Rozdział 5 cz. 2

56 35 5
                                    

Półszepty rozprzestrzeniały się, gęstniejąc w mieszkaniu pani Wolskiej, owdowiałej i emerytowanej profesor. Z krótkiego wstępu do jej życiorysu według Liliany - była matką jedynaczki, znakomicie zapowiadającej się na skali międzynarodowej biznesmenki, i babcią dwóch pięknych wnuczek, które często zostawały u niej na weekend lub całymi tygodniami.  Miała mieć tendencję do awantur z sąsiadami, głównie przez jej pychę - renta po wojskowym, własna emerytura i wparcie ze strony bogatej córki ponoć sprawiły, że niektóre szare komórki gdzieś się zwieruszyły. 

Pomimo jej goryczy, którą rozsiewała wszędzie, gdzie się pojawiła, nie stanęło to na drodze ludzkiej empatii (i kociej ciekawości), by cały tłum zebrał się pod i w jej mieszkaniu na dźwięk pisku, który z siebie wydała dwie minuty temu, by upewnić się, czy z kobietą wszystko w porządku. 

- ...praszam, przepraszaaam! - przepychałem się, jak świniak do koryta, ciągnąc za sobą Lilkę. Kilka osób posłało nam krzywe spojrzenia, inne wydały zdumione jęki, mrucząc słowa klucze, które mój umysł wyłapywał spośród innych dźwięków jak własne imię: "To nie ten detektyw?" i "to ten od Karela". 

Od tłumu i stającej dębęm Wolskiej był dystans około pół metra. Łącznie mniej więcej metr od leżących na ziemi, rudych dziewczynek w wieku około -nastu lat. 

Tylko wcale nie wyglądały jakby straciły przytomność i naturalnie osunęły się na dywan, nie. Przypominały niedbale porzucone laleczki z wielkimi ceramicznymi oczami, patrzącymi gdzieś w Eter a jednocześnie na każdego dookoła. 

Starałem się walczyć z grymaśnym uśmiechem, gdy poczułem adrenalinę, jakiej nie czułem od lat w tej pracy, ale teraz wydałby się sadystycznie niestosowny. Zawsze w takich sytuacjach brałem siedmiosekundowy wdech, łatwo mylony z oddechem ludzi w obliczu stresu. 

Karel w podobnej sytuacji powiedziałby, że tylko nie-człowiek mógłby oglądać zmasakrowane zwłoki młodych dziewcząt bez chociaż najmniejszego odruchu wymiotnego. W tej sytuacji sklasyfikowałby mnie i Lilianę wśród innych tubylców jako "potwory", nie widząc jednej różnicy: 

Większość społeczeństwa, karmiona produkcjami romantyzującymi takie zjawiska jak morderstwa (chociażby romantyzowanie Patrica Batmana, głównego bohatera "American Psycho"), wierzy, że prawdziwy świat kryminalny właśnie tak wygląda - nie wiedzą, że przestępcy są nudni.  Liliana należała do pierwszej grupy, co pokazywały jej oczy i kąciki ust. Ja natomiast po prostu poczułem nadzieję, że dożyłem czasów, w których detektywi i policjanci ściagają się, by pochwycić jakiegoś groźnego seryjniaka.

Wystarczy parę lat obserowania ludzi i kilka książek, by zrozumieć większość schematów działania mózgów osób zdrowych i tych... zaburzonych.

Spojrzałem na tłum, patrząc gdzieś za nich. 

- Proszę zachować spokój i opuścić pomieszczenie, policja jest już w drodzę - skłamałem, wymachując swoim detektywistycznym ID.  Jeden papierek wystarczył, by pomimo braku prawdziwego autorytetu, szybko uzyskać kontrolę nad tłumem. 

To nic nowego - dawno udowodniono, że ludzie muszą wierzyć, że ktoś wie, by wyznaczyć tą osobę jako lidera. 

Trochę to zajęło, ale każdy wyszedł. Kiwnąłem głową do Liliany, by zadzwooniła na numer alarmowy, gdy ja przesunąłem Panią Wolską na jej sofę i przeszukałem kuchnie, starając się nie stwarzać nowych sladów.  

- A, właśnie, Lilka... nie dotykaj niczego. - mruknąłem. - Tak, jasne, wiem. - rozglądała się dookoła, póki nie usiadła koło mnie. - Oglądałam horrory.. a ta sytuacja jest jak z piły albo... 

Szturchnąłem ją w ramie posyłając groźne spojrzenie. 

