. Naprawdę mnie nie znasz. - próbowałem cię przekonać, plądrując pomieszczenia twojego domu, by znaleźć jakikolwiek pokój z łóżkiem. Gdy natknąłem na ten najbardziej nastoletni, wiedziałem, że jest twój.

Różnił się od pokoju, który zastaliśmy w sprawie Julii - teraz porównuje stan twojego apartamentu i zastanawiam się, czy to żałoba sprawiła, że wszystko w tym pokoju było nie tak czy od zawsze byłaś bałaganiarą.

Rolety były zasłonięte. Zapach stęchlizny pomieszanej z zapachem suchej zwierzęcej karmy był prawie odwracający. Mały kociak, typowy dachowiec, którego trzymasz po dziś dzień, wyskoczył z zamkniętego pokoju natychmiast potwierdzając moje myśli w tamtym momencie.

Położyłem Ci ostrożnie na łóżku, które było przykryte brudnymi ubraniami i rozwalną kołdrą.

- Proszę, zostań. - z karku, twój uścisk przeniósł się na moje ramię, wciąż trzymając mnie kurczowo przy sobie.

Zachichotałem nerwowo, co wtedy miałem w nawyku, a teraz ty przejęłaś ten odruch.

Czas zleciał zbyt szybko od tamtego momentu. Twoja sylwetka stała się bardziej kobieca, odważna, gdy zacząłem ci gotować. Zaczęłaś chodzić ze mną na siłownię i na treningi z krav magi, więc do twojej diety dodatkowo wstąpiły odżywki białkowe.

Pewnie nie potrzebowałaś mnie, jako swojego ochroniarza. Byłaś dorosłą kobietą, która chociaż dopiero odkryła dorosłość - szybko uczyła się na cudzych błędach. Głównie na moich.

Teraz ty mi gotujesz. Dbasz o mnie podczas moich epizodów depresyjnych.

A ja zachowuje się jak rozwydrzony nastolatek, który musi poważnie zastanowić się nad swoim zachowaniem.

Czarna Morwa || (Szybko Pisane)Where stories live. Discover now