"Cholera, Lilka, właśnie kobieta straciła dwie wnuczki a ty mi o pile mówisz?!"

Policja zjawiła się po około dwudziestu minutach, na karetkę i prokuratora musieliśmy czekać trochę dłużej. Na szczęście miły pan operator został z nami na lini, by pomóc zaopiekować się panią Wolską.

Cały proces zajął niewięcej niż godzinę, póki nie probowali nam sugerować, że ja i Lilka powinniśmy się wynosić. Lila zajęła się bajerowaniem prawnych, gdy ja skorzystałem z okazji i wyszedłem za drzwi, wybierając pierwszy numer z kontatków. 

Brak odpowiedzi. 

Sprobowałem zadzwonić prosto do biura. 

- Dzień dobry, Agencja Detektywistyczna Zero, w czym mogę pomóc? - jeszcze zachrypniętym głosem, oznaczający początek pierwszej zmiany, sekretarka wyrecytowła formułkę.

- Hej, Lucek z tej strony. 

- Lucjusz... - westchnęła tak głośno, że to usłyszałem - Czym zasłużyłam sobie na twój telefon? Mogłeś zadzwonić na prywatny szefa... 

"No tak, znowu mieszasz prywatne życie z pracą?" 

- Nie odbierał, a mamy parę... komplikacji. 

- Jezuuu... - znowu westchnęła. Karolina nigdy nie potrafiła kryć urazu, ale bez przesady - pełniła ważną funkcję w naszej agencji, ale zachowaniem zbuntowanej nastolatki utrudniała pracę nam obu nie pierwszy raz. Aż wyobraziłem sobie typowy grymas między sprzeciwem, niechęcią a frustracją, który towarzyszył każdemu pracownikowi naszej agencji, gdy ktoś powiedział "Będziesz mieć więcej roboty" bez używania tych słów konkretnie. Szczególnie, gdy mówiłem to ja. - No, co jest? 

-  Mamy dwa ciała. - zrobiłem pauzę, dając jej przetrawić informację. -  Prawdopodobnie wnuczki sąsiadki mojej koleżanki, ale są zmasakrowane do stopnia, w którym tylko sekcja zwłok to wykaże to na sto procent. 

- Jaki ma to związek z nami? W sensie... z tobą. Tak daleko jak sięgam pamięcią, zostałeś wysłany tam w sprawie Julki Curtze, nie? - postukała w klawiaturę parę razy. - A ty tam bajerujesz koleżaneczki i przypadkowo znów licho trafiło tak prostą misję. 

- Tak... mniejsza. Potrzebuje zezwolenia od szefa, żeby zbadać tą sprawę również. 

- Jezuuuuuu, ale po co? Lucjusz, po co? Aż tak ci się nudzi w życiu? Jak nie masz co robić z wolnym czasem...

- Nie, nie, nie. - przerwałem. - Będę szczery. Mam wrażenie, że to może być ze sobą powiązane. Mniejsza, odezwę się później. Będę czekać na odpowiedź szefa, okej? Liczę na ciebie. 

Rozłączyłem się, nie dając jej się sprzeciwić. Duma nie pozwoliła by jej oddwonić - musiała wykonać to o co ją prosilem. 

Wróciłem na miejsce, do dwóch funkcjonariuszy, gdy reszta zaczęła zabezpieczać miejsce znalezienia ciał i robić zdjęcia. 

- Pan Leman... - zaczął barczasty mężczyzna, stojący koło jakiegoś przychlasta. - Pan teraz prowadzi inną sprawę. Tak więc, skoro mamy już wszystkie informacje od pana i pana przyjaciółki... - nie dokończył zdania, sugerując, że mogę się wynosić. 

- Wiem, że mam spadać, ale... 

- Ale tu nie ma żadnego ale. Na jakiej podstawie chce pan tu jeszcze zostać? 

Lilka nastawiła uszy i zakręciła się koło mnie. 

- Lucjusz może pomóc. - złapała mnie za ramię. - Zresztą, wie pan ile spraw rozwiązanych ma na koncie? 

- Lilka, daj spokój. 

- Wiem. - policjant znowu się odezwał. - Tylko to już nie jest sprawa korupcji czy jakiejś ucieczki z domu. 

Strzał w ego. 

- Ja tylko poproszę o numer do prokuratora i będę życzył miłego dnia, dobrze? - Uśmiechnąłem się niewinnie. - Oczywiście, numer służbowy. Taki, który mogę uzyskać bez łamania RODO i pańskich wymówek. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 03 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Czarna Morwa || (Szybko Pisane)Where stories live. Discover now